Browar w Brzegu kończy swoją działalność

fot. Jarosław Staśkiewicz
- Gdyby tak wygrać w totka - rozmarza się Kazimierz Bielecki. - Założyłbym minibrowar i warzyłbym własne piwo. Nie musiałbym się martwić o przyszłość dzieci.
- Gdyby tak wygrać w totka - rozmarza się Kazimierz Bielecki. - Założyłbym minibrowar i warzyłbym własne piwo. Nie musiałbym się martwić o przyszłość dzieci. fot. Jarosław Staśkiewicz
- Na owe czasy nie było złe - mówią o "Piastowskim" z Brzegu smakosze jasnego pełnego. Owe czasy skończyły się kilkanaście lat temu. Teraz kończy się historia samego browaru. Pracują tu ostatnie cztery osoby.

W starym mieście Brzegu, gdzie najlepsze piwo jest, mamy swą drużynę, która zwie się Stalą Brzeg - śpiewali przez lata kibice koszykówki. Dawnej Stali już nie ma, a teraz jej los podzieli także brzeski browar. Za miesiąc kadrowa podsumuje listę obecności, pan Kazimierz zamknie pusty magazyn, a ostatni kierownik zgasi światło. Licząca kilkaset lat tradycja warzenia piwa w Brzegu przejdzie do historii.

- A jeszcze na początku ubiegłego roku wyprodukowaliśmy kilkanaście warek (warka to języku browarników jednorazowo ugotowana partia piwa). I zapowiadało się, że nie będzie tak źle - mówi Kazimierz Bielecki, piwowar z wykształcenia i pasji, który z brzeskim browarem związany jest od 33 lat.

Piana na dwa palce i trzy minuty
Określenie "nie będzie tak źle" w odniesieniu do browaru przy ul. Ofiar Katynia traciło w ostatnich latach na wartości jak złotówka w czasach hiperinflacji. "Nie będzie tak źle" myśleli pracownicy, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych produkcja szła pełną parą, a Zakłady Piwowarskie w Głubczycach (w ich skład wchodził browar w Brzegu) zamieniały się w spółkę akcyjną.

Taką samą nadzieję mieli parę lat później, gdy tradycyjne brzeskie piwa zastępowały nowe marki, a firma była już w prywatnych rękach. "Nie będzie źle" powtarzali sobie nawet wtedy, kiedy piwo z brzeskiego browaru zapełniało najtańsze półki "Biedronek" i "Polo-Marketów", konkurując o palmę pierwszeństwa z winnymi "sikaczami".

Browar w Brzegu kończy swoją działalność

Nawet nie chcemy pytać, co myślał sobie Bogdan Bykowski, piwowar z 20-letnim stażem, kiedy przed kilku laty kierownictwo firmy wpadło na pomysł nalewania piwa do plastiku.

- Pracownicy ręcznie podstawiali plastikowe, litrowe butelki, a potem kolejni, też ręcznie, zakręcali nakrętki. To wymagało czasu i piwo się wysycało, tracąc na jakości - wzdycha Bykowski.

Zarówno Bykowski, jak i Bielecki mieszkają w starej słodowni przy ul. Łokietka, czyli siedzibie dawnego XIX-wiecznego Browaru Miejskiego. Pan Kazimierz zaprasza nas do swojego mieszkania i wlewa jeden z ostatnich rodzimych produktów do wysokiej szklanki z trzema kotwicami - znakiem firmowym brzeskiego browaru.

- Normalnie wysoka piana powinna się utrzymywać co najmniej trzy minuty - mówi, a nim zdąży nam pokazać i wytłumaczyć, od czego zależy ta charakterystyczna cecha złotego napoju, po pianie w szklance zostaje wspomnienie.

To piwo z Brzegiem ma już jednak niewiele wspólnego. W ostatnich miesiącach zakład przy ul. Ofiar Katynia nic już nie produkował. Coraz mniej liczna załoga (dzisiaj liczy... 4 osoby) zajmowała się tylko rozlewaniem do butelek trunku przywożonego z Głubczyc w cysternach.

A jeszcze 30 lat temu browar przeżywał swoje złote czasy. W połowie lat siedemdziesiątych z zakładu wyjeżdżało rocznie nawet 105 tys. hektolitrów, czyli około 21 milionów butelek! To wtedy pracę zaczynał Kazimierz Bielecki:

- Byłem jeszcze w technikum przemysłu browarniczego w Tychach, jedynym takim w Polsce, kiedy przyjechali do nas z Głubczyc w poszukiwaniu pracowników.

Rok przed zakończeniem nauki Bielecki miał zapewnioną dobrą robotę i obiecane mieszkanie. Z własnego M ostatecznie nic nie wyszło, dlatego po przepracowaniu dwóch lat w Brzegu młody piwowar wyjechał w poszukiwaniu przygód i znalazł pracę w kopalni na Górnym Śląsku.

- Zdążyłem się ożenić, byłem już na górniczej liście przydziału mieszkania w nowym budownictwie, kiedy znowu znaleźli mnie ludzie z Głubczyc - wspomina pan Kazimierz.

Tym razem mieszkanie się znalazło - właśnie w starej słodowni przy ul. Łokietka - a Bielecki został z miejsca starszym mistrzem, pełniąc faktycznie obowiązki kierownika.

Degustatorowi grozi nałóg

Pod lupą

Z czego powstaje piwo? Z chmielu - odpowie 9 na 10 Polaków. Tymczasem w długim i skomplikowanym procesie chmiel jest tylko dodatkiem, choć piwo zawdzięcza mu charakterystyczną gorycz. Produkcja zaczyna się od moczenia jęczmienia, który doprowadza się potem do kiełkowania. Po ponownym osuszeniu otrzymuje się słód. Tak przetworzony jęczmień trafia do warzelni, gdzie po zmieleniu i dodaniu wody jest gotowany od kilku do kilkunastu godzin. Do powstałej w ten sposób brzeczki dodaje się najpierw chmiel, a po schłodzeniu - drożdże. Następnie zostawia się ją w kadziach do sfermentowania na kilka do kilkunastu dni. Na koniec to "młode piwo" musi jeszcze poleżakować w tankach, czyli metalowych beczkach (kiedyś stosowano kufy, czyli znane choćby z reklam piwa "Dębowego" wielkie drewniane beczki). Przed obciągiem (rozlaniem do butelek lub beczek) piwo jest jeszcze filtrowane. Cały proces tradycyjnego warzenia piwa trwa (w zależności od technologii i gatunku) od kilku do kilkunastu tygodni.

- Kierowałem pracą w słodowni, a gdy było trzeba, to równocześnie prowadziłem zakład przy Ofiar Katynia. Wtedy praca w browarze to był zaszczyt, zarobki były przyzwoite, piwo nie najgorsze, ludzie stali po nie w kolejkach, nie było się czego wstydzić. Pamiętam, że zawsze walczyliśmy o to, żeby na etykietkach były nasze kotwice i Brzeg - podkreśla piwowar.

Do obowiązków mistrza należał bezpośredni nadzór nad produkcją i ocena organoleptyczna piwa, a więc jego pienistości, goryczki, zapachu i smaku.
Piwowarzy jeździli też na degustację do Głubczyc, gdzie mieli okazję do porównania złocistych napojów ze wszystkich opolskich browarów.

- Sprawdzaliśmy kolejne próbki, przekąszając między jedną a drugą żółtym serem, który najlepiej zabijał smak piwa - opowiada Bogdan Bykowski.

Nie da się ukryć, że degustatorzy byli najbardziej narażeni na popadnięcie w nałóg. - Wiadomo, że to nie była fabryka śrub. W mleczarni pracownicy piją śmietanę, a tu piło się piwo. Nie można było tylko przesadzić - mówią piwowarzy.

- Piwo trzeba było badać codziennie, ale wystarczyło wziąć trochę na język, żeby sprawdzić smak, nie trzeba było się wcale upijać - podkreśla pan Bogdan. - Ale bywało, że niektórzy nie mogli już bez piwa wytrzymać i pili je dosłownie wiadrami. Wielu młodo zeszło z tego świata, bo zniszczyli sobie wątrobę.

Kiedy dla piwa w Polsce nadchodziły złote lata, brzeski browar obniżał loty.
- W Brzegu w latach 90., ale jeszcze przed prywatyzacją, był tak ogromny zbyt, że nie mogliśmy nadążyć z produkcją - wspomina Bykowski. - Latem trzeba było wręcz ograniczać sprzedaż ze względów technologicznych. Bo piwo, żeby nie straciło na jakości, musi odpowiednio długo leżakować. Co prawda był nacisk odgórny - dawać, dawać, ale sprzeciwialiśmy się, żeby nie mieć potem kłopotów z reklamacjami.

Postęp oznaczał też zmiany technologiczne.
- Starą metodę fermentacji zamieniono na nową z użyciem genetycznie zmodyfikowanych drożdży - przypomina pan Bogdan. - Do tego woda uzdatniana chemicznie, piwo sztucznie nasycane dwutlenkiem węgla - to już przemysłówka, mająca coraz mniej wspólnego z tradycją.

- Ja z kolei byłem zwolennikiem niepasteryzowanego, świeżego piwa - dodaje Bielecki. - Bez pasteryzacji musiało być wypite w ciągu dwóch tygodni, dlatego trafiało prosto do sklepów i knajp. To wszystko zmieniło się, kiedy browary zaczęły podpisywać umowy z hurtowniami i czas od wyprodukowania do spożycia musiał się wydłużyć. Teraz jak popatrzę w sklepie, że data ważności upływa za miesiąc, to już wiem, że piwo z browaru mogło wyjechać i pół roku temu.

Potwierdza to Andrzej Urbanek, opolanin, który od lat mieszka w Niemczech, ale jest najlepszym specjalistą od historii opolskiego browarnictwa. Napisał o nim książkę "Historia piwowarstwa w Opolu i okolicach", a w przygotowaniu ma kolejną: o brzeskim browarnictwie.

- Dzisiaj, moim zdaniem, nie ma niedobrych piw, jest za to coraz więcej piw "wykastrowanych", z których wyfiltrowano smak i zapach po to, żeby można było postawić skrzynkę pod kaloryferem i po 2 latach z zadowoleniem stwierdzić, że piwo w dalszym ciągu nadaje się do picia - pisze na forum internetowym browar.biz. - Po prostu pod pojęciem jakości rozumie się dzisiaj trwałość, a nie smak. Ktoś, kto nie pił piwa żywego, tzn. niefiltrowanego i niepasteryzowanego, nie jest w stanie tego w ogóle ocenić.

Bo tradycyjne piwo z każdym tygodniem traci swoje właściwości.
- Najszybciej zanika chmielowa goryczka - przypomina Urbanek. - Zdarzyło mi się spróbować piwa, które miało cztery lata. Kolega z zakładu zapomniał o nim i leżało długo w szafce. Dało się wypić, chociaż już bardziej przypominało wino niż piwo.

Zostały tylko wspomnienia

Po brzeskim piwie pozostają więc już tylko smakowe wspomnienia.
- Na owe czasy było całkiem dobre, jedno z lepszych na Opolszczyźnie - mówi Henryk Rosłan, nie tylko smakosz złocistego napoju, ale też kolekcjoner etykiet po starych markach. - Pamiętam, jak dziś, ludzi wracających ze sklepów z siateczkami, z których wystawały szyjki bączków.

Bączki to popularna nazwa małych, pękatych butelek do których rozlewano kiedyś "Piastowskie".
- To było sztandarowe brzeskie piwo można je było dostać w każdej knajpie i w każdym sklepie w Brzegu - potwierdza Kazimierz Bielecki. - Miało 12,5 procent ekstraktu i należało do piw średnich.

Przy okazji otrzymujemy krótką lekcję: piwa o zawartości ekstraktu (nie mylić z zawartością alkoholu) 7-9 procent należą do lekkich, a te powyżej 12,5 - do mocnych.

Mocne z Brzegu to było "Rycerskie".
- To sprzedawane na początku lat osiemdziesiątych wspominam całkiem miło. Była to krzepka "czternastka", jak na tamte czasy bardzo dobra - ocenia Urbanek. - Za to moje najgorsze wspomnienie to właśnie "Piastowskie" z browaru w Brzegu w roku 1989. Gorszego piwa nie piłem ani przedtem, ani potem. Myślę jednak, że efekt nie był zależny od nieudolności czy złośliwości piwowarów, a raczej od sytuacji gospodarczej kraju, zaopatrzenia w surowce, stanu technicznego urządzeń itp.

Sentyment miesza się z żalem

Z czasem "Piastowskie" zastąpił "Brax", a "Rycerskie" przechrzczono na "Hamer".
- To ostatnie sponsorowało nawet naszego znanego boksera Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka. Przez ten sponsoring diabli wzięli naszą premię - śmieje się Bielecki.

Piwa sprzed lat trudno rzetelnie porównać tym bardziej, że kiedyś piwosze wielkiego wyboru nie mieli.
- Przecież wtedy, w latach osiemdziesiątych, to "Żywiec" czy "Okocim" można było dostać najwyżej w Zakopanem, a nie w sklepie w Brzegu. Piło się i nie wybrzydzało, bo były dwa piwka: "Piastowskie" i "Full". Byliśmy młodzi i dawaliśmy radę - śmieje się brzeżanin Krzysztof Hurski. - A czy żal mi browaru? Jakiegoś specjalnego sentymentu do niego nie czułem.

Sentyment przemieszany z żalem mają za to pracownicy.
- Zostawiłem tu swoją młodość, którą powinno się spędzać z rodziną, bo pracowało się w piątki, świątki i niedziele. A w zamian doczekałem się nagrody: na stare lata muszę się przekwalifikować i szukać nowej roboty. I jeszcze to mieszkanie - mówi ze smutkiem Bielecki.

Browar, inaczej niż tysiące innych państwowych firm w całej Polsce, nie sprzedał mieszkań zakładowych pracownikom. Cały kompleks dawnej słodowni razem z lokatorami poszedł w prywatne ręce i dziś byli browarnicy borykają się z nową właścicielką.

- Gdyby tak człowiek wygrał trochę pieniędzy w totolotka - rozmarza się pan Kazimierz. - Wtedy założyłbym własny minibrowar, warzyłbym własne piwo, przyuczyłbym synów. Są takie w Polsce, np. we Wrocławiu, gdzie sprzedają świeże, często niefiltrowane piwo. Nie musiałbym się martwić o przyszłość dzieci.

Tak było

Zakłady Piwowarskie Głubczyce SA wygasiły produkcję na początku ubiegłego roku, a ostatnie partie piwa były rozlewane w Brzegu w listopadzie. Firma nie zdradza planów, ale niewykluczone, że zakład podzieli los browaru w Niemodlinie, który od sześciu lat jest "wygaszony", choć nadal pozostaje własnością "Głubczyc".

Można bez cienia przesady powiedzieć, że w ten sposób została przerwana kilkusetletnia brzeska tradycja, sięgająca czasów piastowskich. Przywilej warzenia piwa Brzeg otrzymał podczas lokacji miasta w połowie XIII wieku. Jak pisze znawca historii regionu, dr Jan Majewski, w promieniu ówczesnej 1 mili (czyli ponad 7 kilometrów) zakazano otwierania karczm, więc okoliczni chłopi musieli przychodzić na piwo do miasta.

W XIV wieku wodę do produkcji czerpano z Odry, a ciekawostką jest fakt, że już w wieku XV powstał pierwszy wodociąg doprowadzający wodę do domowych browarów. Jak pisze dr Majewski, na początku XVII wieku w Brzegu warzono od 1200 do 1450 warów, czyli grubo ponad milion litrów piwa.

W XIX wieku małe browary przegrywały konkurencję z przemysłową produkcją piwa prowadzoną przez takie zakłady jak Brzeski Browar Akcyjny (przy ul. Łokietka). Jak podaje Andrzej Urbanek, spółka utworzona z Browarem Obywatelskim w Tychach przez kilka lat mogła się poszczycić największą produkcją piwa wśród wszystkich śląskich browarów akcyjnych.

Po I wojnie światowej browar w Tychach pozostał po polskiej stronie, a brzeską część spółki przejął Brzeski Browar Ludowy (przy ul. Ofiar Katynia). Działał on pod różnymi nazwami (przez ostatnie kilkadziesiąt lat jako filia głubczyckiego browaru) niemal do końca ubiegłego roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska