Bułkowski: - Nie jestem strażakiem

fot. archiwum
Janusz Bułkowski ma 41 lat. W przeszłości był siatkarzem halowym, ale także plażowym - ma na koncie 7 złotych medali Mistrzostw Polski i Puchary Polski.
Janusz Bułkowski ma 41 lat. W przeszłości był siatkarzem halowym, ale także plażowym - ma na koncie 7 złotych medali Mistrzostw Polski i Puchary Polski. fot. archiwum
Rozmowa. Z Januszem Bułkowskim, nowym trenerem siatkarzy I-ligowego AZS-u PWSZ Nysa.

Sylwetka

Sylwetka

Janusz Bułkowski ma 41 lat. W przeszłości był siatkarzem halowym, ale także plażowym - ma na koncie 7 złotych medali Mistrzostw Polski i Puchary Polski.
Był współtwórcą - ze Zbigniewem Żukowskim - pierwszego poważnego sukcesu polskie "plażówki" na arenie międzynarodowej, jakim było zajęcie 10. miejsca na mistrzostwach Europy w Hiszpanii w 1994 roku. W 2001 roku poprawił to osiągnięcie plasując się na 7. miejscu ME we Włoszech.
Poza sportem interesuje go także muzyka. Ma żonę, a jego 18-letni syn Dawid także jest siatkarzem. Gra w drugim zespole AZS-u.

Świetny siatkarz, krótko trener halowy, szkoleniowiec żeńskiej kadry siatkarek na plaży. To wystarczy, aby uratować Nysę, bo obejmuje pan stanowisko trenera AZS-u jako ratownik?
- Nie jestem żadnym strażakiem. Zdecydowałem się podjąć wyzwanie, ale myślę długofalowo. Chcę z zespołem powalczyć o awans, a potem zbudować drużynę na kolejny sezon. Teraz zespołowi potrzebne było świeże spojrzenie, jakiś wstrząs, aby zawodnicy znów prezentowali się najlepiej jak umieją. A stać ich na dobrą siatkówkę. Zespół jest młody i niedoświadczony, dlatego może mieć wahania formy. Trzeba sobie zdawać sprawę, że zawodnicy mogą zagrać rewelacyjnie, ale i poniżej oczekiwań. Drużyny nie można zbudować w jeden sezon.

- Długo zastanawiał się pan nad propozycją prezesa Ryszarda Knosali? Można pan zostać bohaterem, ale z drugiej strony wymagający kibice z Nysy ewentualnej porażki lekko nie podarują.
- W Nysie zawsze było ciężko i doskonale to wiem. Jest grupa wiecznie niezadowolonych, ale jako zawodnik sobie z tym radziłem i nie myślę o tym. Biorę jednak pod uwagę to, że wina za niepowodzenie spadnie na mnie. Naszym zadaniem jest jednak skoncentrowanie się na meczu i pokazanie wszystkiego na co zespół stać.

- Niemal pięć lat temu wraz ze Sławomirem Gerym skim przejęliście zespół z Nysy po Jerzym Salwinie. Sytuacja się powtarza bo wówczas i teraz do rozegrania został jeden mecz rundy zasadniczej. Tyle, że tamten miał małe znaczenie, a ten może pozbawić was miejsca w play offach.
- Nie przychodzę na jeden mecz. Interesuje mnie walka o awans i chciałbym to zrobić już teraz. Potem na wysokości zadania niech staną działacze. Jeżeli chodzi o sobotni mecz, to trzeba go traktować w normalnych kategoriach, a nie walki o życie. Nie znam zawodników za dobrze, ale muszą sobie uświadomić, że mają możliwości, które pozwalają im wygrać.

- W marcu 2003 roku NKS Nysa zajmował ostatnie miejsce w ekstraklasie, ale w play offach go uratowaliście. Teraz cel jest zupełnie inny, czyli włączenie się do walki o awans. To łatwiejsze zadanie?
- Walka o utrzymanie wywołuje większy stres. Teraz możemy, ale nie musimy powalczyć o awans. Presja jest mniejsza.
- Zeby znaleźć się w "czwórce" trzeba w sobotę pokonać BBTS. Co można zrobić w trzy dni, aby zespół wrócił do gry?
- Siatkarze mogą być trochę zmęczeni psychicznie. Będę bronił trenera Romana Palacza, bo zrobił - jak na możliwości finansowe - ciekawy skład. Motorycznie zawodnicy są dobrze przygotowani i tu pretensji do trenera nie można mieć. Co zrobić? Porozmawiać, dowartościować, podpowiedzieć jak grać.

- Czyli siatkarsko i motorycznie wiele nie da się zmienić. Najważniejsze będzie dotarcie do zawodników. Ma pan "papiery" psychologa?
- Trochę życia na parkiecie spędziłem i byłem w różnych sytuacjach, z którymi sobie trzeba było radzić. Ta wiedza powinna pomóc.

- Miał pan okazję zobaczyć w tym sezonie AZS na żywo. Jak się podobało?
- Drużyna ma spory potencjał. Mankamentem jest gra bloku, ale jest mało czasu i cudów w tym zakresie nie będzie. Postaram się uświadomić rozgrywającym, że choć nasza gra polega na szybkości, to nie zawsze szybka piłka jest dobrym rozwiązaniem. Czasem łatwiej coś zrobić z piłki "postawionej" do antenki, nawet na trójbloku, niż z szybkiej na bloku pojedynczym. Poza tym musimy próbować gry środkiem. Jestem zwolennikiem, nawet kosztem stracenia punktu, straszenia środkowymi. Trzeba wiązać rywali na środku, aby skrzydłowym było lżej. Inaczej przeciwnik gra w ciemno do boku i tam nas blokuje.

- Potrafi pan zrozumieć, że nyski "kocioł" stracił czar?
- To rzeczywiście dziwne, bo ja pamiętam czasy, kiedy nasza hala drżała, a rywale wchodzili na parkiet na ugiętych nogach. Ale skoro nie idzie u siebie, to jeszcze bardziej liczą się punkty wyjazdowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska