Były siatkarz Mostostalu Azoty Marcin Prus zadomowił się w Kędzierzynie-Koźlu. Dziś dzieli się doświadczeniem z młodszymi [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Marcin Prus kiedyś był świetnym zawodnikiem. Teraz swoje doświadczenie zdobyte podczas kariery sportowej przekazuje innym.
Marcin Prus kiedyś był świetnym zawodnikiem. Teraz swoje doświadczenie zdobyte podczas kariery sportowej przekazuje innym. Łukasz Capar
Marcin Prus na siatkarskim boisku wyróżniał się nie tylko rozmaitymi kolorowymi fryzurami, ale przede wszystkim wielkimi umiejętnościami sportowymi. Po zdobyciu tytułu mistrza świata juniorów w Bahrajnie w 1997 roku, gdzie został uznany również najlepszym zawodnikiem turnieju, trafił do Mostostalu Azoty Kędzierzyn-Koźle. Rozegrał w nim pięć sezonów, ale później jego świetnie rozwijającą się karierę przerwały przewlekłe problemy zdrowotne. Do tego stopnia, że przygodę z zawodowym sportem zakończył w 2003 roku, w wieku zaledwie 25 lat. Obecnie jednak nadal mieszka w Kędzierzynie-Koźlu i ciągle działa przy sporcie, dzieląc się przede wszystkim swoim doświadczeniem z młodzieżą.

- Od siedmiu lat działam w Siatkarskich Ośrodkach Szkolnych, których jestem ambasadorem – opowiada Prus. – Jestem także pedagogiem, psychologiem sportu oraz trenerem mentalnym. Moim celem jest sprawienie, by utalentowana sportowo młodzież mogła systematycznie się rozwijać pod każdym względem. Pracuję także z zespołami sportowymi oraz przeprowadzam indywidualne sesje mentoringowe z dorosłymi oraz z dziećmi. Dziś nastały takie czasy, że praca nad rozwojem osobistym stała się modna. Wynika to też często przez narastającą konkurencję, a jak wiadomo – każdy chce się wybić czymś nowym ponad przeciętność. Przez ostatnich siedem lat odbyłem około 1000 spotkań z ludźmi w różnym wieku. Stwierdziłem, że moje sportowe i życiowe doświadczenie nie może się zmarnować. Poradziłem sobie z wieloma trudnymi sytuacjami i teraz samemu chcę wspierać tych, którzy tego potrzebują. Żyjemy w czasach, w których pomoc psychologiczna często jest niezbędna. Zawsze lubiłem pracę z ludźmi, więc była to dla mnie optymalna forma rozwoju zawodowego.

Przywitał mnie pan w naturalnym kolorze włosów. Moda na ich farbowanie już na dobre przeminęła?
Tak, po zakończeniu sportowej kariery zmieniłem ich kolor tylko raz. Podczas mojego meczu pożegnalnego w Nowym Sączu w 2010 roku na mojej głowie zagościły biało-czerwone barwy. Jednak ten etap w swoim życiu uważam już za zamknięty.

Dziś sportowcy w farbowanych włosach są znacznie rzadziej spotykani niż kiedyś. Wiąże się to z obawą przed wszechobecnym hejtem?
Żyjemy w takim świecie, w którym wszędobylski hejt jest niestety powszechny. Ja się nigdy na to nie godziłem i nie zrozumiem tego, że można na kogoś wylewać wiadro pomyj i nie ponosić za to żadnych konsekwencji. Zawodników powinniśmy oceniać po tym, jak grają, jak się prezentują na obiektach sportowych i jakie wartości wnoszą do drużyny lub jak prezentują się indywidualnie. Jeżeli będziemy się przyglądać tylko temu, jak ktoś wygląda i wyłącznie na tej podstawie wyciągać wnioski, to będziemy bardzo spłycać rzeczywisty obraz danej osoby, co nie jest miłe. Osobiście w farbowaniu włosów nie widzę nic złego, tym bardziej że sam byłem poniekąd prekursorem tej czynności. Spotykając się natomiast z dzieciakami z różnych szkół dostrzegam, że moda na kolorowe włosy całkowicie nie przeminęła.

Niektórzy nazywali pana Dennisem Rodmanem polskiej siatkówki. Ale z tym koszykarzem raczej ma pan niewiele wspólnego.
Rzeczywiście, choć niezbyt pasowały mi tego typu porównania. Bliźniakami to my raczej nie jesteśmy (śmiech). Nie spotykałem się z Madonną, nie mam tatuaży i generalnie nie mamy dużo podobieństw. Łączyły nas kolorowe włosy i profesjonalne uprawianie sportu. Sam absolutnie się z nim nie utożsamiam, choć jako sportowca bardzo go lubiłem.

A jak się panu podoba opinia, że przyczynił się pan do postrzegania siatkówki nie tylko jako sportu, ale i zabawy czy wręcz karnawału?
Słowa karnawał bym tu nie użył, bardziej określiłbym to mianem „widowiska”. Gdy trafiałem do seniorskiej reprezentacji, akurat złożyło się tak, że Polska zaczynała występy w Lidze Światowej. Okazało się, że marketingowo taki produkt jest bardzo potrzebny. W naszym kraju zaczynał się szał na kibicowanie, na trybunach pojawiało się coraz więcej ludzi. Moja postać, także poprzez kolorowe włosy, się do tego również przyczyniała. Gdybym jednak sportowo nie nadawał się do gry w reprezentacji, to po prostu bym się w niej nie znalazł. Dlatego porównania do festynu czy karnawału są w tym przypadku według mnie wyjątkowo nietrafione. Ale że wraz z kolegami takimi jak Sebastian Świderski, Paweł Papke czy Robert Szczerbaniuk staraliśmy się w różny sposób tworzyć jak najlepsze widowiska, to już w pełni się zgadza.

W dzisiejszych czasach przeszłyby takie przygotowania, jakie mieliście u trenera Ireneusza Mazura? Podczas obozów działaliście tam na pełnych obrotach podobno od godziny 7 do 23.
Nie sądzę. Dziś takie formy treningu na pewno by nie przeszły. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozwoliłby swojemu dziecku trenować tak ogromnych jednostek treningowych. W naszych czasach podejście do tego było jednak zupełnie inne. Jeśli ktoś miał okazję funkcjonować w środowisku okołoreprezentacyjnym, to wie, że na jego miejsce jest wielu innych chętnych i trzeba zaciekle walczyć o swoje. Natomiast nie ukrywam, że system dziewięciu godzin treningu dziennie od poniedziałku do soboty, a w niedzielę sześciu podczas dwutygodniowego obozu sprawiał, że organizm nie miał kiedy się zregenerować. Zaplecze odnowy biologicznej było znacznie uboższe niż dziś. Czasami były problemy nawet ze zwykłą wodą. Nie zawsze było kolorowo, ale trzeba było się do tego dostosować i sobie radzić.

Dziś już nikt nie doświadczy też tego, jak smakowały takie „izotoniki” jak gorąca herbata czy woda z grzejnika.
I oby nigdy młodzi nie musieli tego doświadczać. Sama herbata oczywiście niewiele była w stanie pomóc. Za naszych czasów był taki napój jak Isostar, ale z nim było jak z yeti: wszyscy wiedzieli, że istnieje, tylko nikt go nie widział. O czymś takim jak wspomaganie organizmu różnymi mikroelementami można było zapomnieć. Z czasem pojawiały się pierwsze odżywki, ale były one dostępne tylko dla członków seniorskiej kadry. Dziś suplementacja organizmu już w trakcie wysiłku jest czymś naturalnym i nikt bez tego właściwie nie wyobraża sobie zawodowego sportu.

Można systematycznie rozgrywać dobre mecze po zjedzeniu golonki?
Regularnie na pewno bym tego nie radził próbować. W moim przypadku wyszło dobrze, ale postąpiłem tak tylko raz. Serio! Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jest to najlepszy posiłek przed meczem, ale sam dobrze rozumiesz jak to jest, gdy czasami burczy w brzuszku (śmiech). Miałem też kolegów, którzy nie potrafili grać z pustym żołądkiem i nie było dla nich różnicy, co zjedzą przed spotkaniem, a pewno nie były to batony energetyczne… Generalnie jednak bycie sportowcem wymaga poświęceń, także żywieniowych. Jestem zwolennikiem twierdzenia, że wszystko jest dla ludzi, ale trzeba wiedzieć kiedy i na ile można sobie pozwolić.

Jak mocno za pańskich czasów trenerzy zwracali uwagę na dietę?
Zwracano uwagę na kilogramy, bo to był chyba jedyny wyznacznik, który łączył środowisko trenerskie z zawodnikami z punktu widzenia dietetyki. Na początku sezonu każdy miał określoną „optymalną” masę przypisaną do zawodnika. Wciąż doszukuję się metodologii tego działania, jednak na próżno jej szukać, gdyż moim zdaniem najzwyklej w świecie jej… nie było. Przyjmując określoną początkową masę ciała jako wyjściową, wraz z upływem czasu odnoszono się do niej na przestrzeni kolejnych miesięcy. Gdy trener uznał, że coś z tobą jest „nie tak” trzeba było w trakcie następnych dni zgubić kilka kilogramów. Nie pytaj mnie jakie były kryteria oceny dla poszczególnych zawodników. Na 99 procent nie było żadnych poza oceną wizualną i ewentualnie tym, jak kto prezentuje się na boisku. Mieliśmy świadomość, że nasze ciała są narzędziem do pracy i brak dbałości o nie jest działaniem nieodpowiedzialnym. Nadwaga szczególnie w takim sporcie jak siatkówka jest jednak niemile widziana, gdyż oddziaływanie zwiększonej masy ciała na poszczególne stawy działa wyniszczająco. A do tego nikt nie chciał dopuścić.

Do momentu wprowadzenia pozycji libero, środkowi mieli na boisku znacznie więcej zadań do wykonania. Byli zatem lepszymi siatkarzami niż ci obecnie grający na tej pozycji?
Wprowadzenie pozycji libero nie było zwykłą zmianą – to była dla siatkówki rewolucja. Stanowiła ona szansę zaistnienia dla zawodników, którzy z racji niezbyt imponujących warunków fizycznych prawdopodobnie nigdy nie graliby zawodowo na wysokim poziomie. Pojawienie się libero sprawiło, że można było udoskonalać warsztat środkowych, koncentrując się mocniej na kluczowych elementach dla danej pozycji. Było to natomiast z dużą stratą dla ich ogólnego rozwoju. Kiedy zdobywałem nagrodę najbardziej wartościowego zawodnika mistrzostw świata juniorów w Bahrajnie, to właśnie otrzymałem ją przede wszystkim za to, że potrafiłem nie tylko uderzać z krótkiej czy blokować, ale również przyjąć, obronić czy zaatakować z drugiej linii lub prawego skrzydła. W tamtych czasach, nieco inaczej niż dziś, środkowy musiał umieć wszystko.

Gdyby grał pan w dzisiejszych czasach, pańska kariera trwałaby znacznie dłużej?
Tego właściwie jestem pewien. Moje nieszczęścia zaczęły się od kontuzji pęknięcia kości śródstopia. Została ona źle zdiagnozowana, co potem przyczyniło się do martwicy kości oraz zapalenia żył głębokich. Następnie czekał mnie jeszcze inny cały ciąg przyczynowo-skutkowy pechowych zdarzeń, który zmusił młodego chłopaka do zakończenia kariery. Dobrze jednak, że od tego czasu zostały wyciągnięte wnioski i zupełnie inne niż kiedyś jest teraz w sporcie rozumienie profesjonalizmu. W moim przypadku pewnie dziś parę rzeczy zostałoby zrobionych inaczej, ale biorąc pod uwagę różne czynniki za często nie zastanawiam się nad tym, czy i o ile dłużej mógłbym funkcjonować na najwyższym poziomie.

Co można byłoby nabyć za pieniądze, które z własnej kieszeni wykładał pan na kolejne operacje?
Przynajmniej kilka mieszkań. To nie były dobre czasy dla kontuzjowanych sportowców. Pojawiała się pomoc, jednak na niewiele się ona zdała. Jeden ze sponsorów klubu – Klaus Sobotka z własnych środków sfinansował mi trzy operacje w niemieckim Gelsenkirchen, jednak odszedł on nas, gdy ja byłem na stole operacyjnym. Funkcjonowałem w takich czasach, że poza wspomnianymi powyżej - wszystkie operacje opłacałem samemu. Jako że było ich aż 13, można sobie przeliczyć, jak dużych wymagało to środków – także na dojazdy, konsultacje lekarskie czy późniejsze rehabilitacje.

Dziś z pańskim zdrowiem już wszystko w porządku?
Jak na byłego zawodowego sportowca to tak. Mam już jednak świadomość, że nigdy nie będzie tak, by po przebudzeniu się z rana nic mnie nie bolało (śmiech). Profesjonalny sport odbija się na codziennym życiu, ale z drugiej strony nauczył mnie on radzić sobie z różnymi trudnościami i je pokonywać. To pomaga mi teraz inaczej podchodzić do pewnych spraw niż kiedyś. Dzięki temu mogę wykorzystywać swoje doświadczenia w pracy z młodzieżą czy dorosłymi potrzebującymi pomocy. Bardzo to pomaga, gdyż ogrom z nich przeżyłem na własnej skórze i rozumiem z jakimi problemami przychodzą do mnie klienci.

Kiedy jeszcze było można, chodził pan do hali Azoty na mecze Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle?
Jak najbardziej. Zarówno prywatnie, jak również jako komentator meczów na antenie radia Park. Jak się coś kocha, ciężko się od takiej miłości uwolnić. Mam jednak mieszane uczucia wobec tego, jak na przestrzeni dwóch dekad zmieniła się siatkówka. Gra jest teraz jeszcze szybsza i cała dyscyplina nabrała kolorytu, lecz osobiście z pewnymi rzeczami nie potrafię się pogodzić. Na myśli mam aktualne interpretacje piłek rzuconych czy też nieczystych odbić, które kiedyś były automatycznie przez sędziów odgwizdywane. Współcześnie tolerancja dla takich zagrań jest znacznie większa i moim zdaniem siatkówka mocno na tym traci. Można dopuścić lekkie nagięcie przepisów, tyle że ja zastanawiam się często, jak daleko jeszcze to zajdzie. Oby nie do tego stopnia, że stworzą się na tyle duże problemy interpretacyjne, by trzeba było wracać do bezwzględnej generalizacji przepisów. Tym jednak problemem powinni się dziś zająć inni. Ja współcześnie zajmuję się tym, by mentalnie w takich momentach udźwignąć nawarstwiającą się presję i z podniesionym czołem oraz spokojną głową móc kontynuować walkę o najcenniejsze trofea.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska