W piątek za cały dzień stania sprzedałem trzy wiązki, czyli zarobiłem 6 złotych, po opłacie targowej zostało mi 89 groszy. Jak doliczyć suchą bułkę, którą sobie kupiłem, to wyszedłem na zero. Ale trudno, takie jest moje ryzyko - mówi pan Adam spod Niemodlina, który przed świętami wielkanocnymi próbuje dorobić parę groszy do niewielkiej emerytury (720 zł).
Starszych osób handlujących świątecznymi akcesoriami jest na opolskim targowisku dużo więcej. Większość z nich robi to od lat, ale tak źle jak w tym roku jeszcze nigdy nie było - to ich zgodna opinia. Odkąd "Cytrusek" został przeniesiony z placu Kopernika na ul. Reymonta, targowisko zieje pustką.
- Handel to był na tamtym "Cytrusku", a teraz jest bzika, czyli nic - wykrzykuje starowinka w wełnianej chustce, pani Maria z Opola. Siedzi na stołku przed stoiskiem warzywnym należącym do wnuczki, z wiązanką bazi w każdej ręce. Dzisiaj udało jej się sprzedać jedną.
- Jakbym sprzedawała po 50 groszy, toby wzięli, a najchętniej za darmo - dodaje. - Cała korzyść z tego handlu jest taka, że przynajmniej w domu nie siedzę, tylko na ludzi popatrzę.
Pani Adela stoi na targowisku z pasiastą torbą, w ręce trzyma kilka bawełnianych serwetek do świątecznych koszyków. Nie chce zdradzić, skąd przyjechała, żeby dzieci się nie dowiedziały, bo będą złe.
- Dzieci uważają, że skoro mam 73 lata i emeryturę, to powinnam siedzieć w domu. A ja tak chciałabym sobie trochę przyrobić. Całą zimę szydełkuję, wydaję pieniądze - szpulka nici kosztuje 16 złotych. A zarobku nie mam żadnego. Sprzedałam dzisiaj 3 serwetki i chyba więcej tutaj nie przyjadę.
Kiepsko sprzedają się także jajka. Pani Agnieszka z Nysy obok koszyka z jajami postawiła kolorowe kroszonki, by zrobić uprzejmość staruszce ze swojej wioski - babcia chce za jedno misternie udekorowane jajko dziesięć złotych. Ale chętnych nie ma.
- Ja na tej przeprowadzce straciłam 80 procent swoich klientów. Ludzie wolą iść po jajka do supermarketu, zamiast szukać tej zapadłej dziury. Zobaczy pani, że za rok ten handel całkiem padnie - prorokuje pani Agnieszka.
Wielu handlowców ustawia na swoich dotychczasowych stoiskach świąteczne akcesoria.
Agnieszka Hajduk obok skrzynek z jabłkami postawiła urocze baranki wykonane z masy solnej (wełniane futerko zrobiła przeciskając masę przez wyciskarkę do czosnku) oraz pisanki. Ale sprzedają się kiepsko.
- Na zysk nie liczę - mówi wprost. - Ja po prostu lubię robić takie rzeczy i mam satysfakcję, gdy ktoś się nimi pozachwyca.
Są i tacy, którzy nie narzekają na zarobki. Ale oni nie handlowali na placu Kopernika. 26-letni Romek przyjechał do Opola dwa tygodnie temu z Nowego Sącza (jedynym jego zajęciem jest dorywcza praca na budowach). Przywiózł ze sobą naręcza szlachetnych bazi. Zbiera się je w górach, przy potokach. Sprzedaje wiązanki po 2, 3 i 4 złote.
- Za dziesięć godzin stania mam 50 albo nawet i 80 złotych. To naprawdę dobry zarobek. Mieszkam w Opolu u szwagra, nic mnie to nie kosztuje. Czysty zysk - mówi.
Wojciech Mirek uczy się wieczorowo, a przed świętami wielkanocnymi wykupuje stoisko na "Cytrusku", jedzie do hurtowni i przywozi kolorowe jajeczka, kurki, kogutki, zajączki, a nawet... motyle.
- Ludzie wieszają te motyle na gałązkach wierzby mandżurskiej, obok pisanek. Taka nowa moda - wyjaśnia.
Handluje trzeci rok, poprzednie lata były lepsze, ale i tak jest dobrze. W tygodniu klientów jest wprawdzie mało, ale nadrabia w piątki i soboty.
Również Tomasz, właściciel stoiska ze świątecznymi gadżetami, wykonanymi z przystrzyżonej słomy, nie narzeka.
- Opłata targowa jest wprawdzie za wysoka, ale i tak wychodzę na swoje. Potem przerzucę się na okulary słoneczne, a zimą - na rzeczy bożonarodzeniowe.