Cecylia Gonet: - Solidarność dała Polakom nadzieję na wolność

fot. Archiwum
Cecylia Gonet
Cecylia Gonet fot. Archiwum
- Kiedyś pracodawca czuł respekt przed solidarnością. Dziś się jej boi. To, niestety, różnica - mówi Cecylia Gonet, przewodnicząca Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" Śląska Opolskiego.

- Co Pani robiła trzydzieści lat temu?
- Pracowałam w zakładach Welur w Kietrzu. Do związku wpisałam się w grudniu 1980 roku, tuż po wyborach. Nie byłam działaczem, byłam zwykłym i szarym członkiem NSZZ "Solidarność". To był ogromny ruch społeczny, do którego wpisało się wówczas w naszym zakładzie ponad 500 osób, w tym ja.

- Czy to był tylko ruch społeczny, czy także nowa siła polityczna, która miała w efekcie doprowadzić do zmiany układu geopolitycznego Europy - poczynając od zmiany ustroju w Polsce, a kończąc na upadku muru berlińskiego?
- Podobnie jak moje koleżanki i koledzy ze związku, nie miałam świadomości, co się może wydarzyć w Europie za sprawą "S": że zniknie Polska Ludowa, a w jej w miejsce odrodzi się Rzeczpospolita, że runie mur berliński, zostanie rozwiązany Układ Warszawski, zostaną wyprowadzone wojska radzieckie z naszego kraju… Nie! Może czołowi działacze mieli wówczas taką świadomość, ale nie my - szarzy związkowcy. Masowość związku wzięła się wówczas z nadziei, że przyniesie nam on pewne wyzwolenie psychiczne oraz polepszy jakość życia.

- Co to znaczy: wyzwolenie psychiczne?
- Gdy przyszłam do pracy, od razu zaproponowano mi wstąpienie do PZPR, w zamian oferując perspektywę awansu. Nie zgodziłam się. Ale faktycznie takie były wówczas realia, że to członkowie partii - nawet jeśli nie mieli stosownego wykształcenia - zajmowali kierownicze stanowiska, awansowali, dostawali podwyżki. Trudno było żyć i pracować ze świadomością, że powodzenie w pracy nie zależy od wiedzy i chęci, tylko od posiadania legitymacji partyjnej.

- W grudniu 1981 Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Kolejne strajki i akcje protestacyjne "Solidarności" były pacyfikowane przez ZOMO, więzienia zapełniły się internowanymi...
- Demokracji nie da się siłą powstrzymać. Z całą jednak pewnością, gdyby nie determinacja ówczesnych działaczy, przemiany na lepsze w Polsce i w Europie byłyby wolniejsze. I dlatego teraz trzeba uczcić naszych kolegów którzy w 1980 mieli wizję nowej wolnej Polski a w 1981 - mimo szykan i, bywało, tortur - z realizacji tej wizji nie rezygnowali.

- Dziś wiele osób mówi: żyje się nam gorzej, nie wszystkie postulaty zrealizowano...
- Do mnie też dochodzą te słowa krytyki i na pewno nie jest tak, jak sobie byśmy życzyli. Ale zawsze powtarzam, co zyskaliśmy dzięki wydarzeniom sprzed 30 lat: wolność - a jej wartość jest bezcenna. Możemy się bronić przed łamaniem praw pracowniczych, a kiedyś po prostu tych praw nie mieliśmy. Możemy protestować przeciwko podwyżkom cen, a kiedyś wręczano nam kartki żywnościowe, za które i tak nic nie można było kupić. Dziś podróżujemy po świecie, nasze dzieci mogą uczyć się w zagranicznych szkołach, korzystać z międzynarodowych stypendiów, a kiedyś władza zabierała obywatelom paszporty.

- Część dawnych działaczy krytykuje obecną "S". Tamta była wielkim ruchem społecznym, ta jest "tylko" związkiem zawodowym.
- Dla mnie "Solidarność" jest jedna. Mam świadomość, że bez poświęcenia i nierzadko bohaterstwa działaczy pierwszej "Solidarności" nas by nie było. Ale musimy też umieć dostrzec, że świat się od 1980 roku zmienił. Wtedy nie mogły swobodnie działać partie polityczne, więc "S" była czymś więcej niż związkiem. Jedynym pracodawcą było państwo. Wreszcie nikomu nie groziło bezrobocie. Dziś staramy się być profesjonalnym związkiem broniącym praw pracowniczych liczącym 700 tys. członków, bo też do masowego liczącego 10 mln ludzi ruchu nie ma już powrotu. Dzialamy w warunkach wolnego rynku. W politykę się nie angażujemy. Od tego są partie, nie związek.

- Ale często "S" spotyka się ostatnio z zarzutem, że angażuje się politycznie po stronie PiS...
- W innych regionach może jest pod tym względem różnie. My w Opolu absolutnie do polityki się nie mieszamy i nikomu nie udzielamy poparcia. Niektórzy ludzie należący do związku są członkami nie tylko PiS, ale także innych partii. A jeśli w jakimś zakładzie dzieje się źle lub potrzebne są zmiany w prawie, zwracamy się do opolskich posłów niezależnie od opcji, bo pojedynczy poseł jest często zbyt słaby.

- Jaka więc jest "S" w porównaniu z tą sprzed 30 lat?
- Trzydzieści lat temu związek NSZZ "S" wzbudzał u pracodawcy respekt. Dziś - mimo, że mamy zagwarantowane prawo do zrzeszania się w firmach i do szanowania praw pracowniczych, do godnej płacy i wynagradzania za jej efekty - związek i związkowcy są często szykanowani. Pracodawcy chwytają się różnych sposobów, aby nie dopuścić do powstania organizacji na terenie ich zakładu.

- Ma pani na to przykłady?
Są zakłady pracy, opisywane zresztą w gazetach, które kolekcjonują certyfikaty, nagrody a jednocześnie prezes nie dzieli wśród załogi funduszu świadczeń socjalnych. Pracowników wykorzystuje się w ramach nadgodzin, proponując w zamian najniższe zarobki, gdy ktoś upomni się o swoje prawa, to słyszy groźby zwolnienia, a jest się czego bać, bo firma ta to jeden z większych lokalnych pracodawców i zatrudnia często całe rodziny. Bywa, że pracodawca wypłaca zarobki z opóźnieniem. Znamy przypadek, gdy dość duży pracodawca nazwał związki mafią a działaczom zapowiedział, że zlikwiduje filię firmy, gdzie zakładany jest związek i wszyscy stracą pracę. Wiemy o pracownicy jednego z supermarketów, która właśnie założyła w nim związek, i natychmiast szef posądził ją - niesłusznie - o fałszowanie dokumentacji. Zwolniono też działacza związkowego, gdy ten był na chorobowym.

- Co na to Zarząd Regionu?
- Dajemy wsparcie prawne, kierujemy sprawy do Sadu Pracy i… w dziewięćdziesięciu procentach wygrywamy. Ostatnio wygraliśmy broniąc działaczy związkowych z Namysłowa, którym pracodawca zmienił warunki wynagrodzenia. Doprowadziliśmy do przywrócenia do pracy działacza z Tesco, wygraliśmy w sądzie sprawę o odszkodowanie dla 8 pracowników stołówki w Praszce. Kiedyś przed Solidarnością pracodawca czuł respekt. Teraz się jej boi - a to pewna subtelna różnica. Ze strachu biorą się groźby i szykany, zwykle powiązane z łamaniem ustawy o związkach zawodowych oraz kodeksu pracy. Często pracodawca zachowuje się tak, jakby nie znał tych aktów prawnych.

- Nowoczesny związek zawodowy powinien dysponować armią prawników?
- Mamy siedmiu prawników. Ważne, aby rozumnie i w zgodzie z prawem, bronić pracowników i związkowców, bo wtedy się wygrywa.

- Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska