Celina Zając - zakochana w Ukrainie

fot. Helena Wieloch
- Serdeczność ludzi z Ukrainy zatrzymała mnie w Kamieńcu Podolskim na pięć lat - mówi Celina Zając z Wołczyna.

Celina Zając jest dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 1 w Wołczynie, radną powiatu kluczborskiego. Słynie z organziacji akcji pomocy Polakom mieszkającym na Wschodzie

- Ile czekolad można zawieźć na Ukrainę?
- Całe tony! Przede wszystkim dlatego, że na ziemi kluczborskiej wciąż nie brakuje ludzi o wielkim sercu, którzy nie żałują na słodycze dla dzieci z Ukrainy. Wcześniej woziliśmy konserwy, środki czystości... Teraz skupiliśmy się na słodyczach. Pojedziemy na Ukrainę w lipcu, chcemy sprawić dzieciakom dodatkową wakacyjną frajdę. Wcześniej dzieci z Ukrainy przyjeżdżały do nas, teraz nie jest to już tak łatwe: wprowadzono wizy, one kosztują... Lepiej więc, abyśmy to my jeździli na Wschód. Tym razem odwiedzimy m.in. Kamieniec, Kołomyję, Różyn, Żytomierz. Odwiedzimy też wsie, gdzie mieszkają Polacy.

- Rozumiem, że pani przodkowie pochodzą z Ukrainy i stąd pani zaangażowanie w pomoc Ukrainie, a także w odbudowę polskich cmentarzy na Ukrainie?
- Właśnie, że nie. Pochodzę z Małopolski. Wyjechałam na Ukrainę w 1995 roku uczyć w jednej z polskich szkół. Miał być tylko rok, a skończyło się na pięciu latach. Serdeczność ludzi z tamtych stron zatrzymała mnie w Kamieńcu Podolskim u stóp twierdzy Michała Wołodyjowskiego. Potem owa serdeczność mobilizowała do działalności na rzecz Polaków, mieszkających na Ukrainie. Nie ulega wątpliwości, że wciąż żyje się tam skromniej niż w Polsce. Ja nawet wstydziłam się przyznawać moim koleżankom i kolegom z Ukrainy, ile zarabiam w Polsce jako nauczyciel. Skromna nauczycielska polska pensja odpowiadała 10-krotnym zarobkom nauczyciela ukraińskiego. Oni dostawali, w przeliczeniu na złotówki ok. 100-150 zł. Podstawowe produkty żywnościowe były tam, dla nas Polaków, bardzo tanie. Cielęcinę kupowałam po 5 zł za kilogram. Niestety, dla ludzi stamtąd to były duże sumy.

- Czym się wyraża serdeczność mieszkańców Ukrainy?
- Wszystkim, co mają, podzielą się, ugoszczą. Kiedyś jechaliśmy autokarem z darami do miejscowości Trembowla. Wjechaliśmy w jakieś polne drogi, była noc. Miejscowi zatrzymali nas i ostrzegli: nie jedźcie dalej, autobus zniszczycie, a do celu nie dotrzecie. Oferowali nam nocleg, a było nas w autobusie z dwadzieścia osób. Dla każdego znalazła się strawa i opierunek. Na stołach wylądowało, co tylko było w domach: ziemniaki, masło, mleko, chleb swojski, kiełbasa. Prawdziwa uczta. Dobrze, że mieliśmy ze sobą dary, aby się odwdzięczyć.

- Pracowała pani w szkole polskiej na Ukrainie. Czy dzieci trzeba było uczyć języka polskiego?
- Zwykle wszystkie dzieci świetnie mówiły pacierz po polsku, nie miały też problemu ze zrozumieniem lekcji prowadzonych w języku polskim. Oczywiście odpowiadały z charakterystycznym, pięknym zaśpiewem. Wywiadówki dla rodziców też prowadziłam w języku polskim, dla dwojga rodziców mówiłam po ukraińsku.

- Dlaczego?
- Bo to byli rodowici Ukraińcy. Zapisali dzieci do polskiej szkoły, bo uważali, że panuje w nich inna kultura, że jesteśmy bardziej europejscy. Ukraińcy zdają sobie sprawę, że Polska jest nieco bliżej Europy, należy Unii, do NATO. W ogóle Polacy mają tam bardzo dobre noty: wiadomo o nich, że są prawdziwymi, praktykującymi katolikami. Jak ktoś ma robić interes z Polakiem, to oddycha z ulgą, bo: to dobry katolik, nie oszuka mnie.
- Organizuje pani także kwesty na rzecz ratowania nekropolii na Ukrainie.
- To akcja wrocławskiego oddziału Telewizji Polskiej, w której biorę udział. Byłam już bodaj na wszystkich polskich cmentarzach na Ukrainie i zobaczyłam na własne oczy, jak dramatyczna jest tam sytuacja. Siedem lat temu cmentarz w Kołomyi wyglądał niczym z najgorszych mar sennych: rozwalone piwniczki, fragmenty trumien i kości w krzakach. W ciągu kilku lat ciężkich prac przywróciliśmy godność temu miejscu, przy wejściu zawisła tablica informacyjna ufundowana przez kamieniarzy z Wołczyna: Czesławę i Mieczysława Wierzbickich. Wciąż jednak zbieramy pieniądze: na cmentarze w Żytomierzu, Drohobyczu i Berdyczowie. W Żytomierzu trzeba się zająć cmentarzem ogromnym, o powierzchni porównywalnej z cmentarzem Łyczakowskim. Żytomierski cmentarz winien być bliski sercu wszystkich Polaków, bo znajdują się tam groby rodu Moniuszków.

- Mówi pani o Ukrainie z taką pasją...
- I piszę o tej krainie wiersze. Pisałam je do szuflady, ale ks. Roman Twaróg, proboszcz kamieniecki, też je kiedyś przeczytał i wypromował. Jest coś takiego w tamtych stronach i w tamtych ludziach, że chce się o nich pisać. Pamiętajmy o tym, że to nie jest Polonia. Polonia to ludzie, którzy wyemigrowali z ojczyzny. A na Ukrainie żyją Polacy, którzy pewnego dnia obudzili się w zupełnie innym kraju, po prostu zabrano im ojczyzną. Zostawali, bo liczyli na cud, że historia zmieni bieg albo po prostu: chcieli zaopiekować się polskimi kościołami. Proszę sobie wyobrazić dramat tych ludzi, którzy nagle obudzili się w innym kraju, odcięci od macierzy.

- I dlatego tak konsekwentnie, od dwunastu lat, pomaga pani Polakom z Ukrainy?
- Też, ale dopingują mnie mieszkańcy Wołczyna i Kluczborka, i uczniowie szkoły, gdzie jestem dyrektorką. Organizujemy kwesty przed bramą cmentarną wołczyńskiego cmentarza. Pod koniec października moi uczniowie dopytują się: Czy już są puszki? Czy już mogą robić identyfikatory. Zwykle zaczynamy kwestę od godz. 9.00. Ale raz zdarzyło się nam spóźnić. I ludzie z cmentarza z telefonów komórkowych dzwonili: "Pani Celino, gdzie puszki, gdzie pani stoi?". Ten zapał ludzi mnie motywuje.

- Dużo już zebraliście pieniędzy?
- W ciągu 5 lat lat w samym Wołczynie 13 tys. zł. Potem włączył się Kluczbork - i zebrali około 4 tys. zł. Zbieramy z roku na rok coraz więcej.

- Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska