Chcą nas wysłać na 20, a nie 26 dni urlopu [rozmowa]

Agnieszka Domka-Rybka
Agnieszka Domka-Rybka
Z Jeremim Mordasewiczem, ekonomistą, ekspertem Konfederacji Lewiatan, o planowanych, rewolucyjnych zmianach w Kodeksie pracy

Co dolega obecnemu Kodeksowi pracy? Na co najbardziej skarżą się przedsiębiorcy?

Jest zbyt sztywny i nie daje możliwości, by obie strony, czyli pracodawcy i pracownicy, mogli się swobodnie dogadywać. Powinien być zdecydowanie bardziej elastyczny. Oczywiście Kodeks pracy musi zawierać cywilizacyjne standardy, ale również otwierać takie możliwości, jak bezproblemowe obniżanie czasu pracy i pensji w przypadkach postoju w produkcji, to znaczy: nie zwalniamy nikogo, ale proponujemy w momentach kryzysu zatrudnienie przez 4 dni w tygodniu i mniejsze wynagrodzenie.

Nie pasuje do obecnej gospodarki?

Nowoczesne technologie, innowacyjność czy globalizacja wpływają na elastyczność rynku pracy, dopasowanie popytu do potrzeb konsumentów. Z jednej strony mamy zmiany w edukacji, co oznacza, że obecne czasy wymuszają zdobywanie nowych umiejętności już po formalnym zakończeniu nauki. I jest Kodeks pracy zawierający podobne wady w różnych krajach europejskich. Niepokojącym zjawiskiem jest zbyt duża ochrona jednych, którzy mają podpisane umowy o pracę, i jej kompletny brak w przypadku elastycznych umów cywilnych. Należałoby to jakoś sprawiedliwie zrównoważyć. Ogromne bezrobocie w Hiszpanii było efektem tego, że firmy bały się ryzykować i zatrudniać na tradycyjne umowy, gdyż w przypadku nagłego spowolnienia w produkcji miałyby poważny kłopot, by rozstać się z pracownikami i zbyt dużo by to ich kosztowało. Pewna elastyczność już się kiedyś pojawiła w naszym Kodeksie pracy, gdy zezwolono pracować siedem dni w tygodniu. Mam tu na myśli m.in. różne centra logistyczne, gdzie jeden dzień bez pracy mógłby opóźnić dostawy międzynarodowe.

Wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej prof. Marcin Zieleniecki zapowiada duże zmiany w urlopach, które mają uzdrowić rynek pracy. Na forach wrze, ponieważ proponuje np. zawieranie większej liczby układów zbiorowych z pracodawcą, by negocjować 20 lub 30 dni urlopu. Trzeba je będzie wykorzystać w przysługującym nam roku. Nie będzie możliwości przetrzymywania ich na następny. Nie uda się również w trakcie urlopu wykonywać dodatkowo płatnej pracy dla innego podmiotu, bo wtedy taka osoba nie odpoczywa.

Pracownicy na pewno nie będą zadowoleni z 20 dni. Obecnie w Polsce nie zawiera się układów zbiorowych, bo są zbyt wygórowane wymogi i firmy właściwie nie mają czego negocjować. Ale tak naprawdę nie liczy się długość urlopu, ale by pracodawcy mieli bardziej swobodny wpływ na wyznaczanie ich terminów, choćby w przypadku kryzysu w biznesie. Oczywiście, dobrze by było, gdyby krótszy urlop oznaczał większe zarobki.

Nie sądzę, by tak jednak było. W grę wchodzą raczej niższe zarobki. Ministerstwo chce ograniczyć uznaniowe składniki pensji, a nowy Kodeks pracy ma uregulować, jaki procent części wynagrodzenia będzie uzależniony od decyzji pracodawcy.

Teraz jest tak: dostajemy wynagrodzenie zasadnicze, premię za wyniki i uznaniową. Można więc jednego miesiąca zarobić 2 tys. zł, a drugiego dwa razy tyle. To szef decyduje, czy zapłacić więcej pracownikowi, który np. chętnie zostaje do późnego wieczora w pracy, bo jest ona dla niego najważniejsza. Mniej zaś da zarobić temu, dla którego praca nie jest kwintesencją życia i nie „wyrywa sobie rękawów”. Wynagrodzenie powinno być uznaniowe, a znowu pojawiają się próby jego uogólniania. Ludzie są różni i nie każdy może zarabiać tyle samo.

Henryka Bochniarz: - Dziś rząd coś obiecuje przedsiębiorcom, ale nie wiadomo co [rozmowa]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Chcą nas wysłać na 20, a nie 26 dni urlopu [rozmowa] - Gazeta Pomorska

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska