Pan Dariusz znalazł się w grupie trzydziestu pięciu mężczyzn, którzy przez kilka tygodni uczyli się włoskiego, żeby 2 stycznia rozpocząć pracę we włoskiej "Marcegaglii", która buduje pod Kluczborkiem fabrykę rur. Mieli tydzień później wyruszyć do Włoch na przeszkolenie i za pół roku wrócić do Polski jako wykwalifikowani pracownicy z widokami na etat brygadzisty.
- Tymczasem 2 stycznia, zamiast rozpocząć pracę, usłyszeliśmy, że kierownictwo wysyła nas na urlop, a kto nie chce, może się zwolnić - wspomina Dariusz Pobiarzyn.
Powód? Okazało się, że na koniec roku kryzys dotknął macierzystą fabrykę "Marcegaglii" we Włoszech. Produkcja stanęła i nie ma gdzie nauczyć Polaków obsługi linii produkcyjnej takiej, jaka ma ruszyć w zakładzie pod Kluczborkiem.
Pan Dariusz był zdruzgotany. Miał wcześniej niezłą pracę w Praszce, ale skusiła go oferta Włochów.
- Pensje może nie były porażające, ok. 1500 zł netto, obiecywali jednak możliwości szybkiego awansu, przeszkolenie w firmie we Włoszech, kurs włoskiego.
Właśnie przez ten kurs pan Dariusz zrezygnował z wcześniejszej posady, bo wymagano od niego pracy w weekendy, a wtedy właśnie odbywały się lekcje włoskiego.
Wszystkie niedogodności miała mu jednak zrekompensować nowa praca. - Teraz zostałem na lodzie - irytuje się niedoszły pracownik "Marcegaglii".
Nie zgodził się na przymusowy półroczny urlop.
- Bo na takim urlopie nie mógłbym się nawet zarejestrować jako bezrobotny - tłumaczy. - A przecież nie mogę zostać przez tyle miesięcy bez żadnych dochodów.
Powątpiewał w zapewnienie Włochów, że robota będzie na nich czekać, że w maju, a najdalej w lipcu będą mogli wrócić z urlopu.
- To były ustne deklaracje, a więc nic pewnego - uważa pan Dariusz.
Nie uwierzył w obietnice szefostwa, że przebywającym na urlopach firma pomoże znaleźć "na przetrwanie" pracę w innych zakładach w okolicy.
Dariusz Pobiarzyn uważa, że należy mu się od Włochów odszkodowanie. Za to, że dla nowej posady rzucił poprzednią. I w efekcie został bez pracy i bez pieniędzy. Straty, które poniósł z tego tytułu, oszacował na 4,6 tys. zł.
- A czas i pieniądze, które włożyłem w przygotowanie do wyjazdu do Włoch i na dojazdy na kurs włoskiego? - wylicza. - Wiem, że moje roszczenie jest skromne, ale tak naprawdę chodzi mi o zasadę. Tak ludzi traktować nie można.
Pozew przeciwko "Marcegaglii" złożył w sądzie pracy w Oleśnie. Mówi, że kilku rozgoryczonych jak on kolegów też się nad tym zastanawia.
Wioletta Mikoda, prezes wrocławskiej firmy "Progresso", która rekrutuje pracowników do "Marcegaglii", rozumie rozgoryczenie.
Zapewnia, że jej firma jest w stałym kontakcie z 23 osobami przebywającymi na urlopach, dla których cały czas szuka tymczasowego zatrudnienia w okolicy. Dwunastu mężczyzn się zwolniło.
- Ale i wśród nich są osoby, które są zainteresowane powrotem do "Marcegaglii", jak tylko to będzie możliwe - zaznacza prezes Mikoda. - A będzie możliwe, bo jak zapewnia zarząd firmy, budowie fabryki pod Kluczborkiem kryzys nie zaszkodził. Ta wieloetapowa inwestycja jest realizowana zgodnie z planem, a jeden z jej etapów zakończy się jesienią. Dlatego nadal przyjmujemy podania o pracę w "Marcegaglii".
Ostatnio Włosi deklarowali, że pod Kluczborkiem chcą zatrudnić docelowo 400 - 500 osób.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?