Chciała od niego odejść, więc ją zabił

Katarzyna Kownacka
Katarzyna Kownacka
- Zazdrość nie usprawiedliwia Marcina G. - stwierdził sędzia. Kiedy Marcin mordował Joannę, ich 10-letni syn siedział w pokoju obok, słysząc jęki i krzyki mamy. Nie wyszedł, bo tato zabronił. A w tym domu nikt mu się nie sprzeciwiał.

Oskarżony zabił matkę swoich dzieci i córkę rodzicom - podkreślił sędzia Robert Mietelski, przewodniczący składu sędziowskiego, skazując w miniony wtorek 34-letniego Marcina G. na 25 lat więzienia.

Sąd nie dopatrzył się w tej zbrodni żadnych okoliczności łagodzących. Uznał, że mężczyzna zabił świadomie i celowo, nie w afekcie. Marcin G. zabijał żonę około 10 minut. Dusił Joannę rękoma i poduszką, bił też ją po głowie. Kilka razy przerywał i znów wracał.

- Miał dużo czasu, by przerwać swój czyn, ale tego nie zrobił. Dusił, aż do skutku - uzasadniał sędzia. - A nawet po zbrodni, kiedy pojechał do swoich rodziców, milczał. Nikomu nic nie powiedział, nie podjął próby wezwania karetki, ratowania żony. Wiedział, co zrobił i się z tym pogodził.

Żona swojego pana

Marcin zabił Joannę w ich mieszkaniu w Kędzierzynie-Koźlu 4 października ub.r. G. byli małżeństwem, początkowo zgodnym, od 1999 roku. Później zaczęło między nimi dochodzić do kłótni. Marcin G. to mężczyzna apodyktyczny, który żonę i dzieci traktował jak swoją własność.

- Gdy przychodził po Joannę do firmy, nie było czułych słówek, tylko niemal rozkazy: zbieraj się, wychodzimy, szybciej! - wspomina szef niewielkiej firmy w centrum Kędzierzyna-Koźla, w której kilka lat temu pracowała Joanna G.

Takie zachowanie dziwiło współpracowników, ale Joanna, atrakcyjna wysoka blondynka, tłumaczyła męża: - On to robi z miłości, tylko nie potrafi mi jej okazać we właściwy sposób.

Joanna G. nie dość, że zajmowała się domem, to jeszcze była żywicielką rodziny. Ostatnio Joanna pracowała na poczcie, jego z jednej ze spółek na terenie Holdingu Blachownia zwolniono z powodu licznych i nieusprawiedliwionych nieobecności. Żona załatwiła mu wtedy pracę w urzędzie pocztowym, ale z niej zwolnił się sam. Po niespełna miesiącu uznał, że takie zajęcie mu nie odpowiada.

Rodzinie z dwójką małych dzieci - 5- i 10-letnim - za jedną pensję trudno było związać koniec z końcem. Dlatego Joanna G. miała z tego powodu pretensje do męża. W dodatku Marcin G. zaczął pić.

W domu wszystko musiało być tak, jak kazał Marcin G. Współpracownicy Joanny opowiadają, że gdy pracował, żona pół godziny przed jego powrotem z pracy miała obowiązek postawić na stole otwartą puszkę zimnego piwa, bo pan domu lubił pić zaraz po wejściu, a smakowało mu tylko lekko odgazowane. Gdy wypił kilka puszek, stawał się agresywny, a złość wyładowywał na bitym niemiłosiernie psie. Z dziećmi postępował nie lepiej.

- Byłem świadkiem, jak powiedział do synka "na miejsce", a ten bez słowa, jak wytresowany, wziął z ławy popielniczkę i wyrzucił jej zawartość do śmieci, przynosząc pojemnik z powrotem do pokoju - opowiada wspólny znajomy małżeństwa G. - Dziecko zostało za to nagrodzone odrobiną zagęszczonego mleka z tubki, które ojciec łaskawie wycisnął na łyżeczkę.

Magdalena, 32-letnia mężatka, koleżanka zamordowanej kobiety wspomina, że kiedyś poszły razem na kawę. Wcześniej odwiedziły kilka sklepów, a w lokalu do stolika obu tryskających humorem pań przysiadł się znajomy Magdy.

- W pewnym momencie ni stąd, ni zowąd w kawiarni pojawił się mąż Joanny. Podszedł do stolika i ze mną przywitał się uśmiechem, a ją zmierzył lodowatym spojrzeniem - opowiada pani Magdalena. - Zmieszana Joanna zapytała "co ty tu robisz, znów mnie śledzisz?!". Jej mąż odpowiedział tylko, że ma się ubierać, bo wychodzą do domu.

Romans z kurierem

Marcin G. pilnował żony i kontrolował na każdym kroku, ponieważ był o nią chorobliwie zazdrosny. To - obok kłopotów materialnych - było kolejnym powodem małżeńskich kłótni. Nachodził Joannę w pracy, rozliczał co do minuty z czasu, który spędzała poza domem, a także śledził, czasami stawiając żonę w idiotycznych sytuacjach, jak ta z kawiarni. Joanna G. wielokrotnie w związku z tym groziła mu rozwodem. Raz nawet, w 2002 roku, wyprowadziła się z dzieckiem do rodziców. Potem jednak wróciła, ograniczała się jedynie do grożenia rozwodem.

Latem 2009 roku Marcin zaczął podejrzewać, że jego żona ma romans z kolegą z pracy. Odtąd - według prokuratury - jeszcze mocniej ją kontrolował. Były ciągłe pretensje i wyrzuty. Czy Joanna rzeczywiście miała romans?

- Tak - mówią zgodnie jej znajomi. - W domu miała tyrana, a na poczcie poznała kuriera, który nie dość, że patrzył na nią jak w obrazek, to jeszcze pisał czułe SMS-y ze słowami, jakich od męża nigdy by nie usłyszała.

I właśnie na te SMS-y, których Joanna nie zdążyła wykasować, natrafił Marcin, przeglądając zawartość komórki żony. W niedzielę 4 października właśnie z tego powodu między małżonkami doszło do kolejnej kłótni. Pokłócili się u sąsiadki. Joanna G. została u niej chwilę dłużej. Była zdenerwowana i zapłakana. Żaliła się na nieudane małżeństwo. Miała też opowiedzieć, że zdarzyło się nawet, że mąż jakiś czas temu przyduszał ją do poduszki tak, że nie mogła złapać oddechu.

Katował ją przy synu

Marcin czekał na żonę w domu. Był po kilku piwach. Gdy Joanna wróciła do domu, zadzwonił jej telefon komórkowy. Wtedy rozpoczęła się kolejna awantura. Marcin chciał wiedzieć, kto dzwonił. Joanna oświadczyła, że to już koniec ich małżeństwa i zaczęła się pakować. Zazdrosny mąż początkowo usiłował załagodzić sytuację i tłumaczyć swoje zachowanie, ale kobieta nie ustępowała. Miała powiedzieć, że na rozmowę jest już za późno. Wtedy doszło do szamotaniny. Marcin zaczął dusić żonę.
Gdy przestał, Joanna była blada i przestraszona. Miała problemy z oddychaniem, próbowała wstać. Mówiła, że teraz się doigrał i że go "załatwi". Zaczęła wzywać pomocy. Wtedy Marcin G. zaczął ją bić metalowym prętem, a potem, choć według prokuratury nie stawiała oporu, dusił ją.

W domu był starszy z synów małżeństwa G. Młodszy, 5-letni, był u rodziców Joanny, w Gliwicach. - Był chory, a poza tym córka przywiozła go do nas, żeby zięć nie miał wymówek i poszukał sobie pracy - wspomina matka Joanny, Jadwiga. Nazwiska nie chce podać ze względu na dobro wnuków.
Gdy Marcin usłyszał hałas z pokoju swojego 10-letniego syna, zabronił chłopcu z niego wchodzić. Przykrył ciało żony kołdrą, kazał ubrać się dziecku i zabrał je do mieszkania swoich rodziców. Powiedział im, że pokłócił się z żoną.

Rodzice Joanny - Jadwiga i Marian - do dziś nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Do czasu zbrodni nie wiedzieli o kłopotach małżeńskich córki. Nie sądzili też, że zięć mógłby jej zrobić coś złego.
- Czy bywał nerwowy? Nie, nigdy tego nie pokazywał. Że był zazdrosny też dowiedzieliśmy się dopiero na sprawie - wspominają.

- Ja coś przeczuwałem - dodaje ojciec i ociera łzy. - Ale to były tylko przeczucia, żadnych dowodów. Że przyjeżdżała z dziećmi w wakacje, to było normalne. Dziwiło mnie jednak, że często u nas bywa też w roku szkolnym… Jakby nie chciała wracać do domu.

- Kiedy pytaliśmy, czy coś złego się dzieje, to mówiła, że ze wszystkim sobie poradzi - dodaje matka Joanny.

Nie wyraził słowa skruchy

O tym, że córka nie żyje, dopiero we wtorek rano powiadomiła ich policja.

- Była sumiennym pracownikiem i kiedy nie przyszła w poniedziałek rano i nie odezwała się, w pracy zaczęli się niepokoić - wspomina pani Jadwiga. - Chodzili do nich do mieszkania z pięć-sześć razy. Pukali, wołali, próbowali zaglądać przez okna.

W końcu sąsiadka zawiadomiła policję, a ta straż. W mieszkaniu znaleziono ciało kobiety.
- Ona ma puls! - krzyknął jeden z ratowników. Ale to było ostatnie tchnienie Joanny. Gdyby jej mąż po tym, co zrobił, wezwał pogotowie, może by żyła. Ponieważ kobieta przeleżała bez pomocy kilkanaście godzin, na ratunek było niestety za późno.

Marcin G. został zatrzymany tego samego dnia. Przyznał się do winy i szczegółowo opisał przebieg zabójstwa. Zaprzeczał jednak, by miał zamiar zamordować żonę. Twierdził, że był pod wpływem emocji i nie potrafił podjąć normalnej decyzji.

- Wzburzenie emocjonalne, afekt, jest silny, ale trwa krótko. Tymczasem Marcin G. mordował swoją żonę dłuższą chwilę - uznał Sąd Okręgowy w Opolu przy wymierzaniu kary i nie dał wiary jego tłumaczeniom. Biegli psychiatrzy nie znaleźli podstaw do zakwestionowania poczytalności mężczyzny.

Sąd, uzasadniając wyrok, stwierdził też, że to, co miało uzasadniać zbrodnię - zazdrość czy podejrzenie o zdradę - w żadnej mierze jej nie usprawiedliwia.

- Na pewno nie w tej kulturze i nie w tym systemie prawnym - stwierdził sędzia Robert Mietelski.
Dzieci G. są u rodziców Joanny. Młodszy z synów jeszcze nie do końca rozumie, co się stało. - Starszy wie, w końcu tam był - mówi dziadek. - Od tamtego dnia jest pod ciągłą opieką psychologa.

Czy Jadwiga i Marian kiedyś będą w stanie wybaczyć ojcu swoich wnuków to, co zrobił?
- Chyba nie. Widziałem córkę po śmierci i nie mogę zapomnieć tego widoku. Musiał się nad nią strasznie znęcać - nie kryje bólu ojciec zabitej.

Wyrok 25 lat więzienia dla Marcina G. jest nieprawomocny. Rodzice Joanny chcieliby, żeby został utrzymany. Mówią, że to czas potrzebny dzieciom, by doszły do siebie.

- Poza tym zięć tak naprawdę nie wyraził skruchy - kwitują. - Niby w pierwszym liście z aresztu napisał coś na kształt, ale to nie było "przepraszam". Nie użył też takiego słowa w listach do synów. A przecież zabił ich matkę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska