Chciałbym być fotografem

Redakcja
Tomasz Gudzowaty, urodzony w Warszawie w 1971 r. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Członek Polskiej Agencji Prasowej i European Press Agency, reprezentowany przez niemiecką agencję FOCUS.Laureat wielu prestiżowych nagród i wyróżnień, m. in.World Press Photo 1999 (pierwsze miejsce w kategorii „Przyroda i środowisko naturalne”);World Press Photo 2000 (drugie miejsce w kategorii „Przyroda i środowisko naturalne”);World Press Photo 2003 (pierwsze miejsce w kategorii „Sport”, zdjęcia pojedyncze i drugie miejsce w kategorii „Sport”, reportaż).
Tomasz Gudzowaty, urodzony w Warszawie w 1971 r. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Członek Polskiej Agencji Prasowej i European Press Agency, reprezentowany przez niemiecką agencję FOCUS.Laureat wielu prestiżowych nagród i wyróżnień, m. in.World Press Photo 1999 (pierwsze miejsce w kategorii „Przyroda i środowisko naturalne”);World Press Photo 2000 (drugie miejsce w kategorii „Przyroda i środowisko naturalne”);World Press Photo 2003 (pierwsze miejsce w kategorii „Sport”, zdjęcia pojedyncze i drugie miejsce w kategorii „Sport”, reportaż).
Z Tomaszem Gudzowatym, czterokrotnym laureatem World Press Photo, rozmawia Danuta Nowicka
Mnisi z klasztoru Shaolin w obiektywie Tomasza Gudzowatego

Mnisi z klasztoru Shaolin......

- W 99 roku po otrzymaniu pierwszej nagrody World Press Photo nie posiadał się pan ze szczęścia, tym bardziej że wcześniej nie udało się to żadnemu Polakowi. A teraz, gdy stało się to po raz czwarty?
- Wtedy towarzyszyła mi jedna myśl: żebym nie został zakwalifikowany jako autor jednego zdjęcia. Postanowiłem udowodnić, że stać mnie na więcej. Spełniło się to rok później. Ostatni sukces potwierdził, że dokonałem trafnego wyboru zawodu.
- Tegoroczna nagroda za fotografię z klasztoru Shaolin pozwala pana zaliczyć do laureatów - rekordzistów World Press Photo...
- Jestem w europejskiej czołówce.
- Jeśli nawet układ ćwiczących kung-fu mnichów został cokolwiek zaaranżowany, zdjęcie robi mocne wrażenie.
- Miałem pewne plany wobec Shaolinu i przyznam, że w części musiałem z nich zrezygnować. Zamierzałem stworzyć reportaż z życia codziennego mnichów, tymczasem okazało się, że dzisiejszy Shaolin to tak naprawdę przemysł kulturalno-rozrywkowo-sportowy. Wokół klasztoru znajduje się kilkadziesiąt szkół, w których edukację kung-fu pobiera około 55 tysięcy osób rocznie, zatłoczonymi ulicami pobliskiego miasta trudno przejść. W tej sytuacji narodził się nowy pomysł - by pokazać samych mnichów, ich niezwykłe umiejętności, wymagające długich i żmudnych ćwiczeń (na marginesie: nie jest tak, że jeden potrafi stać na głowie, rozbijać na niej cegły i chodzić po ścianie - pod tym względem istnieje wąska specjalizacja). Uznałem, że warto stworzyć dwie historie, symultanicznie. Jedna to wspomniane umiejętności samych mnichów, druga nawiązuje do tradycji tego miejsca, pokazania jego ducha i historii. Zdjęcie, które otrzymało nagrodę, nie zostało zaaranżowane. Żeby to zrozumieć, trzeba sięgnąć do ikonografii indo-chińskiej, pełnej zwierząt, na ruchach których oparto pierwsze ćwiczenia kung-fu Shaolin. Tym razem mnisi odtwarzają je, interpretując miejsce akcji, tzw. dragon pool. Nie było wymyślania jakichkolwiek układów choreograficznych.
- Na czym polegały przygotowania do wyprawy, która tak wspaniale zaowocowała?
- Przede wszystkim, jak w każdym przypadku, na zapoznaniu się ze zdjęciami, które już powstały na temat miejsca, żeby ocenić, czy istnieje możliwość powiedzenia czegoś nowego. Na zdobyciu wiedzy m. in. na temat lokalnej kultury. Jesteśmy w stanie pokazać tylko to, co wiemy, im ta wiedza bogatsza, tym większe możliwości.
- W Chinach zatrzymał się pan kilka miesięcy, w Afryce, na lekcję zabijania gepardów trzeba było czekać cztery tygodnie.
- Te cztery tygodnie to był zaledwie ostatni moment, kiedy widać było, że sytuacja dojrzewa do kluczowej sceny. Tak naprawdę okres obserwacji trwał sześć miesięcy.
- Nie kusiło pana, miłośnika zwierząt - skądinąd wiem, że wydaje pan na nie niemałe pieniądze - żeby wkroczyć i zapobiec śmierci małej antylopy?
- Obowiązkiem fotografa jest pozostanie w roli obserwatora. A tak nawiasem mówiąc, gepardy są dzisiaj gatunkiem zagrożonym i choć ze zdjęcia wynika, że to antylopa występuje w roli ofiary, relacje są odwrotne. Po jakimś czasie oba sfotografowane gepardziątka zginęły.
- A jak to jest w przypadku fotografowania ludzi? Chłodnym okiem dokumentował pan skutki tajfunu na Filipinach?
- Profesjonalista musi się zdystansować, zaś przede wszystkim wziąć pod uwagę odmienności cywilizacyjne. Mieszkańcy półwyspu filipińskiego zdążyli się poniekąd przystosować do warunków, w jakich żyją. Nadejście tajfunu jest rzeczą przewidywalną i można starać się do niego jakoś przygotować.
- Czytałam, że był pan wstrząśnięty widokiem dzieci kąpiących się na zatopionym cmentarzu.
- Na jednym z cmentarzy komunalnych w Manili żyje ich trzydzieścioro. Kiedy przyszedł tajfun, zalał ten cmentarz tak, że w najgłębszych miejscach były trzy metry wody, a w najpłytszych metr. Cała nekropolia zamieniła się dla tych dzieci w basen. Nurkowały szczęśliwe wśród ludzkich kości.
- Podobno wybiera się pan na swoje bezkrwawe łowy zupełnie nieuzbrojony. Nie za duże ryzyko?
- Bronią jest wiedza, świadomość, że zachowania zwierząt są przewidywalne. Istnieje pewien katalog zasad, których należy przestrzegać. Zwierzę nie zaatakowane nigdy nie zaatakuje, natomiast zawsze wyczuje strach, który odczytuje jako oznakę słabości. Ja bardzo kocham zwierzęta i dlatego pewnie ich się nie boję. Trzeba też umieć czytać znaki, które przed atakiem wysyłają, no i nie wolno zapomnieć, kto czyim jest gościem. Nie ma innego wyjścia, jak zachowywać się tak, by zostać zaakceptowanym, tym bardziej, że wszystkie zdjęcia ze zwierzętami robię z bliska. W moim przekonaniu użycie teleobiektywu to ostateczność.
- Akceptacji służy długa znajomość. Wydłuża się pana nieobecność w domu...
- ... Do ośmiu, a nawet dziesięciu miesięcy w roku. Sprawności w zawodzie nie da się inaczej osiągnąć niż przez pracę. Proszę zwrócić uwagę, że zawodowo fotografuje mnóstwo ludzi, w samym Nowym Jorku jest ich prawie trzy tysiące, więc nie ma innego wyjścia. Ja naprawdę nie lubię wyjeżdżać. Wsiadam do samolotu i już tęsknię za żoną, za psami.
- Przyznał się pan kiedyś, że z 25 tysięcy klatek do publikacji wybiera zaledwie kilka.
- Tak było w przypadku gepardów. Ale to wszystko jest bardzo indywidualne i zależne od tematu. Zdjęcia przyrodnicze wymagają tych ujęć znacznie więcej.
- Nawet jeśli używa się świetnego aparatu?
- Tak naprawdę liczy się tylko człowiek, jego wrażliwość. Sprzęt to sprawa drugorzędna.
- Dlaczego więc używa pan nikona F 5 za kilkanaście tysięcy złotych?
- Jestem związany z grupą Nikona, aparat jest służbowy i każdego roku otrzymuję nowy. Jest rzeczywiście świetny, przede wszystkim ze względu na swoją niezawodność. Odporny na duże skoki temperatury, wilgotność powietrza, kurz i wszystko to, czego aparaty nie lubią.
- W jakim stopniu o rezultatach pracy, o zawodowej karierze decyduje fakt, że jest pan współwłaścicielem fortuny, liczonej w setkach milionów dolarów, najpoważniejszym współudziałowcem Bartimpexu?
- Ja wiem, że ludzie myślą: "Okej, łatwo jest robić zdjęcia, kiedy ma się pieniądze". Tylko, że to się w żaden sposób nie przekłada, absolutnie w żaden. Trzeba chcieć się nauczyć i ciężko pracować, taka jest moja filozofia. Kiedy ubiegałem się o pracę w niemieckiej agencji fotograficznej, nikt nie analizował mojego statusu materialnego. Oceniano, czy jestem w stanie się rozwinąć i dobrze fotografować.
- Wspominał pan nieraz, że nie korzysta z pieniędzy ojca.
- Każdy zdrowo myślący człowiek ma taką potrzebę, żeby funkcjonować samodzielnie. Tak zostałem wychowany. Zawód, który wykonuję, świetnie się przekłada na dobra materialne. Możliwość komfortowego poruszania się po świecie jest niczym innym, jak tylko wynikiem tej pracy. Powiem nieskromnie, że jeśli jest się w swoim zawodzie dobrym, zarabia się dobre pieniądze. Tyle tylko, że umiejętności te pojawiają się z czasem. A gdy się pojawią, trzeba je nieustannie pielęgnować i rozwijać. Zastój jest regresem.
- Gdzie się pan ubiera, jakim jeździ samochodem i czy gustuje pan w kosztownych drobiazgach, np. zegarkach?
- Nie noszę zegarka, mam tyle dyscypliny, że jakoś daję sobie z tym radę. Do ubrań nie przywiązuję najmniejszego znaczenia, nie należę do ludzi, którzy mają swoje ulubione marki. Żona jest moim doradcą, lubię rzeczy na luzie. Nie mam okazji bywać w wielkim świecie, gdzie wymagana jest jakaś etykieta. Prowadzę normalne życie. Jeżdżę moją ulubioną marką samochodu - BMW, ale to tylko ze względu na jego linię.
- Marzenia do spełnienia?
- Oderwane od wartości materialnych. Kiedyś takim marzeniem było stanąć na podium World Press Photo. Sens życia moim zdaniem polega na generowaniu rozwoju i dlatego jestem zachwycony, że zostałem fotoreporterem, bo to wspaniała szkoła życia. Oczywiście ciągle błądzą mi po głowie pomysły, żeby się czegoś nowego uczyć. Póki co, chciałbym jednak perfekcyjnie opanować wszystkie tajniki fotografii. To zawód, który można przyswoić przez wieloletnią praktykę: piętnasto-, dwudziestoletnią minimum. W najlepszym przypadku pozostało mi więc jeszcze siedem lat...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska