Chcieli walczyć o swój mały kraj, a los rzucił ich do walki o Opole

Artur  Janowski
Artur Janowski
Estońscy i niemieccy żołnierze, którzy poddali się Rosjanom wiosną 1945 roku. Fotografię wykonano w obecnym Przydrożu Wielkim (gmina Korfantów).
Estońscy i niemieccy żołnierze, którzy poddali się Rosjanom wiosną 1945 roku. Fotografię wykonano w obecnym Przydrożu Wielkim (gmina Korfantów). Zbiory Jacka Cieleckiego
Losy Estończyków, którzy pojawili się w styczniu 1945 roku na Opolszczyźnie, dobrze pokazują, że historia nigdy nie jest czarno-biała - mówi Jacek Cielecki, który napisał książkę o estońskich esesmanach.

W styczniu 1945 roku o teren obecnej Opolszczyzny biły się wojska niemieckie i rosyjskie. Skąd zatem wzięli się Estończycy, na dodatek walczący w mundurach SS, które w Polsce kojarzą się z wieloma zbrodniami.

Aby zrozumieć motywację i jednocześnie tragedię tych ludzi, warto się cofnąć do czerwca 1940 roku. Wtedy niepodległą Estonię oraz pozostałe republiki bałtyckie zaanektował Związek Sowiecki, a wcześniej ten sam wielki sąsiad wymusił na małej Estonii założenie baz wojskowych. Dla Estończyków to Rosja sowiecka była głównym wrogiem podczas II wojny światowej. Gdy w czerwcu 1941 roku Niemcy rozpoczęli inwazję ZSRR, Estończycy witali ich niczym wyzwolicieli, bo przez rok zdążyli poznać, czym jest Związek Sowiecki. Początkowo Niemcy nie byli zainteresowani pomocą mieszkańców małego kraju, ale im dłużej wojna trwała, tym bardziej rosło ich zainteresowanie dodatkowymi żołnierzami. Estończycy w czasie wojny pełnili różne role, ale najmocniej zaangażowali się w 1944 roku, gdy Rosjanie znów podeszli pod granice ich kraju i przekroczyli rzekę Narwę. Wtedy w różnego typu formacjach wojskowych walczyło ich nawet 100 tysięcy.

Dlaczego spora część Estończyków zasiliła 20. Dywizję Grenadierów SS, która potem trafiła na Opolszczyznę?

SS została uznana za organizację zbrodniczą podczas powojennego procesu w Norymberdze, ale należy też pamiętać, że w 1944 roku w tzw. Waffen SS służyło około 70 procent obcokrajowców. Z czego to się wzięło? Były dwa powody. Pierwszy to fakt, że Wehrmacht do końca wojny niechętnie patrzył na tworzenie dużych jednostek, gdzie żołnierzami nie byliby rdzenni Niemcy. Tymczasem w SS dosyć szybko zaczęto tworzyć oddziały zagraniczne, których członkowie, np. Norwegowie, Holendrzy czy Belgowie, chcieli walczyć z komunizmem, jaki niosła na bagnetach armia sowiecka. Inne motywacje mieli Estończycy, o których napisałem książkę. Oni, jeśli chcieli odpłacić komunistom za to, co robili w ich kraju - mogli iść walczyć do lasu lub wstąpić do SS. Nie dotyczyło to tylko ich i dlatego powstały m.in. dwie dywizje łotewskie SS czy dywizja ukraińska. Estończycy, choć ich dowódcą był Austriak Franz Augsberger, ślubowali walczyć z bolszewizmem i o wolną Estonię.

Nie mogli tego robić na terenie swojego kraju?

We wrześniu 1944 roku Niemcy pod naporem Rosjan wycofali się z Estonii, a żołnierze dywizji mieli wybór: albo zostają, albo uciekają na Zachód, licząc, że Wehrmacht jakimś cudem jednak wojnę wygra. Tych, którzy zdecydowali się nadal służyć w niemieckich mundurach, zaczęto doszkalać na poligonie w Świętoszowie (wówczas Neuhammer) na Dolnym Śląsku. Zakładano, że dywizja będzie ponownie gotowa do walki dopiero w maju 1945 roku.

Ten plan zniweczyli Rosjanie?

Tak, bo w styczniu 1945 ruszyła ofensywa znad Wisły, która szybko zniszczyła linie obronne Niemców, a każdą w miarę zorganizowaną jednostkę w tempie alarmowym kierowano na rozpadający się front. Padł rozkaz, aby z dywizji wydzielić szybko tzw. grupę bojową i skierować pod Opole (wówczas Oppeln). Estończycy byli bardzo rozczarowani, bo wcześniej obiecywano im przerzucenie do Kurlandii, gdzie walczyliby znacznie bliżej swojej ojczyzny. Opolszczyzny kompletnie nie znali.

Żołnierze estońscy podczas walk w rejonie Naroka pod Opolem. Takich chwil przerwy było bardzo mało.
Żołnierze estońscy podczas walk w rejonie Naroka pod Opolem. Takich chwil przerwy było bardzo mało. Zbiory Jacka Cieleckiego

Gdzie po raz pierwszy starli się z żołnierzami sowieckimi na Opolszczyźnie?

Walczyli pod Sławicami (gmina Dąbrowa), bili się o Bierkowice (obecnie dzielnica Opola), potem były walki o Karczów, a następnie próbowali zlikwidować sowiecki przyczółek i toczyli ciężkie boje o Niewodniki oraz Narok. Pod koniec stycznia front ustabilizował się na linii Odry, a prawdziwe piekło dla Estończyków zaczęło się w marcu, kiedy ruszyła kolejna ofensywa. Wówczas znaleźli się w tzw. kotle opolskim, ale wielu udało się z niego wyjść.

Pisząc pierwszą w Polsce książkę o estońskich żołnierzach, musiał pan trafić na relacje osób, które ich spotkały. Są pamiętani?

Wciąż żyją osoby, które wspominają, że odróżniali się od Niemców, dla których cywile na strefie frontu byli niepotrzebnym ciężarem. Estończycy dzielili się z cywilami jedzeniem, a jeden z mieszkańców Ciepielowic opowiadał mi, że on i jego rodzina razem żyli z Estończykami przez siedem tygodni w jednej piwnicy. Opowiadał o nich jako o młodych, ale też nieco roztargnionych chłopcach. Są też relacje z marca 1945 roku, które opisują ich jako żołnierzy „brudnych, zarośniętych, ale stale utrzymujących wysokie morale i dyscyplinę”. Wydaje mi się, że pomogła w tym zgoda Niemców, aby dowódcami byli w tej jednostce głównie Estończycy, co ważne, byli to często przedwojenni oficerowie. Żołnierze dywizji bili się dobrze, ale trzeba też pamiętać, że nie każdy rosyjski oddział był doborowy. Kiedy naprzeciwko nich stawały tzw. dywizje gwardyjskie, to straty w ludziach były bardzo duże. Zresztą Rosjanie mieli przygniatającą przewagę w sprzęcie takim jak samoloty, czołgi czy artyleria, a Estończykom często brakowało nawet amunicji. W tej sytuacji musieli ulec.

Jak Opolszczyznę widzieli Estończycy?

Chyba najbardziej byli zaskoczeni wyglądem wiosek. U nich wyglądało to dużo bardziej chaotycznie, a domy dzieliły spore odległości. Dlatego wieś z jedną, czasem bardzo długą główną ulicą była w ich oczach czymś niebywałym. Zachwycali się tym, jak zadbane były budynki, oraz łazienkami w środku domów. Nie mniej uwagi poświęcali dworkom i pałacom (w tym szczególnie temu w Niemodlinie), które - ku ich zaskoczeniu - były nagle opuszczone i pozostawione same sobie. Niektórzy kolejny szok przeżyli na Dolnym Śląsku, a dokładnie w Kotlinie Jeleniogórskiej, bo dopiero tam po raz pierwszy w życiu zobaczyli góry.

Żołnierze SS okryli się złą sławą tych, którzy popełnili wiele zbrodni. Czy Estończycy nie mają ich na swoim koncie?

Są różne relacje. Niektórzy z weteranów podkreślali, że jeńców nie rozstrzeliwali, a inny opisuje taką sytuację. Trzeba jednak pamiętać, że front wschodni rządził się swoimi prawami i wyglądał zupełnie inaczej niż wojna na Zachodzie. Obie strony popełniały zbrodnie na jeńcach, ale tutaj warto przypomnieć o precedensowej decyzji Amerykanów z 1950 roku. Wówczas oficjalnie uznano, że 20. dywizja nie była „wrogą stroną wobec USA”, a jej kombatantom przyznano prawo do ubiegania się o azyl polityczny. Takiej decyzji by nie było, gdyby ta jednostka miała na koncie np. palenie wiosek czy masowe mordowanie ludności cywilnej. Jest jeszcze coś. Wielu Estończyków, którzy poddali się Amerykanom w 1945 roku, potem służyło w kompanii wartowniczej na... procesach norymberskich, gdzie sądzono przywódców Trzeciej Rzeszy.

Estoński medal za obronę Opola. Absolutny „biały kruk” wśród kolekcjonerów pamiątek po II wojnie.
Estoński medal za obronę Opola. Absolutny „biały kruk” wśród kolekcjonerów pamiątek po II wojnie. Zbiory Jacka Cieleckiego

To byli ci sami żołnierze, którzy najpierw walczyli na Opolszczyźnie, a potem przeszli przez Czechy na Zachód?

Dokładnie tak. Są na to dowody, są relacje weteranów, choć zdaję sobie sprawę, że wielu czytelnikom trudno będzie w to uwierzyć, ale czasem życie pisze właśnie takie niesamowite historie.

Wielu Estończyków zostało na Opolszczyźnie na zawsze. Wiadomo ilu?

Współpracuję z Estończykami oraz stowarzyszeniem Pomost i do tej pory udało się znaleźć szczątki około 100 żołnierzy. Strona estońska szacuje, że w walkach na Opolszczyźnie oraz na Dolnym Śląsku zostało rannych lub zginęło około 2,5 tysiąca żołnierzy należących do 20. dywizji. Wciąż napływają do mnie nowe informacje, mam sporo danych z samej Estonii, ale wiem, że nie ma już szans, aby odnaleźć wszystkie groby. Np. w Niemodlinie pochowano około 160 Estończyków, ale potem na miejscu ich grobów powstały kolejne. To wyklucza jakąkolwiek próbę ekshumacji żołnierzy.

Historia bałtyckich sojuszników Hitlera na Opolszczyźnie wciąż ma sporo białych plam. Jedną z nich jest śmierć dowódcy dywizji Franza Augsbergera. Nie ma zgodności co do tego, jak zginął, ani miejsca jego pochówku. Wśród nich wymienia się Prudnik, Włodary, Korfantów, a nawet Komprachcice.

Kiedy zacząłem się interesować jego losami, to - przyjmując dane, jakie miałem na początku - miejsce pochówku lokalizowałem gdzieś w kwadracie o bokach 20 na 20 kilometrów. Z czasem wiedzy oraz materiałów przybywało i obecnie teren do poszukiwań zawęził się do czterech kilometrów kwadratowych i dwóch miejsc, gdzie spoczywają żołnierze. Jeśli będzie zgoda na otwarcie tych mogił, to jestem pewny, że uda się odnaleźć szczątki generała.

W Estonii czekają na taką informację?

Historią 20. dywizji interesuje się tam sporo osób, wciąż żyją żołnierze, którzy walczyli w tej jednostce. Ale nawet tam łotewscy żołnierze SS są odbierani różnie. Tym bardziej że Estończycy byli wcielani również do Armii Czerwonej i to też jest ich historia. Odnoszę wrażenie, że obecnie przybywa osób, które niejako pogodziły się z istnieniem takiej jednostki i rozumieją, że historia nigdy nie jest czarno-biała. Nie ma gloryfikacji byłych esesmanów, ale z drugiej strony jest chęć, aby poznać ich historię, motywy i nierzadko dramatyczne wybory. Dlatego współpracuję z tamtejszym ministerstwem obrony oraz osobą z Estonian War Museum, poszukującą poległych Estończyków podczas II wojny światowej. Niewiele osób wie, że tamtejsi urzędnicy pojawiają się na Opolszczyźnie, obserwują niektóre ekshumacje i można powiedzieć, że odkrywają na nowo tereny związane z ich przodkami. Dla współczesnych Estończyków to, co działo się na Śląsku w 1945 roku, jest nadal białą plamą. Próbuję to zmienić książką, która teraz ukazała się w Polsce, a wiosną będzie mieć premierę w Estonii.

Chcieli walczyć o swój mały kraj, a los rzucił ich do walki o Opole
archiwum

Trzeciego lutego
będzie można spotkać Jacka Cieleckiego w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu. Wieczór autorski rozpocznie się o godzinie 18, a podczas spotkania pojawi się umundurowanie i wyposażenie z okresu, który opisuje autor. Będzie też możliwość zakupu pierwszej polskiej książki o Estończykach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska