MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chemia zwycięstwa

Andrzej Szatan [email protected]
Półfinałowy mecz Pucharu Konfederacji z Kolumbią okazał się ostatnim w karierze Kameruńczyka Marca-Vivienne'a Foe'a.
Półfinałowy mecz Pucharu Konfederacji z Kolumbią okazał się ostatnim w karierze Kameruńczyka Marca-Vivienne'a Foe'a.
Olbrzymie pieniądze możliwe do zdobycia w zawodowym sporcie sprawiają, iż zawodnicy są gotowi do zwycięstw za wszelką cenę. Także za cenę życia.

Opinie

Opinie

Czesław Lang, były czołowy kolarz: - Doping jest plagą współczesnego sportu, ale to co się dzieje wokół jest chore. To jedna wielka obłuda. Zawodników przyłapanych na dopingu rzuca się na żer dla łowców sensacji i nikt nie chce wiedzieć, że oni są po prostu ofiarami - ofiarami ludzi, którzy robią fortuny, wymyślając nowe metody i środki dopingowe.

Jan Chmura, prof. AWF w Katowicach: - Przeciążenia organizmu zawsze negatywnie wpływają na układ krążenia i oddechowy. Piłkarzom stawiane są coraz większe wymagania. Aby je spełnić, zawodnicy sięgają po niedozwolone środki wspomagające. Przyjmując je w sposób niekontrolowany, doprowadzają do tragedii. Wynik jest ważny, ale nie za wszelką cenę.

Jerzy Kuch, kardiolog, AM w Katowicach: - Sport wyczynowy, tam gdzie obciążenia są maksymalne, gdzie przekracza się granice fizjologii, może prowadzić do zaburzeń, a nawet patologii. To dotyczy także pracy serca. Sportowcy, chcąc uzyskać dobre wyniki w krótkim czasie, są poddawani dużym obciążeniom treningowym. Kiedyś obowiązywał mądry, długotrwały trening, dziś często przekracza się granice rozsądku.

Wśród ofiar sportu są, niestety, także Opolanie. Na początku lutego minęło dziesięć lat od śmierci kolarza Joachima Halupczoka, indywidualnego mistrza i drużynowego wicemistrza świata z 1989 roku. Śmierć dopadła go podczas rozgrzewki przed halowym turniejem piłkarskim w opolskim "Okrąglaku". Po przejściu w 1990 roku na zawodowstwo, włoscy lekarze wykryli u "Achima" arytmię serca. W dwa lata później wada stała się mniej dokuczliwa i kolarz wrócił do peletonu. Niestety, na krótko. Pod koniec roku kolejne badania pokazały, iż arytmia pogłębia się. Zalecenie było jednoznaczne - koniec z rowerem.
Czarne serce Halupczoka
Podczas tego feralnego dnia lekarzem opolskiego turnieju był Marian Kania. On pierwszy rozpoczął reanimację kolarza.
- Wychodziłem z sali, by coś zjeść i nagle usłyszałem krzyki wzywające lekarza - wspomina Kania. - Natychmiast podbiegłem do Halupczoka z aparatem do reanimacji. Pielęgniarka tłoczyła nim powietrze do ust zawodnika, ja reanimowałem poprzez ucisk mostka. Po dziesięciu minutach stwierdziłem, że Halupczok nie żyje. Potwierdził to lekarz pogotowia ratunkowego.
Kania uczestniczył także w sekcji zwłok opolskiego kolarza i twierdzi, iż zarówno we wcześniejszej, jak i późniejszej swojej praktyce lekarskiej czegoś podobnego nie widział.
- Zobaczyłem olbrzymie, przerośnięte serce o barwie węgla, całe czarne - wspomina Kania. - Przy takim stanie serca śmierć mógł spowodować najmniejszy nawet wysiłek. Przecież Halupczok podczas rozgrzewki wykonał zaledwie trzy przysiady.
Do dziś nie wiadomo, co sprawiło, że serce kolarza było tak wyeksploatowane.
- Są dwie wersje - twierdzi Kania. - Jedna to taka, że Halupczok przeszedł na zawodowstwo w zbyt młodym wieku i organizm nie wytrzymał forsownego tempa. Druga, że Włosi "faszerowali" go sterydami, które zawodnik mógł przyjmować także nieświadomie. Prawdy nie poznamy już nigdy.
To nie rower uzależnia
Najgłośniejszą sprawą ostatnich dni jest zagadkowa śmierć słynnego włoskiego kolarza, Marko Pantaniego. "Zmarł na skutek zatrzymania akcji serca spowodowanego zatorem płucnym i obrzękiem mózgu. Przy ustalaniu przyczyny zgonu żadna hipoteza nie jest wykluczona" - stwierdził lekarz sądowy po przeprowadzonej autopsji. W hotelu "Le Rose" na przedmieściach Rimini, w którym znaleziono ciało kolarza, policja znalazła puste opakowania po lekach.
Zmierzch "Pirata" - jak nazywano kolarza, który najczęściej ścigał się w chustce ciasno zawiązanej na łysej głowie, zaczął się krótko po momentach największych sukcesów. W 1998 roku zwyciężył kolejno w dwóch największych wyścigach: Giro d?Italia i Tour de France. Rok później prowadził w wyścigu dookoła Włoch, kiedy przed ostatnim etapem wytypowano go do kontroli antydopingowej. Wyścigu już nie ukończył. Wykryto substancję zwaną EPO, podnoszącą w niedozwolony sposób poziom czerwonych ciałek. Jego krew miała konsystencję syropu. Dyskwalifikacja, proces, hańba. W 2003 roku kolarz definitywnie zakończył karierę. W ostatnim okresie życia cierpiał na depresję, leczył się w specjalistycznej klinice.
Już po kilku dniach od śmierci Pantaniego włoski tygodnik "Panorama" ujawnił, że kolarz palił "cracka", silnie działającą i niebezpieczną odmianę kokainy. Informację ujawnił anonimowy lekarz, członek rodziny Pantanich. - Trudno jest zaprzeczyć, że niektóre środki zmieniają kolarzy w narkomanów - powiedział wspomniany lekarz.
Śledztwo w sprawie śmierci Pantaniego jest obecnie ukierunkowane na środowisko handlarzy narkotyków, zwłaszcza dealerów kokainy.
Trzynastka okazała się feralna dla brytyjskiego kolarza Toma Simpsona. 13. etap Tour de France z Marsylii do Carpentras, 13 lipca 1967 roku. 45 stopni ciepła. Gdy rozpoczął się podjazd na Mont Ventoux, w czołówce jechali: Simpson, Hiszpan Julio Jimenez i Francuz Raymond Poulidor. Kilka kilometrów przed szczytem Simpson rozpoczął samotny atak. Godzina 17.40 - na około 2 km przed szczytem Brytyjczyk zsunął się z roweru, a zaraz potem umarł. Tuż przed śmiercią wyszeptał jeszcze: "Wsadźcie mnie z powrotem na rower". Badania wykazały obecność w jego organizmie amfetaminy.
Simpson nie był pierwszą (ani, niestety, ostatnią) ofiarą dopingu w kolarstwie. Wcześniej, w 1960 roku, Duńczyk Knud Enmark Jensen zasłabł w trakcie kolarskiego wyścigu drużynowego na szosie podczas IO w Rzymie i wkrótce zmarł. Sekcja zwłok wykazała "śmiertelne zatrucie spowodowane wstrzyknięciem dużej dawki środka stymulującego".
Według francuskiego naukowca Patricka Laure?a, doping jest częścią kultury kolarstwa. Pomimo nasilenia walki z dopingiem w kolarstwie (zwłaszcza po Tour de France 1998) nadal powszechna jest opinia, że biorą wszyscy, ale wpadają tylko pechowcy...
Śmierć na murawie
W czerwcu ubiegłego roku niemal cała sportowa światowa prasa na pierwszych stronach opublikowała zdjęcie martwego 28-letniego reprezentanta Kamerunu, Marca-Vivienne?a Foe?a. Podczas meczu o Puchar Konfederacji zawodnik Manchesteru City upadł na murawę w 71. min. Reanimację rozpoczęto jeszcze na murawie. Trwała potem poza boiskiem przez 45 min. Piłkarz nie przeżył. Oficjalna przyczyna zgonu Foe nie jest znana do dziś. Lekarze, między którymi w tej sprawie wywiązał się nawet spór, mieli dwie wersje. Pierwsza - nadmierne obciążenie organizmu spowodowane rozgrywaniem zbyt dużej liczby meczów w trakcie jednego sezonu; druga - skutki zażywania niedozwolonych środków.
Jeszcze inną wersję prezentowała żona zmarłego piłkarza - w przeddzień meczu Foe miał biegunkę, która spowodowała odwodnienie organizmu. W połączeniu z wysoką temperaturą, jaka panowała tego dnia, przyniosło to tragiczny efekt. Prawdziwych powodów tragedii pewnie nigdy nie poznamy.
Na początku tego roku śmierć zabrała 24-letniego futbolistę węgierskiego Miklosa Fehera. Był zawodnikiem portugalskiego klubu Benfica Lizbona. W niedzielę, 25 stycznia, Benfica rozgrywała ligowy mecz z Vitorią Guimaraes. Węgier wszedł na boisko w 60. min spotkania. Dramat rozpoczął się już w doliczonym czasie gry. W 92. min kolega Fehera, Fernando Aquiara, strzelił wyrównującą bramkę dla Benfiki. Fakt ten wywołał u Węgra olbrzymią i naturalną radość. Nie spodobało się to arbitrowi, który ukarał za to zawodnika żółtą kartką. Po chwili piłkarz upadł na murawę, wcześniej... uśmiechając się do sędziego. To był ostatni uśmiech w jego życiu. Reanimacja, rozpoczęta na stadionie, w szpitalu trwała jeszcze blisko dwie godziny. Nie dała rezultatu. Sekcja zwłok nie wyjaśniła przyczyny zgonu. Wspominano o możliwych skutkach niedozwolonego wspomagania. Śmierć Fehera odrodziła dyskusje na temat nieludzkich obciążeń, jakie muszą znosić piłkarze uczestniczący w rozgrywkach ligowych i europejskich.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska