Choroba to nie wyrok. Jak Karolinka wygrała z białaczką

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Karolinka Molska wygrała z białaczką. Może wreszcie chodzić do przedszkola.
Karolinka Molska wygrała z białaczką. Może wreszcie chodzić do przedszkola. Mirosław Dragon
Kiedy dowiadujesz się o ciężkiej chorobie twojego dziecka, w jednej chwili cały świat wali ci się na głowę. Ale czasami jak w filmie - chwile grozy kończą się happy endem.

Nikt nie zrozumie, jak to jest dowiedzieć się o ciężkiej chorobie swojego małego dziecka. Wie to tylko rodzic, który słyszy od lekarza diagnozę, a ta brzmi jak wyrok: ostra białaczka, nowotwór, ciężka wada serca.

Ja nie pobiłam córki
- Pamiętam ten dzień tak dobrze, jakby to było wczoraj. To był szok, czułam się, jakby ktoś walnął mnie mocno w głowę. Złapałam Karolinkę na ręce i płakałam - opowiada Dagmara Molska z Julianpola (gm. Rudniki) o chwili, kiedy z ust lekarza padła diagnoza: ostra białaczka limfoblastyczna.

Był środek lata, 30 lipca 2008 roku. Karolinka miała wtedy zaledwie 1,5 roku. Dziewczynka już trzeci dzień miała wysoką temperaturę. Nawet po lekach gorączka nie spadała poniżej 39 stopni Celsjusza.

- Zadzwoniłam do lekarza rodzinnego, kazał mi przyjechać. Wzięłam Karolinkę na ręce, bo nie miała już siły podnieść się z łóżka. W ośrodku zaraz mnie wzięli do gabinetu. Powiedziałam lekarce, że ja nie pobiłam Kani. Moja córeczka była cała w siniakach, na rączce miała wybroczyny - opowiada Dagmara Molska. - Bałam się, że powiedzą, że ją pobiłam, i będą mi ją chcieli odebrać.

Lekarz bez chwili wahania skierował rodziców z dzieckiem do szpitala.
- W szpitalu, gdy czekałyśmy na izbie przyjęć, pani doktor zeszła i zapytała, z czym jesteśmy do przyjęcia. Pokazałam jej guzy na głowie i powiedziałam o gorączce i wybroczynach. Gdy to zobaczyła, szybko zabrali nas na oddział - dodaje mama Karolinki.

W tym czasie cała Polska drżała przed sepsą. Dagmara i Karol Molscy również zaniepokoili się, że ich córka zachorowała na posocznicę.

- Do naszej sali wpadła pani doktor i powiedziała tylko: "Proszę pani, pani dziecko nie ma żadnej sepsy, tylko raczej białaczkę, kierujemy panią do kliniki hematologii do Wrocławia, zaraz będzie karetka!". I wyszła, a raczej wybiegła - opowiada Dagmara Molska.

- Tak do końca to do mnie nie docierało, myślałam, że to pomyłka. Jak weszłyśmy do karetki, lekarz powiedział tylko do kierowcy i sanitariusza: "Panowie, jedziemy. Wiecie, jak? Tak, żebyśmy zdążyli!". Pamiętam te słowa doskonale, strasznie bałam się, że Kania zaraz odejdzie na moich rękach - mówi mieszkanka Julianpola.

W klinice hematologii wstrząsający jest widok chorych dzieci - łysych, wychudzonych, smutnych.
- Podali coś Karolince do wenflonu i zrobiła się wiotka, lekka i zamknęła oczy. Po punkcji Kania miała straszny krwotok, nic nie pomagało, żeby zatamować krew - opowiada Karolina Molska.

Badania potwierdziły: dziewczynka jest chora na białaczkę. Klinika we Wrocławiu stała się jej drugim domem.

Karolinka najpierw leżała w szpitalu 6 tygodni bez przerwy, później przez długie miesiące w każdym tygodniu cztery dni spędzała na chemioterapii, a trzy dni w domu. Później jeszcze długotrwałe leczenie podtrzymujące.

Dzisiaj Karolinka ma 4 lata. 2,5 roku walczyła z białaczką jak Dawid z Goliatem. I jak w historii biblijnej - zwyciężyła.

- Po punkcji szpiku kostnego pani doktor powiedziała, że Karolina jest zdrowa i musimy nauczyć się teraz normalności - opowiada Karol Molski, ojciec dziewczynki.

Normalność to życie bez tabletek, chemioterapii, bez transfuzji krwi. Nie jest łatwo wrócić do codzienności po 2,5 roku, z których ponad połowa spędzona została w klinice.

- Co noc śnią mi się jakieś koszmary związane z Kanią, ale moje sny się nie spełniły i myślę, że te ostatnie 2,5 roku były tylko złym wspomnieniem - mówi Dagmara Molska.

Karolinka zaczęła chodzić do przedszkola (wcześniej lekarze zabraniali ze względu na obniżoną odporność). Odwiedziliśmy ją w przedszkolu w Jaworznie. Jest szczęśliwa wśród rówieśników.
- Jestem zdlowa i nie mam juz białacki - tłumaczy z poważną miną.

Serce Antosi

Agnieszka i Michał Kowalczykowie z Olesna o ciężkiej chorobie swojej córeczki dowiedzieli się jeszcze przed jej urodzeniem.

- To było nasze pierwsze, wymarzone dziecko, z badania USG dowiedzieliśmy się, że to będzie dziewczynka, wybraliśmy jej imię Antosia - opowiada Agnieszka.

- Już w 21. tygodniu ciąży dowiedzieliśmy się jednak, że nasza córeczka ma jedną z najcięższych wad serca: hypoplazję lewego serca HLHS - dodaje Michał. - U dzieci z tą wadą niewykształcona jest lewa komora serca. Ta diagnoza była dla nas ciosem. Ale po chwili załamania musieliśmy wziąć się do roboty, bo okazało się, że jest szansa na uratowanie naszej Antosi.

Żeby uratować dziecko z taką wadą, trzeba przeprowadzić trzy operacje w pierwszych dwóch latach życia, pierwszy zabieg jest zaraz po urodzeniu.

Operacje te są przeprowadzone na otwartym sercu. Specjalizuje się w nich wybitny polski kardiochirurg prof. Edward Malec. Problem w tym, że profesor Malec pracuje w Klinice Uniwersyteckiej w Monachium, a za operacje tam wykonane trzeba płacić.

- Mieliśmy dwa miesiące na zebranie 110 tysięcy złotych na poród i operację - mówi Agnieszka Kowalczyk.

- Wtedy przekonaliśmy się, ilu mamy oddanych przyjaciół, to było niesamowite, cała rodzina i wszyscy przyjaciele wpłacali nam pieniądze na operację - dodaje Michał.
Ale oszczędności Kowalczyków oraz wpłaty rodziny i przyjaciół nie wystarczyły. Rodzice Antosi poruszyli niebo i ziemię, żeby zdążyć zebrać pieniądze.

- Błagamy o pomoc dla naszej córeczki, prosimy, nie zostawiajcie nas samych w tak trudnej sytuacji - apelowali Agnieszka i Michał w prasie, radiu i telewizji.

Do akcji pomocy przyłączyło się wielu czytelników nto: więźniowie z zakładu karnego w Kluczborku, uczniowie ze szkoły podstawowej w Białej, Młodzieżowa Rada Miasta z Olesna, młodzieżowy klub z PCK w Oleśnie, zespoły rockowe z Olesna, Praszki i Dobrodzienia. Ponadto setki czytelników nto wrzucało pieniądze do skarbonek podczas zbiórek albo przesyłało datki na konto Antosi.

- 19 listopada 2008 roku nasza kruszynka przyszła na świat, mieliśmy tylko 10 minut, żeby się poznać, po czym zabrano ją na OIOM - opowiada Agnieszka Kowalczyk. - Po sześciu dniach odbyła się pierwsza operacja, trwała sześć godzin.

Po pół roku trzeba było przeprowadzić drugą operację. Kosztowała kolejne 90 tys. zł.
Trzecia operacja (koszt ok. 85 tys. zł) została przeprowadzona w grudniu ubiegłego roku, kiedy Antosia miała już ukończone dwa latka.

- Udało nam się uratować naszą córeczkę, dziękujemy wszystkim za każdą podarowaną nam złotówkę i za każdą modlitwę - mówi Michał Kowalczyk.

Dzisiaj Antosia ma już 2 lata i 8 miesięcy. Jest wesołą, niemal zawsze uśmiechniętą dziewczynką. Dzięki operacjom jest samodzielna, rodzice zapisali ją już do przedszkola.
- Zdajemy sobie jednak sprawę, że zdrowa nigdy nie będzie, zawsze będzie miała już tylko połowę serca - dodaje Michał Kowalczyk. - Zrobiliśmy wszystko, co dało się zrobić, ale każda gorączka Antosi to dla nas wielki lęk, żeby nie było sercowych powikłań.

Piotrek został malarzem

Przez kilka lat z białaczką walczył też Piotrek Wicher z Olesna. Zachorował, kiedy miał 14 lat. Rozpoczęła się żmudna chemioterapia w tej samej klinice we Wrocławiu.

Piotrka poznaliśmy w marcu 2008 roku, kiedy został... pilotem śmigłowca. W klinice we Wrocławiu wolontariusze fundacji "Mam Marzenie" zapytali Piotrka, o czym marzy.

- A że akurat w szpitalu czytałem książkę o pilocie helikoptera, odpowiedziałem, że chciałbym lecieć prawdziwym śmigłowcem - wspomina ze śmiechem Piotrek.

Sen o lataniu spełniła chłopcu z Olesna stacja RMF FM, która oddała do dyspozycji chłopca na kilka godzin swój radiowy helikopter wraz z pilotem.

- Piotrek był zachwycony, dzięki tej przygodzie dostał zastrzyk energii do walki z chorobą - uważa Bożena Wicher, mama chłopaka.

Energia była na tyle duża, że Piotrek wygrał tę walkę.
- Niedawno byłem na badaniach we Wrocławiu, lekarz stwierdził, że jestem już zdrowy - mówi szczęśliwy mieszkaniec Olesna. - Jeszcze niedawno musiłem jeździć co miesiąc na badania kontrolne, później co kwartał, a teraz już wcale nie muszę.

Piotrek skończył już 18 lat, zdał egzamin na prawo jazdy, niedawno kupił malucha. Skończył szkołę zawodową, jest malarzem.

- Teraz szukam pracy, chcę rozpocząć życie jako zdrowy człowiek - mówi Piotrek.
O tym, że dzieci mogą pokonać nawet najgroźniejszą chorobę, przekonują również lekarze.
- Podstawą jest szybkie rozpoznanie choroby i skierowanie dziecka do specjalistycznego ośrodka - mówi Katarzyna Bijałd-Mikołajewicz, lekarz neonatolog z Opola. - Ciężka choroba to naprawdę jeszcze nie wyrok. Trzeba walczyć i przy dobrej diagnostyce oraz właściwym leczeniu dziecko można wyleczyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska