Chory był nie do leczenia

Redakcja
Rodzina Jerzego S., zmarłego mieszkańca Opola, oskarża lekarzy o "ukrytą eutanazję".

Jerzy S. jechał samochodem i nagle zasłabł. Kiedy przyjechała karetka, lekarz stwierdził u niego śmierć kliniczną - doszło do zatrzymania krążenia. Było to 11 marca. Mężczyzna trafił na oddział intensywnej opieki medycznej Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. Przebywał na nim trzy tygodnie, cały czas był nieprzytomny.
- Codziennie między godziną 10.30 a 11 moja bratowa dzwoniła do szpitala i pytała o stan zdrowia swojego męża. Nikt nie wspomniał, że mają Jerzego gdzieś przenosić - oburza się Krystyna K., siostra zmarłego.
Był 4 kwietnia, godzina piąta rano. W mieszkaniu żony Jerzego zadzwonił telefon.
- Podniosłam słuchawkę, okazało się, że dzwoniono ze szpitala w Ozimku. Powiedziano mi, że mój mąż nie żyje, a ja na to, że to niemożliwe, to jakaś pomyłka, bo mąż leży w szpitalu w Opolu na Witosa. Podano mi jednak jego dane, między innymi datę jego urodzenia. Nie miałam już wątpliwości. Byłam w szoku. Nie mogłam jednak tego pojąć. Dzień wcześniej, 3 kwietnia, o godz. 11 dzwoniłam na OIOM w WCM. Mogę to udowodnić na podstawie wydruku z telekomunikacji. Zapytałam, jaki jest stan męża. Usłyszałam, że ani się nie polepszył, ani nie pogorszył. Nikt mnie jednak nie poinformował, że jeszcze tego samego dnia go przenoszą. A może ja chciałabym go wziąć do domu albo przenieść do innego szpitala, który wybiorę? - mówi Danuta S., żona zmarłego.
Pojechała do Ozimka po akt zgonu. Na miejscu dowiedziała się, że mąż trafił na oddział wewnętrzny do tamtejszego szpitala dzień wcześniej po południu, czyli 3 kwietnia. Zmarł 4 kwietnia o 3. rano.
- On umarł niedługo po przewiezieniu. Wieźć kogoś 30 km, bez wiedzy żony, rodziny? Pozbyto się go jak śmiecia, zawieziono "na umarcie". Pani doktor, która miała wtedy dyżur, powiedziała mi, że w Ozimku wiedziano już 3 kwietnia o 10. rano, że mąż do nich trafi. Czyli godzinę wcześniej, zanim dzwoniłam do WCM. Tak nie można robić, to jest nieludzkie. Może mój mąż by się z tego wygrzebał. Uważam, że to wożenie mu zaszkodziło - stwierdza Danuta S.
Jerzy S. dostawał w WCM dwa antybiotyki. W szpitalu w Ozimku okazało się, że jednego z nich tam nie mają, bo jest bardzo kosztowny. Lekarka zleciła szpitalnej aptece sprowadzenie specyfiku, ale okazało się, że jest to możliwe dopiero na drugi dzień. Ale następnego dnia mężczyzna już nie żył.
- Mój brat był nieprzytomny, ale wiem, że jeszcze na OIOM-ie podjął funkcje życiowe i że odłączono go od aparatury. Należało zaczekać, a nie go przewozić. Uważamy w rodzinie, że dokonano na nim ukrytej eutanazji. Ja zgłaszam to do prokuratury - mówi Krystyna K., siostra zmarłego.
Dr Henryk Jakubów, ordynator oddziału wewnętrznego Szpitala Powiatowego w Ozimku, twierdzi, że personel robił co mógł, ale Jerzego S. nie udało się uratować.
- To był utrwalony stan wegetatywny, a to jednoznacznie określało stan tego pacjenta. On żył, ale był nieświadomy. Nie było z nim kontaktu. Nie umiem też ani zaprzeczyć, ani potwierdzić, czy przewożenie temu pacjentowi zaszkodziło. Takie zlecenie podpisuje zawsze anestezjolog. Pacjent został przewieziony "erką", więc wszystko odbyło się zgodnie z wymogami. Co do antybiotyków, to jeden "włączyliśmy" do leczenia natychmiast, a na drugi trzeba było zaczekać. Przerwa w jego podawaniu wyniosłaby 10-12 godzin, ale to nie miało znaczenia, nie decydowało o życiu tego mężczyzny.
Rodzina Jerzego S. zastanawia się, dlaczego nie umieszczono go na oddziale wewnętrznym w WCM lub w innym opolskim szpitalu?
- To był bardzo "ciężki" pacjent, rodzina była informowana, że jest w beznadziejnym stanie. Jerzy S. nie wymagał intensywnego leczenia, tylko - pobytowego. Wymagał jedynie opieki. W takich sytuacjach, które są naprawdę skrajne, szukamy miejsca dla pacjenta gdzie indziej. W naszym centrum nie ma oddziału o statusie zakładu opiekuńczo-leczniczego, gdzie Jerzy S. powinien był trafić, natomiast miejsca na oddziale intensywnej opieki medycznej są potrzebne dla pacjentów z nagłych wypadków. Zwróciliśmy się do kolegów ze szpitala w Ozimku, którzy nam zawsze w takich sytuacjach pomagają. Ich oddział wewnętrzny jest ze statusem ZOL-u - wyjaśnia dr Lech Kunicki, zastępca dyrektora ds. leczniczych Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu.
Zdaniem dr. Kunickiego, z punktu widzenia lekarskiego wobec Jerzego S. nie popełniono błędu. - Do dyskusji pozostaje natomiast forma, w jakiej to się odbyło. Uważam, że informacja o przenosinach pacjenta powinna zostać rodzinie udzielona - dodaje.
- Syn zapytał w WCM, dlaczego nikt mi nie powiedział o przenosinach. No, bo było małe zainteresowanie ze strony żony - padła odpowiedź. Brakuje mi na to słów - mówi wdowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska