Chorzy z urojenia, czyli hipochondria przechodzi w cyberchondrię

Redakcja
freeimages.com
Stale narzeka, że coś go kłuje i boli. Krąży od lekarza do lekarza, lecz kolejne badania nic groźnego nie wykazują. Ale on i tak nie daje za wygraną. O kim mowa? Niestety, o wielu z nas, pacjentów.

Hipochondria internetowa

Polega na tym, że osoba chora, zamiast udać się do lekarza pierwszego kontaktu, szuka porady i wyjaśnienia objawów u "doktora Google". I jest coraz mocniej przekonana o swojej chorobie. Zamiast skonsultować się z lekarzem, przeżywa lęki i strach o swoje zdrowie, który wynika z błędnej autodiagnozy. Inna nazwa tego zjawiska, to cyberchondria.

Do Brzeskiego Centrum Medycznego trafiła niedawno kobieta z dolegliwościami kardiologicznymi, a przynajmniej tak wynikało ze wstępnego rozpoznania na skierowaniu do szpitala i z tego, co sama powiedziała w wywiadzie lekarskim.

- Przebadaliśmy ją bardzo dokładnie, ale nic nie wykryliśmy - opowiada dr Tomasz Poetschke, ordynator Oddziału Wewnętrznego BCM. - Ponieważ pacjentka, mimo korzystnej diagnozy, nadal skarżyła się na dolegliwości sercowe, dla upewnienia się skierowaliśmy ją jeszcze na koronarografię do WCM w Opolu. Gdy przyszedł stamtąd wynik, że wszystko jest OK, on także tej pani nie ucieszył. Ku naszemu zaskoczeniu skomentowała go w następujący sposób: "Też mi badania, zaraz pojadę do Wrocławia i tam mi zrobią prywatnie porządną koronarografię".

Osób przewijających się przez brzeską internę, które uważają, że są chore, i za nic mają wyniki badań, jest coraz więcej.

- Często się zdarza, że w dniu wypisu pacjenta zjawia się jego rodzina i bez pardonu nas ponagla, żebyśmy się pospieszyli z wystawieniem karty informacyjnej, bo ich krewny jest już poumawiany do trzech specjalistów - przyznaje dr Poetschke. - Gdy pytam: "ale po co?", zwykle pada odpowiedź, że muszą naszą diagnozę skonsultować z kimś innym. Ja już się nawet nie obrażam, pozostaje mi zachować stoicki spokój.

Boją się na zapas

- Mam pacjentkę, która chciałaby mieć jak najczęściej robioną gastroskopię - mówi dr Danuta Henzler z Pododdziału Gastroenterologii Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. - Chociaż jej stan zdrowia tego nie wymaga, a badanie na pewno do przyjemnych nie należy i większość pacjentów próbuje jak może się przed nim wybronić. Niedawno ta pani znów przyszła i poprosiła o przyspieszenie terminu, choć ostatnią gastroskopię miała zaledwie trzy miesiące temu. Widocznie poczucie lęku przed chorobą jest u niej o wiele silniejsze niż strach przed badaniem.

O tym, że osoby ze skłonnością do hipochondrii to szczególna grupa "chorych", opowiadają też onkolodzy.

- Przychodzi do nas pacjent po poradę i od razu mówi: mam raka jelita grubego, męczy mnie biegunka, schudłem, to na pewno to, bo takie objawy podają w internecie - opowiada dr Aleksander Sachanbiński, ordynator Oddziału Chirurgii Onkologicznej Opolskiego Centrum Onkologii. - Z jednej strony to dobrze, gdyż człowiek jest czujny. Robimy mu badania, ale jak nic nie wychodzi, to on powątpiewa, żąda dalszej diagnostyki. Sam wpędza się w stres i na siłę szuka choroby. Tymczasem to właśnie stres jest jednym z czynników rakotwórczych.

Dla lekarzy, jak i dla naukowców istota hipochondrii pozostaje ciągle wielką zagadką. No bo jak to logicznie wyjaśnić, że człowiek może odczuwać ból, nieraz bardzo silny, kłucie w różnych narządach, może mieć podwyższoną temperaturę, dreszcze, tracić na wadze, słabnąć, choć jego organizm funkcjonuje prawidłowo, na co dowodem są wyniki badań. Kiedyś postrzegano ten stan jako histerię i przypisywano go głównie mężczyznom. Ale to coś więcej i dotyczy w równym stopniu obu płci.

Na pewno hipochondryk bardzo cierpi, nie tylko na ciele, ale i duszy, gdyż przeważnie zdaje sobie sprawę z tego, że otoczenie ma już dość jego opowieści o dolegliwościach i zaczyna go traktować jak uprzykrzoną muchę. A w przychodni czy szpitalu, gdzie jest coraz częstszym gościem, również traktują go z rezerwą. Czy jest jakieś wyjście z tego błędnego koła?

Psychika hipochondryka

- Za hipochondryków uważa się często osoby, które są bardzo skupione na sobie, wyczulone na sygnały płynące z organizmu - uważa dr Mirosław Małowski, specjalista chorób wewnętrznych, lekarz pierwszego kontaktu w przychodni MSWiA w Opolu. - Boją się na zapas i na zapas przewidują dla siebie niekorzystne scenariusze. Przychodzą do lekarza już z gotowym rozpoznaniem. Często są to objawy dość trywialne, ale przez nich interpretowane jako poważne.

Gdy jednak ktoś mówi, że cierpi, to należy dać temu wiarę. Hipochondria często towarzyszy bowiem nerwicy lub depresji bądź do takich stanów prowadzi. Trzeba zatem umieć podejść do takiego pacjenta, spojrzeć na niego holistycznie, czyli całościowo, żeby mu jakoś pomóc, dać wskazówkę. Ale często lekarz nie ma na to czasu, bo obowiązują go procedury. Na pacjenta może przeznaczyć 10-15 minut, a na badanie fizykalne i wniknięcie w jego psychikę to stanowczo za mało.

Procedury - to słowo jest ostatnio bardzo modne w rozliczeniach z NFZ - tego zresztą nie przewidują. Tymczasem, jak się okazuje, aż 50 proc. chorych, którzy trafiają do poradni gastroenterologicznej przy Szpitalu Wojewódzkim w Opolu, to osoby, u których zaburzenia mają charakter czynnościowy, ich źródło tkwi w psychice.

- Jeśli ktoś ma depresję, to często utajonym jej przejawem nie jest izolowanie się od społeczeństwa, jak powszechnie się sądzi, tylko jest nim maniera choroby - podkreśla dr Danuta Henzler. - Psychika potrafi zrobić człowiekowi takie rzeczy, że trudno w to uwierzyć. Można naprawdę odczuwać nawet silne bóle, które mają tło psychogenne, tak schudnąć, że szuka się wtedy choroby nowotworowej. Ale żeby wykluczyć chorobę, trzeba najpierw wykonać mnóstwo badań. A te kosztują i wymagają czasu.

W przypadku hipochondryka to jednak niewiele daje. Uspokoi go, ale na krótko. Gdy zakończy jedne badania, już się zgłasza ponownie i trzeba zaczynać wszystko od początku. Chociaż w tym czasie ktoś inny, faktycznie chory, może pomocy bardziej potrzebować. Lekarze często mają jednak problem z rozpoznaniem hipochondryków, bo skąd mają wiedzieć, czy pacjenta rzeczywiście coś boli i jak bardzo? Sami jednak podkreślają, że ulegają presji ze strony hipochondryków, zlecają badania, bo nie chcą ryzykować.

"Mam jakąś straszną obsesję na punkcie mojego zdrowia - wyznaje Jolanta na forum internetowym poświęconym hipochondrii. - Jak tylko znajdę jakąś dolegliwość u siebie, to mam kilka etapów: najpierw wpadam w panikę, płaczę, wyobrażam sobie najgorsze scenariusze: rak, guz, stwardnienie rozsiane czy nie wiadomo co. Potem szukam w internecie informacji na ten temat i moją wyobraźnię rozpala jeszcze więcej strasznych chorób. Następnie obliczam, ile zostało mi życia, czego nie zdążę już zrobić. Wpadam w rozpacz. Na początku nie idę jednak do lekarza, bo bardzo się boję diagnozy. Tłumaczę sobie, że mogę umrzeć np. dopiero za rok. I dolegliwość ustępuje, a gdy nie ustępuje, idę do swojego lekarza w przychodni i tak mu naopowiadam o moich dolegliwościach, że w końcu dostaję skierowanie na badania".

Jola nie omieszkała zaznaczyć, że do tej pory żadne jej podejrzenia się nie potwierdziły. Jest jednak z siebie dumna, ponieważ trzyma rękę na pulsie.

- Gdy pracowałem jeszcze na internie we wrocławskim szpitalu, trafiał do nas regularnie mężczyzna z naczyniakami wątroby - wspomina dr Tomasz Poetschke. - Przechodził kolejne kontrolne badania i wracał do domu. Gdy pojawił się u nas po raz kolejny, okazało się, że naczyniaki uległy regresji, wchłonęły się. Żona tego pacjenta, która mu zawsze towarzyszyła, nie uwierzyła, była wręcz na nas oburzona, twierdziła, że to niemożliwe, mylimy się. Nie udało nam się jej przekonać. Dała nam w końcu do zrozumienia, że pojadą na badania gdzieś indziej.

Z pacjentami niedowiarkami mają też często do czynienia kardiolodzy. Z jednej strony chyba nie ma człowieka, który by nigdy w życiu nie narzekał, że coś go kłuje lub pobolewa w klatce piersiowej. Jednak od narzekań i łapania się za serce jest daleka droga do wizyty u kardiologa. Nie mówiąc o poddaniu się koronarografii, badaniu stwierdzającemu, czy nie doszło do zwężenia tętnic wieńcowych, co grozi zawałem. Ale jest grupa pacjentów, która potrafi dopiąć swego, wymusić od lekarza POZ skierowanie, a potem poddać się o wiele bardziej nieprzyjemnej od gastroskopii, koronarografii, choć odbywa się ona pod znieczuleniem.

- Nawet jak pokazujemy wynik, który na sto procent przekonuje, że wszystko jest w porządku, to niektórzy pacjenci mają i tak przeświadczenie o ciężkości swej choroby - podkreśla dr Piotr Feusette, ordynator Oddziału Kardiologii WCM w Opolu. - Z naszego doświadczenia wynika, że często osoba, która naliczy u siebie dużo chorób, najczęściej jest zupełnie zdrowa.

- Na pewno jednak pacjent, który ma poczucie choroby, a diagnostyka tego nie potwierdza, czuje się niedowartościowany - dodaje dr Henzler. - Dlatego należy mu poświęcić trochę więcej czasu, uzbroić się w cierpliwość i przekonać go do wizyty u psychiatry lub psychoterapeuty - dodaje dr Henzler. - To najrozsądniejsze wyjście i często jedyny ratunek.

Od badania do badania

W Polsce pojawiło się też nowe zjawisko, otóż w szybkim tempie przybywa ludzi, którzy nie kwalifikują się do miana hipochondryka, ale pod względem zachowania go przypominają. Nie przepuszczą żadnej okazji, by się za darmo przebadać - na wszelki wypadek.

To jednocześnie woda na młyn dla organizatorów różnych akcji odbywających się pod atrakcyjnym szyldem: akademia (bądź klinika) pięknego uśmiechu, zdrowego kręgosłupa, zdrowych stóp czy czegoś tam jeszcze. Schemat jest prosty: pojawia się "przychodnia na kółkach", zatrzymuje w centrum miasta (bądź organizatorom akcji użycza miejsce np. centrum handlowe), ludzie cierpliwie stoją w ogonku, żeby zrobić sobie bezpłatnie usg. wątroby, zbadać komputerowo wzrok lub zmierzyć poziom cukru. Po czym i tak zostają tylko z wynikiem w ręku, czyli z niczym, gdyż ich ewentualnego problemu zdrowotnego to nie załatwia. Muszą bowiem dopiero dostać się do odpowiedniego specjalisty, aby wynik zweryfikować i podjąć leczenie. A ten przeważnie zleca nowe badania, ponieważ poprzednich nie uznaje lub upłynęło od nich zbyt dużo czasu i wynik mógł się zmienić.

Zadowolone są jednak obie strony: pacjent, bo ma poczucie, że należycie zadbał o siebie, i organizator, którego sponsoruje np. firma farmaceutyczna czy producent jakiegoś sprzętu medycznego, gdyż pod pozorem darmowej diagnostyki zrobili sobie bezpłatną kampanię reklamową. Dlaczego Polacy tak chętnie uczestniczą w tej grze?

- Te wszystkie akcje i kampanie prozdrowotne to nic innego, tylko odpowiedź na zapotrzebowanie społeczne, nisza marketingowa, która wykorzystuje zjawisko niedosytu medycyny sformalizowanej - tłumaczy dr Mirosław Małowski. - A wynika on z niedomagań służby zdrowia, jak i coraz gorszego dostępu nie tylko do specjalistów, ale i do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej.

Niektóre badania, jak np. pomiar cukru, można sobie za darmo zrobić w przychodni POZ, w ramach programu profilaktycznego, finansowanego przez NFZ. Według wielu pacjentów to nie to samo co badanie pod szyldem akademii. Ale też wiele osób o takiej możliwości nie wie, bo w POZ ich o tym nie informują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska