Ciężkie powojenne czasy w Kuniowie

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Szkoła w Kuniowie, zakończenie roku szkolnego, 23 czerwca 1949 roku.
Szkoła w Kuniowie, zakończenie roku szkolnego, 23 czerwca 1949 roku. Stowarzyszenie My Wy Razem
Rok 1945 to był moment nowego zasiedlenia ziemi kluczborskiej. Przesunęły się granice.

W 1945 roku niemiecki Kreuzburg stał się polskim Kluczborkiem (do 1946 roku nazwa miasta brzmiała Kluczborek).

Niemiecki Kuhnau stał się polskim Kuniowiem (początkowo nazwa wioski brzmiała Kunów).

Stowarzyszenie My Wy Razem przeprowadziło rozmowy z 14 najstarszymi mieszkańcami Kuniowa i na ich podstawie tych wywiadów wydało książkę pt. „Opowieści z naszego podwórka”.
Mieszkańcy opowiadają o wielkich przemianach w 1945 roku. Przed wojną Kuniów liczył aż 3 tysiące mieszkańców. W styczniu 1945 r. wielu uciekło ze strachu przez Armią Czerwoną. Część z nich wróciła, nowi mieszkańcy przyjechali z Kresów Wschodnich, które zostały wcielone do Związku Radzieckiego.

- Miałam 10 lat. Moi bracia byli na wojnie, niestety już nie wrócili. Jeden z nich miał zaledwie 17 lat, chciał zdawać maturę - wspomina Jadwiga Jantos (z domu Fichte). - Wszyscy chłopcy ze wsi zabierani byli na wojnę, a dziewczyny kopały rowy.

Inny z mieszkańców Kuniowa wspomina tragedię swoich 4 braci:
- Dwóch zginęło na froncie wschodnim, trzeci był 4,5 roku po wojnie w niewoli w Rosji, a czwartemu prawie urwało rękę. Ja miałem wówczas 16 lat, wzięli mnie na 2-tygodniowe przeszkolenie wojskowe i też miałem zostać wysłany na front, ale podoficer Eikel, który nas szkolił, był dobrym człowiekiem. Powiedział, że Rosjanie są już w Lublińcu i kto chce, niech ucieka do domu. Uciekliśmy rowerem z czterema kolegami.

W Kuniowie zostało tylko ok. 400 mieszkańców. Kiedy weszli Sowieci, nie mieli litości dla nikogo. Rabowali, gwałcili i zabijali za byle co. Najbardziej pożądanym (i kradzionym) przez Sowietów towarem były zegarki.

Każda z opowieści 14 najstarszych mieszkańców Kuniowa nosi piętno osobistej tragedii. Autochtoni przeżyli śmierć najbliższych na froncie i gwałty Sowietów. Repatriantów spotkało wyrzucenie z rodzinnych domów i wielodniowa podróż w bydlęcych wagonach na Śląsk.

W kronice szkoły podstawowej w Kuniowie zanotowano: „W czerwcu 1945 r. przybyło do wsi Kunów 100 rodzin repatriantów ze wsi Kozłów w województwie tarnopolskim”.

- Na przełomie lat 1943/44 na rzeczce przepływającej przez Kozłów zatrzymał się front - wspomina jedna z napływowych mieszkanek Kuniowa. Walki trwały dość długo. Bomba spadła na dom moich dziadków. Dziadek z babcią zginęli, a wujkowi urwało nogę.

Rodzinny dom repatriantka z Kozłowa musiała opuścić już wiosną 1944 roku. Rozpoczęła się jej trwająca ponad rok tułaczka.

Najpierw trafiła do obozu w Krakowie, stamtąd na roboty przymusowe do Niemiec. Po nadejściu ofensywy radzieckiej razem z siostrą uciekły z Berlina. Dotarły aż do Przemyśla, ale nie radzieccy żołnierze nie wpuścili ich dalej. Powiedzieli, że teraz tutaj kończy się Polska.

Siostry trafiły do tego samego obozu w Krakowie, w którym kilka miesięcy umieścili je Niemcy. Tam odnalazły ojca. Razem najpierw na rok trafiły do wioski koło Prudnika, później do wioskę nad nową granicą polsko-niemiecką, a w 1954 roku jako młoda mężatka trafiła do Kuniowa.

Powojenne lata były czasami wielkiej biedy i ciężkiej pracy.
- W czasie żniw o świcie szło się na pole, potem do pracy, po pracy z powrotem na pole, gdzie pracowało się do zmroku - opowiada jeden z mieszkańców Kuniowa. - Wszystko robiono ręcznie, nie było jeszcze maszyn rolniczych. Każdy pracował, nie tylko dorośli, ale 12-latek i 6-latek także.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska