Targi nto - nowe

Co ma być, to będzie

Fot. Archiwum
Edi z dzieckiem. Ediego gra Henryk Gołębiewski.
Edi z dzieckiem. Ediego gra Henryk Gołębiewski. Fot. Archiwum
Z Dominikiem Bąkiem, aktorem Teatru Kochanowskiego, odtwórcą roli Cygana w filmie "Edi", rozmawia Iwona Kłopocka

- "Edi" Piotra Trzaskalskiego to największe wydarzenie filmowe ostatnich miesięcy. Jak pan się znalazł się na jego planie?
- Po prostu zadzwonił telefon z zaproszeniem na casting. Pojechałem do Warszawy. Potem był drugi telefon, że dostałem rolę i będę grać.
- Marzył pan o tym, czekał?
- Miło było, ale bez większych emocji. Kiedy skończyłem szkołę teatralną, wszyscy mówili, że trzeba jeździć do tej Warszawy, kręcić się, pokazywać. Ja uznałem, że wcale nie muszę tam być, ale jak zdarzy się jakiś casting, a ja będę w formie, to czemu nie. Pojadę, wygram i zagram. Uważałem, że jeśli to ma się zdarzyć, to się zdarzy. I sprawdziło się.
- Jest pan młodym aktorem, dopiero przed rokiem debiutował pan na deskach opolskiego teatru. Skąd w Warszawie wiedzieli, że istnieje Dominik Bąk?

Dominik Bąk urodził się w 1977 roku w Chełmie. W 2001 roku ukończył studia aktorskie w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie i zaraz po dyplomie rozpoczął pracę w Teatrze Kochanowskiego w Opolu, gdzie debiutował 4 listopada 2001 rolą Bartleya w "Kalece z Inishmaan". Można go także oglądać w "Korowodzie", "Matce Joannie od Aniołów" oraz w "Alicji w krainie czarów".

- Na studiach brałem udział w festiwalu szkół teatralnych w Łodzi. I tam nagrała mnie do swojej bazy młodych aktorów pewna pani zajmująca się castingiem. To ona zadzwoniła.
- Czy "Edi" to pana pierwszy film?
- Wcześniej miałem przyjemność zagrać małą rólkę w filmie Jerzego Stuhra "Tydzień z życia mężczyzny". Na IV roku studiów zagrałem też u kolegi w filmie krótkometrażowym.
- Czy po castingu do "Ediego" myślał pan już tylko o tym, żeby dostać tę rolę?
- Myślałem o tym, że mam próbę wieczorem w Opolu. Wracałem z Warszawy samochodem z kolegą z teatru i utknęliśmy w korku. Na próbę nie dojechałem i dostałem naganę za nieusprawiedliwioną nieobecność. Potem, już w trakcie pracy nad filmem, dostałem jeszcze kilka nagan za spóźnienia, bo ciągle byłem w trasie między Opolem a Łodzią.
- W teatrze nie ma sentymentów dla tych, którzy robią coś na zewnątrz?
- Nasz dyrektor wymaga, byśmy traktowali teatr jako swoje pierwsze i najważniejsze miejsce pracy. Ja też chciałbym, żeby tak było, ale jeszcze żeby można było z tego godnie żyć.
- A z takiego niskobudżetowego filmu można pożyć?
- Za honorarium kupiłem sobie komputer. Bez monitora.
- W "Edim" gra pan Cygana. Co to za postać?
- To nie jest prawdziwy Cygan, on ma tylko taką ksywkę. To człowiek, który handluje wódką i ma romans z Księżniczką, siostrą Braci. To ja robię dziecko w tym filmie.
- Czego ta rola wymagała?
- Trudno powiedzieć, czy w ogóle w polskim filmie kreuje się postaci. Na to nie ma czasu. Wszystko się dzieje szybko-szybko. Coś powie reżyser. Trochę podpowie intuicja. Mój profesor, Jerzy Stuhr, mawia, że w filmie się występuje, a gra się tak naprawdę w teatrze.
- Dobrze się pan dogadywał z reżyserem?
- Super, atmosfera była wspaniała. Porozumienie z reżyserem jest najważniejsze, bo wtedy myśli szybciej przepływają i działa się intuicyjnie, a kamera jest na to bardzo czuła.
- Jest pan zadowolony ze swojej pracy?
- Nie jestem. Nie jest tragicznie, ale mogło być lepiej, mogłem więcej skorzystać z pracy z Piotrkiem. Młody byłem, to moje pierwsze kontakty z kamerą. Nie wiedziałem, czy ktoś mi coś powie, czy ja mam się dopytywać, przeszkadzać. Wyszło, jak wyszło.
- Był pan sam ze swoimi rozterkami?
- Poniekąd tak. Nawet jadąc na pierwszy dzień zdjęciowy do Łodzi, nie wiedziałem, że trzeba się przesiąść w Koluszkach. Pojechałem aż do Warszawy, potem dwie godziny z powrotem do Łodzi. Na plan trafiłem niewyspany, trochę oszołomiony. Piłem kawę litrami, ale to nie działało. Nie dałem z siebie tyle energii, ile powinienem.
- Wszyscy z podziwem mówią o Henryku Gołębiewskim, tytułowym Edim. Jak pan go odbiera?
- Nie miałem z nim wspólnych scen, ale na planie to jest super facet - prosty, bez manier.
- Na czym polega jego fenomen? On sam skromnie mówi, że po prostu gra siebie.
- Nie do końca. Były sceny, w których prywatnie dałby komuś w mordę, ale scenariusz tego nie przewidywał. Jest utalentowany - choć z taką dykcją nie przyjęto by go do szkoły teatralnej - grał w wielu filmach, kamera go lubi. Po prostu wychodzi i jest.
- Jak było na premierze? Czerwony chodnik, błyski fleszy?
- Premiera miała być w Krakowie i we Wrocławiu. Wybrałem Wrocław, bo bliżej. Pojechaliśmy z kolegami z teatru - osiem osób, dwa samochody, w kieszeni wejściówki. Przyjeżdżamy do kina, a tu nic się nie dzieje. Dzwonię do produkcji, pytam, co z tą premierą, bo ja ze znajomymi stoję pod kinem. Okazało się, że premiera ma być jutro. Wszyscy w śmiech. Akurat jednak grali "Ediego", więc kupiliśmy bilety i taką miałem premierę. Następnego dnia pojechałem na tę oficjalną. Okazało się, że owszem, zaczęła się - godzinę wcześniej w zupełnie innym kinie. Nie uprzedzono mnie.
- "Edi" jest polskim kandydatem do Oscara. Spodziewaliście się takiego sukcesu?
- Nikt na to nie liczył. Czuliśmy, że ten film to może być coś ważnego, ale to, co się teraz wokół niego dzieje jest dla całej ekipy wielkim zaskoczeniem.
- A jakie nadzieje pan z nim wiąże? Posypały się już propozycje?
- Zatelefonował ktoś, czybym nie przyjechał na casting do serialu, ale jak się dowiedział, że jestem z Opola, to więcej nie zadzwonił. Zresztą i tak mnie to nie interesuje. Jeśli "Edi" dostanie nominację, a może nawet otrzyma statuetkę, to miło będzie mieć w swoim dorobku film oscarowy. Może wtedy jakiś reżyser mnie zauważy i zaprosi do filmu. Mam nadzieję, że tak się zdarzy. A jak się nie zdarzy - to ja mam swój teatr i świetnie się tutaj bawię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska