Co nam dała misja w Iraku?

fot. Archiwum prywatne
Major Jacek Kunysz (z lewej): – Do Iraku pojechaliśmy honkerami, wyjechaliśmy opancerzonymi hummerami.
Major Jacek Kunysz (z lewej): – Do Iraku pojechaliśmy honkerami, wyjechaliśmy opancerzonymi hummerami. fot. Archiwum prywatne
Tydzień temu Irak opuściły ostatnie oddziały bojowe amerykańskiej armii. To jest dobra okazja, by spytać: Co nam dała ta wojna?

Jak wygląda polski bilans zysków i strat? W liczbach przedstawia się to następująco: w 10 zmianach wzięło udział 15 tysięcy żołnierzy, 22 z nich nie powróciło żywych do kraju, w sumie przeprowadzili 88 tysięcy konwojów i patroli. Ale statystyki nie oddają niczego.

Sprzęt

Polacy na misję wzięli to, co mieli. Największą zmorą były samochody, nie przystosowane do działań w takich warunkach i w takim zagrożeniu. - Auta nie były opancerzone - mówi major Jacek Kunysz z 10. Opolskiej Brygady Logistycznej. - Do Iraku pojechaliśmy honkerami, bo tym dysponowała wtedy nasza armia. Żołnierze we własnym zakresie ulepszali wozy. Kamizelki kuloodporne lądowały na podłodze lub drzwiach, byle zwiększyć bezpieczeństwo.

- Niemcy i Francuzi śmiali się z nas, że nawet nie dojedziemy do Iraku - dodaje kapitan Leszek Radzik, który w Iraku zajmował się współpracą cywilno-wojskową. - A okazało się, że polska armia sprawdziła się na tym terenie w 100 procentach. Początkowo zamiast kamizelek kuloodpornych były przeciwodłamkowe. Nieprzystosowane do tak wysokich temperatur mundury. I ludzie - przede wszystkim.

- Musieliśmy się przyzwyczaić, aby pić często, a mało, a nie od razu pół litra - wspomina major Mirosław Ochyra, obecnie rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych, który był na pierwszej zmianie w Iraku. - Pojawiły się  camelbagi, czyli specjalne plecaki ze zbiornikiem z wodą. Zmienił się sposób odżywiania. Żołnierze dostali także odpowiednie mundury i buty przystosowane do irackiego klimatu

Podobnie było z wozami. Honkery zastąpiły nowsze i lepiej opancerzone hummery. Grubość drzwi dochodziła do czterech centymetrów, a ich waga do 800 kilogramów. - Wyjeżdżając z Iraku, nie mieliśmy się czego wstydzić - mówi mjr Kunysz. - Niestety, nie tylko my ulepszaliśmy swój sprzęt i taktykę, robili to także rebelianci.

Kapitan Leszek Radzik podczas akcji misji humanitarnej w irackiej wiosce.
(fot. fot. Archiwum prywatne)

Doświadczenie

- Nie ma lepszego szkolenia od praktyki - mówi porucznik Jacek Bulanda z 10. Opolskiej Brygady Logistycznej, który służył w Iraku. - W kraju człowiek wie, że jego organizatorzy zawsze czuwają nad bezpieczeństwem. W Iraku nie było takich gwarancji. Po prostu człowiek się sprawdza albo nie.

Początkowo polscy żołnierze podpatrywali Amerykanów. Przykładowo uczyli się od nich procedur, jak chronić bazę czy konwój. Żołnierze USA kurczowo się ich trzymają. - Jeden z samochodów należało zaparkować metr dalej, niż stał - mówi mjr Kunysz. - Amerykański żołnierz nie miał hełmu. Według procedur nie mógł się bez niego ruszyć, więc stał. Na nic były nasze prośby. Dopiero gdy dostał hełm, przesunął samochód o ten jeden metr.

Nie tylko my uczyliśmy się od nich. Amerykanie byli zaskoczeni zaradnością Polaków. Tym, że jeden żołnierz jest kierowcą, ale również może być magazynierem. Na wymianę żarówki nie czeka, jak mówią przepisy, tylko sam wymienia. - Na jednym z patroli zepsuł się hummer - wspomina kpt. Radzik. - Na dodatek urwało się mocowanie w sztywnym w holu, a więc wygięliśmy klucz, wstawiliśmy w miejsce urwanego elementu i pojechaliśmy dalej. Nie wyobrażaliśmy sobie, aby czekać na pomoc. Amerykanie byli zaskoczeni naszą pomysłowością.

Polacy współpracowali nie tylko z Amerykanami, ale również z żołnierzami z Ukrainy, Gruzji czy Salwadoru. Musieli nauczyć się współpracy w grupie, często byli zdani tylko na siebie. Dlatego tak ważna stała się nauka angielskiego.
- I nie chodziło tu o wysokich rangą oficerów, ale przede wszystkim żołnierzy, którzy brali udział w konwojach, patrolach, eskortach - dodaje mjr Ochyra. - Musieli się porozumieć, od tego zależało ich życie.

Służba na misji trwa 24 godziny na dobę. Ciągle jest się w tym samym miejscu i z tymi samymi osobami. To rodzi konflikty i dodatkowy stres. - Trzeba nauczyć się go odreagowywać, najlepszy jest sport - mówi chorąży Jolanta Martyniuk z 10. Opolskiej Brygady Logistycznej, która była na ósmej zmianie w Iraku. - I koniecznie rozmowa z drugim człowiekiem.

- Na misji człowiek szybko się uczy, jak ma szczęście, to na cudzych błędach - dodaje kapral Borys Froniewski, który w Iraku był sanitariuszem. - To uzupełnienie szkolenia, którego nie dałoby się przeprowadzić na żadnym poligonie.

Rodzina

Czego jest więcej po powrotach z misji: rozwodów czy dzieci? Zdecydowanie tych pierwszych. - Żona musiała radzić sobie sama - mówi kpt. Radzik. - Wszystkie obowiązki, zwłaszcza z opieką nad małym dzieckiem, spadły na nią. Nie zawsze pracodawcy chcą zrozumieć, że mąż jest na misji, że ma taką pracę. Przez dużą liczbę wybieranych wolnych dni miała kłopoty.

Rozwody to nie tylko efekt misji. Żołnierz, który już w kraju często się kłóci z żoną, nie powinien w ogóle wyjeżdżać. Część kobiet zapomina, że w kościele ślubowała wojskowemu, i nagle zaczyna mieć pretensje o pracę małżonka.
- Gdy jest źle, misja to często forma ucieczki od problemów - mówi chor. Martyniuk. - Problem dotyczy nie tylko żołnierzy, ale również osób, które wyjeżdżają za granicę do pracy. To błąd, rozłąka niczego nie rozwiązje.

Powrót również. Mąż jest bezpieczny w domu, ale zaledwie po kilku dniach okazuje się, że jest niemal obcą osobą.
- Często małżeństwa po misjach rozpadają się o drobnostki - mówi por. Bulanda. - Rzeczy kładzie się nie w tym miejscu co zawsze. Pojawiają się kolejne rysy na związku. Jeżeli nie zacznie się ich szybko zacierać, to się rozpadnie. Ja miałem szczęście.

Podziwiam moją żonę, z kilkumiesięcznym dzieckiem przeprowadzała się do Opola, gdy byłem w Iraku. To niesamowita kobieta. Problem związany z wyjazdem na misję w szczególności dotyczy dzieci. Syn potrafi nie odzywać się do ojca przez kilka miesięcy, bo go zostawił. Po prostu wyjechał. - Gdy po raz pierwszy byłem na misji, syn miał sześć lat - mówi mjr Kunysz. - Byłem w dogodnej sytuacji, bo wróciłem do kraju na dwa tygodnie po dwóch miesiącach. Zrozumiał, że nie zniknę z jego życia. Teraz nie ma już z tym problemu. Na skypie rozwiązujemy zadania i rozmawiamy codziennie.

Żołnierze starają się niepotrzebnie nie martwić rodziny. - O tym, co dzieje się w bazie czy na patrolu, mówi się najmniej, jak tylko się da - przyznaje kpr. Froniewski. - Byłem sanitariuszem, w życiu nie widziałem tyle krwi ile tam. Nie mogłem bliskim opowiadać o wszystkim, po co ich straszyć.

- Nie tylko my uczymy się życia na misji - mówi sierżant Piotr Kuśnicki z 10. Opolskiej Brygady Logistycznej. - Nasi bliscy też przechodzą szkolenie, muszą przygotować się do nowej sytuacji, i to wcale nie łatwiejszej od naszej.

Żołnierz

Od wyjazdów na misje można się uzależnić. Nie chodzi tu tylko o pieniądze, choć żołnierze nie ukrywają, że też są ważne.- Po powrocie potrzeba kilku dni na złapanie oddechu - mówi kpr. Froniewski. - Czasem nawet pojawiają się myśli, że ta misja była tą ostatnią, ale za chwilę wszystko mija.

Człowiek zaczyna planować kolejną. - Irak to milowy krok w rozwoju polskiej armii, impuls do dalszego działania - mówi mjr Ochyra. - Nie potrafię sobie wyobrazić, jak by wyglądało polskie wojsko bez tej misji. To również wielka satysfakcja, że udało nam się na tyle, na ile pozwalały nam możliwości, odbudować zniszczony wojną kraj.

Obecnie dowództwo operacyjne wykorzystuje doświadczenie zdobyte w Iraku podczas misji w Afganistanie. - Jest tam niesamowita bieda - dodaje kpt. Radzik. - Dzieci za butelkę wody były zdolne położyć się pod kołami wozu. Misja w Iraku to nie tylko sprzęt czy doświadczenie, ale również pomoc drugiemu człowiekowi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska