Co nam zostało po JP II

fot. http://jp2friends.org
fot. http://jp2friends.org
Ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego": - Przeciętny Polak ma problem z przytoczeniem choćby kilku istotnych wypowiedzi papieża. Dotyczy to zresztą nie tylko Jana Pawła II. Także samego Jezusa Chrystusa.

- Z okazji czwartej rocznicy śmierci Jana Pawła II w większości parafii odprawia się msze św. o jego beatyfikację. Na kilkadziesiąt godzin zmieniają ton na bardziej przyjazny politycy, o papieżu przypominają media. Czy te rocznicowe rytuały nie zasłaniają trochę prawdy o tym, że na co dzień pamiętamy o nim coraz mniej?
- Taki jest mechanizm pamięci, że postaci i wydarzenia się oddalają i emocjonalne zaangażowanie słabnie. To jest normalne. A obchodów rocznicy jednak bym nie lekceważył. Za życia papieża nie było przecież tak, że jego nauczanie, jego encykliki tak fascynowały ludzi, że przez nie docierali do autora. Raczej odwrotnie - jego osoba była tak fascynująca, że ludzie zafrapowani tym świadkiem wiary pytali, co też on głosi i w co wierzy. Dlatego przypominanie jego postaci ma sens. Bo to jest szansa, żeby pójść głębiej. Nawet jeśli niektóre programy w telewizji o papieżu, a i przeciętne kazanie jest mieleniem w kółko tych samych form, które kiedyś były świeże, a dzisiaj się zużyły. Nie powinniśmy też gubić świadomości tego, że w Polsce funkcjonuje dużo instytucji i grup, które autentycznie wczytują się w jego publikacje i przekazują krok po kroku prawdę o jego nauczaniu. Ten ładunek treści jest tak wielki, że nagle eksplodować nie może. To się rozchodzi, ale powoli i bez cudów.

- Nie tylko bez cudów, także bez sensownej znajomości. Ci czytający pisma Jana Pawła II to jest absolutna elita, górne pięć procent. Zdecydowana większość ma z papieżem więzi głównie emocjonalne. Wzruszamy się, słuchając po raz setny wspomnień o kremówkach. A jego nauczanie jak było, tak pozostaje nieznane.
- Wbrew pozorom dziedzictwo Jana Pawła II weszło głęboko w nasze myślenie o Kościele i o świecie. Przecież po jego pontyfikacie kazanie antysemickie stało się właściwie nie do pomyślenia. Zmienił się nasz stosunk do innych krajów i narodów, bo papież mówił, że każdy naród jest jego umiłowanym. Po dokonanej przez Jana Pawła II reformie katechizmu katolik nie będzie wołał o karę śmierci.
- Pewnie nie powinien, ale często woła...
- Nawet jeśli takie postawy wciąż się pojawiają, to generalnie styl naszego życia został przez Karola Wojtyłę zmieniony, nawet styl bycia biskupem. Bo to był papież dostępny, normalny, a nie feudalny hierarcha. To są elementy już obecne w mentalności, a będą się upowszechniać jeszcze bardziej. Z drugiej strony, to prawda, że przeciętny Polak ma problem z przytoczeniem choćby kilku istotnych wypowiedzi papieża. Dotyczy to zresztą nie tylko Jana Pawła II. Także samego Jezusa Chrystusa. Jeśli będziemy masowo sprawdzać wiedzę o zawartości Ewangelii, to też się pewnie okaże, iż jest ona mocno niewyraźna. Ale to niekoniecznie znaczy, że papież zanika w naszej świadomości. Jego obecność, nawet jeśli trudno uchwytna w konkretach, jest jednak silna i będzie taka bardzo długo. Polacy, nawet gdy się gubią w datach i cytatach, to wiedzą, że był taki świadek wiary, który wyszedł z Polski i że poruszył cały świat. To nie jest mało.

- Boję się, że rośnie pokolenie Polaków nie tylko niezafascynowane Karolem Wojtyłą, ale zmęczone przypominaniem w szkole, na katechezie i w mediach wciąż tych samych, znanych fragmentów jego biografii.
- Tego bym się nie bał. To jest jedno z zaskoczeń, że po śmierci papieża wciąż pojawiają się nowe, nieznane elementy jego biografii. Przykładem może być książka doktor Wandy Półtawskiej o przyjaźni jej rodziny z Karolem Wojtyłą. Pozornie znany papież jawi się nam z nowej strony - jako człowiek rodzinny, niezwykle przyjazny, serdeczny. Ten obszerny epizod z jego życia dotychczasowe biografie właściwie pomijały. Takich zaskoczeń czeka nas pewnie więcej.

- Ale i zaskoczenia negatywne nas nie omijają. Na początku pontyfikatu papież mówił do młodzieży: Jesteście nadzieją Kościoła, jesteście moją nadzieją. Dziś, cztery lata po jego śmierci, właśnie młodych ubywa w kościołach najbardziej.
- Z tego pytania przebija nostalgia za dawnymi czasami, w których było lepiej. Tymczasem wtedy, kiedy papież to mówił, też uważano, że młodzieży w kościołach ubywa. Bo z młodzieżą tak już jest, że odchodzi, a potem wraca. Czasem trzeba coś zgubić, żeby znaleźć. Tak w historii Kościoła było wiele razy. Z drugiej strony, jako chrześcijanie nie jesteśmy uczniami Jana Pawła II, tylko Chrystusa. Stosunek do tego papieża będzie się zmieniał. Pamięć o nim jest ważna, ale dla kolejnych pokoleń będzie on już postacią historyczną, ważną raczej dla pokolenia ojców czy dziadków. Dlatego ważniejsza jest fascynacja Chrystusem. Na szczęście obecny papież Benedykt XVI uchwycił nić porozumienia z młodzieżą, co pokazały Światowe Dni Młodzieży w Australii, ważne nie tylko dla uczestników, ale i dla samego papieża. Nie wszystko jest pesymistyczne. Niby młodych w Kościele ubywa, ale z drugiej strony funkcjonuje u nas choćby Lednica, gdzie ojciec Góra ściąga tłumy ludzi i stawia im wymagania. Każdy czas ma swoich proroków i głosicieli słowa.

- Czym ksiądz tłumaczy, że pokoleniu dzisiejszych rodziców, którzy dorastali przecież w czasach Jana Pawła II, tak słabo udała się transmisja wiary do generacji ich dzieci?
- Ten dystans między pokoleniami powstał w wyniku bardzo szybkich przemian kulturowych. To jest cecha naszej epoki, że to wnuki uczą dziadków, a dzieci rodziców korzystania ze sprzętu elektronicznego. Jest to zewnętrzny, powierzchowny przykład tego, że komunikacja od starszych do młodszych na razie się zerwała, nie tylko religijna. Obie strony muszą się nauczyć ją odzyskiwać. Jest problem księży wychowanych w innej epoce, którzy mają kłopot z uchwyceniem wspólnej z młodzieżą fali. Podobny problem mają rodzice. Jan Paweł II uczy nas, że jedynym sposobem na odzyskanie więzi jest prawdziwa miłość. On w końcu nie był nowoczesny w swoim komunikowaniu się ze światem. W pewnym sensie był tradycyjnym kaznodzieją, ale słuchacze czuli się przy nim bezpieczni, bo jego przekaz był bezinteresowny. Słowem, problem istnieje, ale powodu do paniki nie ma. Wiele razy w historii zdawało się, że wydarzenia bieżące zetrą wiarę i religię z powierzchni ziemi, a w końcu Bóg okazywał się silniejszy.

- Pół biedy, gdy zdajemy sobie z tego sprawę, gorzej, gdy usiłujemy się oszukiwać, na przykład powołując do życia pokolenie JPII, które mnie wydaje się bardziej mitem niż rzeczywistością. A księdzu?
- Słowo pokolenie trzeba wziąć w cudzysłów. Bo dosłownie pokolenie to są ludzie od rocznika X do rocznika Y i w tym znaczeniu pokolenia JP pewnie nie ma. Równocześnie jednak żyje mnóstwo ludzi dotkniętych przez obecność Jana Pawła II, których życie zostało przez niego gruntownie zmienione. Należą do nich i ci, którzy w momencie wyboru Karola Wojtyły byli dorośli, i ci, którzy mieli wówczas lat dziesięć czy piętnaście. Najmniej pokoleniem JP jest generacja dzisiejszych nastolatków.

- Kiedy Polska zaczęła wchodzić do Unii Europejskiej, papież był za, ale wiązał z naszą akcesją nadzieję, że wniesiemy do zlaicyzowanej Europy swoją żarliwą wiarę. Tymczasem dziś obserwujemy raczej proces odwrotny: to Polska upodabnia się do zeświecczonej Unii.
- Jak ktoś oczekiwał, że staniemy się Mesjaszem narodów i ze sztandarami poniesiemy im chrześcijaństwo, to rzeczywiście może mu się zdawać, że niewiele z tego wyszło. Ale jest też skromniejsza prawda pozytywna. Obecność Polaków w różnych krajach oznacza bardzo często ożywienie tamtejszych parafii i renesans religijności. Tak jest choćby w Anglii i we Francji. Nasi księża pracują w wielu parafiach na Zachodzie. Dzieje się dużo dobrego. Oczywiście, ateistyczne i materalistyczne tendencje też kuszą i część z nas żyje tak, jakby nie było Boga. Czym to się skończy? Zależy także od każdego z nas. Dlatego nie ma co ubolewać nad narodem ani nad Europą, tylko trzeba pytać, gdzie Pan Bóg jest w moim życiu, w życiu mojej rodziny, na ile to ja jestem świadkiem. Wezwanie papieża łatwo odnieść do rządu Tuska, trudniej do siebie samego.
- Papież, także jako biskup krakowski, stał twardo na gruncie kościelnego nauczania, również w sprawach etycznych. Ale jednocześnie był otwarty na dialog, także z niewierzącymi i mającymi wątpliwości. Dziś jeden z biskupów w kontekście sporów o eutanazję mówi: "Chcą wojny, to będą ją mieli!". Gdzie się podział duch Jana Pawła II?
- Takie symptomy można, niestety, obserwować. One pokazują, że jesteśmy Kościołem żywych, a więc i słabych ludzi. Mamy ideały i wzorce, ale działają też zwykłe ludzkie czynniki, a te nie zawsze są zachwycające. Hasło o wojnie rzucił akurat człowiek (bp Tadeusz Pieronek - przyp. red.), który znał papieża dobrze i mógł go obserwować z bliska w Watykanie. To są rzeczy rażące. Ale wojny ostatecznie nie było. Może ten rzucający w momencie irytacji pogróżkę biskup przypomniał sobie potem właśnie Jana Pawła II.

- Nie upowszechniły się także konkretne duszpasterskie zwyczaje Karola Wojtyły. Choćby biskupie wizytacje w parafiach trwające tydzień czy dwa. Biskup siadał wtedy do konfesjonału, szedł do salki katechetycznej, do szpitala i rozmawiał z wiernymi w kancelarii parafialnej. Dlaczego nie znajduje naśladowców wśród polskich biskupów?
- Ściśle biorąc, biskup nie siedział w parafii tygodniami. Pobył, wyjeżdżał na chwilę i znów wracał. Niektóre parafie w Krakowie wizytował miesiąc. On to robił z entuzjazmem, to była potrzeba jego serca. Ale to był bardzo męczący styl. Jeśli jakiś biskup tego nie potrafi, nie ma takiej wewnętrznej potrzeby, to lepiej niech tego nie naśladuje. Myślę, że my zwyczajnie nie dorastamy do tego wzorca. Wielu jego postaw i nauk rzeczywiście nie naśladujemy. Nie wynika to z tego, że nie pamiętamy o Janie Pawle II. Raczej z faktu, że nigdy tak do końca go nie poznaliśmy. Ale musimy też pamiętać, że większość biskupów mamy takich, jakich mianował Jan Paweł II. To jest jego dar dla Kościoła w Polsce. Wiedział, co robi.

- Niemniej wielu wiernych dziwi się, że nie ma wśród nich charyzmatycznego przywódcy, który śmiało poprowadziłby Kościół w Polsce. Kardynał Stefan Wyszyński mówił wprost: O tym, co jest dobre dla Kościoła w mojej ojczyźnie, postanawiam ja. Czemu dziś tak odważnych i spokojnych jednocześnie głosów w Episkopacie nie słychać?
- To nie jest tylko polski problem. Epoka wielkich przywódców kościelnych w ogóle - póki co - przeminęła. Bogu dzięki, że na czas wprowadzanego przemocą ateizmu Opatrzność dała nam takich ludzi jak prymas Hlond, prymas Wyszyński czy Karol Wojtyła. Ale jednocześnie nie widzę powodu do narzekania, że dziś nie mamy przywódcy, który by mówił, że to on postanawia, co jest dobre dla Kościoła. Niechby zresztą spróbował. Czasy się zmieniły, a wraz z nimi potrzeby. Jednoznaczność w przepowiadaniu Ewangelii jest konieczna, ale Kościół tak naprawdę nie jest strukturą, która zawsze potrzebuje silnego lidera. Kościół to są wspólnoty różnych kultur i języków rozsiane po świecie. Pozwólmy mu rosnąć, a Duchowi Świętemu działać. Ostatecznie to on jest najważniejszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska