Co nie zagrało w Opolskim Centrum Gospodarki?

Redakcja
Wiadomo, że przedsiębiorcy nie byli zadowoleni ze współpracy z OCRG. Świadczy o tym choćby liczba skarg do wojewody. (fot. sxc)
Wiadomo, że przedsiębiorcy nie byli zadowoleni ze współpracy z OCRG. Świadczy o tym choćby liczba skarg do wojewody. (fot. sxc)
Przyczyną bałaganu w OCRG było prawie wszystko. Niedoświadczeni pracownicy, kiepski nadzór, zmieniające się reguły gry. To nie miało prawa się udać.

O tym, że w Opolskim Centrum Gospodarki źle się dzieje, plotkowało się od jesieni. Biznesmeni narzekali, że nie mogą się doczekać pieniędzy, niektórzy pisali skargi do wojewody. Mleko się wylało po informacji, że działaniom Centrum chcą się przyjrzeć kontrolerzy z OLAF-a, unijnej agencji antykorupcyjnej. Marszałek Józef Sebesta uznał, że nie ma na co czekać i wezwał na dywanik dyrektora Adama Maciąga. Kazał mu zwolnić wicedyrektora Henryka Małka i zapowiedział, że sam Maciąg pracuje tylko do czasu znalezienia następcy.

Po świętach Adama Maciaga zastąpi Arkadiusz Tkocz, który kilka miesięcy temu wrócił z Brukseli i zaczął pracę w urzędzie marszałkowskim. Start ma trudny, bo do OCRG chce też wejść Najwyższa Izba Kontroli. A już 22 kwietnia rusza kolejny nabór wniosków o unijne pieniądze.

Za bałagan w OZRG zapłacili stołkami dyrektorzy. Czy czują się winni? Ani Małek, ani Maciąg nie komentują posunięć marszałka Sebesty.

- Marszałek miał prawo podjąć taką decyzję, skoro uważał, że OCRG nie działa tak, jak powinno. Nie twierdzę, że nie popełniliśmy błędów - mówi Adam Maciąg. - Ale nie chcę polemizować z negatywnymi ocenami Centrum, bo nie wypada być sędzią we własnej sprawie. Niech kontrole pokażą, jakie były przyczyny opóźnień. Nie tylko Centrum jest winne.

Kto więc zawinił? Spróbujmy zliczyć wszystkie grzechy OCRG i samorządu województwa, bo i on nie jest bez winy.

Zobacz: Było za dużo polityki

Byle po studiach?

Ta fachowa pomoc jest niezbędna, bo najsłabszym punktem OCRG był i jest brak fachowców. Ci urzędnicy, którzy otrzaskali się już z unijnymi procedurami, pracują w UM albo Wojewódzkim Urzędzie Pracy. Część przeniosła się do firm konsultingowych piszących projekty. OCRG musiało zatrudniać ludzi młodych i bez doświadczenia.

Przykład: w styczniu tego roku ogłoszono nabór na pracownika Centrum Obsługi Inwestora. Wymagania: wyższe studia i co najmniej roczny staż pracy.

Adam Maciąg tłumaczy, że nie dało się podnieść wymagań, bo nikt by się nie zgłosił. - Pamiętam nabory, w których było 9 kandydatów i żaden się nie nadawał - wspomina.

Co więcej, OCRG działało pod presją czasu. Maciąg przekonywał, że ma za mało ludzi, a opozycja w sejmiku zarzucała mu, że niepotrzebnie rozbudowuje administrację. W efekcie obsługą beneficjentów, którzy złożyli jak dotąd 461 wniosków, zajmowało się tylko 33 urzędników. Do pomocy mieli asesorów wybranych w naborach ogłoszonych przez zarząd województwa. W tym gronie (w sumie 60 osób) też są ludzie z różnym doświadczeniem i różnym podejściem do pracy.

Karina Bedrunka, która odpowiada za programy unijne w UM, tłumaczy, że sam status asesora daje spory prestiż, można go odnotować w CV. Ale już praca asesora to żadne kokosy: dostaje 200 zł za ocenę projektu (którego wartość może iść w miliony). Są więc asesorzy, którym, jak się okazuje, różne inne obowiązki albo wypadki losowe zaskakująco często uniemożliwiały pracę.

Efekt?

Służby wojewody pozytywnie rozpatrzyły 41 ze 112 odwołań od decyzji OCRG. Najczęstsze błędy: brak pełnego uzasadnienia decyzji o odrzuceniu wniosku, nieprawidłowości w wyliczaniu punktacji (w tym rachunkowe, czyli, mówiąc wprost, asesorzy źle dodali punkty!) wzywanie do przedkładania zbędnych dokumentów i braki w kartach ocen projektów.

- Beneficjent ma święte prawo się odwołać - komentuje Adam Maciąg.

Karina Bedrunka nie chce mówić o szczegółowych wynikach kontroli w Centrum. - System źle działał, zapominano o przestrzeganiu procedur - mówi krótko.

Przykład? Ocena formalna, którą musi przejść każdy wniosek. Jeśli czegoś brakuje, wnioskodawca dostaje tylko jedną szansę na uzupełnienie. Ma na to od 3 do 5 dni. A w OCRG bywało z tym różnie, niektórzy dostawali więcej czasu.

Skoro pracownicy robili takie błędy, to znaczy, że nadzór ze strony dyrektorów był za słaby. Ale zawalił też urząd marszałkowski, który mógł OCRG kontrolować na bieżąco. Podobnie jak zarząd województwa, w którym marszałkowie Józef Kotyś i Andrzej Kasiura odpowiadali za pracę Centrum.

Reguły gry się zmieniały

Co gorsza, procedury poprawiano w trakcie. Najwięcej zamieszania wywołały przepisy związane z ochroną środowiska. Przypomnijmy: Unia wymusiła na Polsce dostosowanie prawa do unijnych standardów, ale Sejm zrobił to dopiero jesienią 2008 roku. A wnioski złożone w marcu były już w trakcie oceniania.

- W niektórych regionach wstrzymano ocenę projektów do czasu uchwalenia ustawy - mówi Maciąg. - W Małopolsce uznano, że wystarczy, by beneficjent złożył jednostronicowe oświadczenie, że bierze odpowiedzialność za uzupełnienie dokumentów. U nas zdecydowano, że eksperci ocenią wnioski pod tym kątem i poinformują każdego z przedsiębiorców, jakie dokumenty musi dosłać.

Za tę decyzję odpowiada nie OCRG, ale zarząd województwa. Pomysł był rozsądny, ale opóźnił rozpatrywanie wniosków. - Jak bardzo? Różnie to wyglądało. Mamy 8 wnioskodawców, którzy dostarczą komplet papierów dopiero w sierpniu - mówi Maciąg.

Były i inne zawirowania. Ekonomista Witold Potwora, jeden z asesorów, opowiada, że deklarację bezstronności składał bodaj trzy razy, za każdym razem na innym druku. Bo okazało się na przykład, że na którymś z nich zabrakło unijnej flagi.

Zobacz: Biznesmeni stracili cierpliwość

Dyrektor z kapelusza

Ma to zrobić Arkadiusz Tkocz, którego marszałek Sebesta wyciągnął niczym królika z kapelusza. Tkocza długo w regionie nie było. Przed dekadą pracował w urzędzie marszałkowskim, potem szefował w Domu Europejskim, w końcu pojechał do Brukseli za europosłem Stanisławem Jałowieckim. Dwa miesiące temu podjął pracę w departamencie rozwoju wsi UM. Miał się tam zajmować dzieleniem unijnych dotacji w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich.

Tkocz uczciwie przyznaje, że do tej pory nie miał do czynienia z dzieleniem unijnej kasy. To akurat nie jest dobra wiadomość. Liczy na to, że pomogą mu fachowcy, których zabiera ze sobą do OCRG. A marszałek Sebesta przedstawia go jako wybitnego profesjonalistę. Oby tym razem miał rację.

***

Nie tylko Opolszczyzna ma problem z wydawaniem unijnych pieniędzy. Głośno było o tym, że w ościennych regionach, choćby na Dolnym Śląsku, eksperci oceniają projekty, które sami przygotowali. Rzecznik praw obywatelskich Jan Kochanowski zażądał nawet od minister rozwoju regionalnego Urszuli Bieńkowskiej, by znalazła jakiś sposób na ukrócenie tych patologii. Jego zdaniem, składane przez asesorów (tak nazywani są eksperci w unijnym żargonie) deklaracje bezstronności i poufności nie wystarczą. U nas akurat takich przypadków, przynajmniej na razie, nie wykryto.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska