Co robi imigrant po fajrancie? Przeżyć w hostelu to zadanie dla najtwardszych

Matylda Witkowska
Matylda Witkowska
Tragiczna historia zamordowanej Pauliny D. zwróciła uwagę łodzian na mieszkania, w których żyją imigranci ze Wschodu. Gnieżdżą się w ciasnocie, nie wiedzą, gdzie dochodzić swoich praw, narasta frustracja. Nikt nie wie, ile takich mieszkań jest.

Michaił przyjechał do Łodzi dwa lata temu z Ukrainy. Prosto z busa trafił do mieszkania, wynajętego mu przez pracodawcę. W trzech pokojach gnieździło się 12 mężczyzn. - W jednym pięć, w drugim cztery, a w trzecim trzy osoby - wylicza Michaił.

W takich warunkach żyć było bardzo ciężko. - Na nas wszystkich przypadała jedna lodówka. Od przeładowania jedzeniem było w niej ciągle mokro - opowiada Michaił. - Trudno było też korzystać z łazienki. Ciągle ktoś czekał w kolejce.

W weekendy lokatorzy starali się odpocząć. Niektórzy chodzili zwiedzać miasto, inni spali. Alkoholu było niewiele, starano się też unikać kłótni.

- Wszyscy byliśmy w tej samej sytuacji i rozumieliśmy, że musimy jakoś dać radę - tłumaczy Ukrainiec.

Ale oprócz stałych lokatorów pojawiały się też kolejne osoby.

Gdy były wolne miejsca, właścicielka przyjmowała kolejnych nocujących, nawet na noc czy dwie. - Oni często byli pijani, po wódce bywali męczący - mówi Michaił.

Potem oprócz mężczyzn pojawiły się kobiety. Najpierw do „piątki” właścicielka dokwaterowała ukraińskie małżeństwo, potem w „trójce” zamieszkała znajoma z Ukrainy. - Małżeństwo spało na kanapie, obok nich trzech facetów. Nie sądzę, żeby w tych warunkach kobieta czuła się komfortowo - mówi Michaił.

Ale jakoś to grało, dopóki w mieszkaniu nie pojawili się... Polacy. Właścicielka dokwaterowała na noc grupę tubylców, w tym jednego skinheada. - Doczepił się do Ukrainki, zrobiła się awantura. Dopiero gdy kolega zagroził, że wezwie policję, kobieta ich z mieszkania usunęła. Pewnie wynajmowała nam nielegalnie - podejrzewa.

Za miejsce do spania w pięcioosobowym pokoju Michaił płacił miesięcznie 500 zł. Razem Ukraińcy płacili za zwykłe mieszkanie w bloku 6 tys. zł.

Michaił wkrótce zorientował się, że ceny na łódzkim rynku są zupełnie inne i za 500 zł można żyć w ludzkich warunkach.

- Powiedzieliśmy o tym szefowi firmy, ale nie chciał nas nigdzie przenieść. Miał umowę z właścicielką - mówi Ukrainiec.

Kto wynajmie Ukraińcowi?

Michaił nie mógł tego wytrzymać. Wkrótce zaczął szukać innego mieszkania. Ale nie było prosto. Trafił do innego mieszkania wynajmowanego przez Ukraińców. Nie było tam wiele lepiej.

- Z trzech pokoi właścicielka zrobiła pięć. Na pokój zamieniła kuchnię, a maszynkę do gotowania ustawiła w przedpokoju. To była elektryczna kuchenka z jednym palnikiem. Miała wystarczyć na pięć osób - opowiada Ukrainiec.

Postanowił dzwonić po polskich ogłoszeniach. Rozmowy prowadził jego kolega, płynnie mówiący po polsku. - Na początku wszystko szło dobrze, ale gdy właściciele dowiadywali się, że nie jesteśmy z Polski, odmawiali. Raz spytaliśmy, o co im chodzi. Bali się, że ich okradniemy - mówi Michaił.

W pewnym momencie chciał wracać do domu. Ale spotkał dobrych ludzi, którzy mu pomogli. I został. Dziś jest przekonany, że przy wynajmie mieszkań część Polaków wykorzystuje Ukraińców. Robią to, bo... mogą ich wykorzystać.

- Ukrainiec mieszkający w Polsce nie wie, jakie ma prawa, z czym może zadzwonić na policję. Właściciele to wykorzystują, a gdy się ich o coś prosi, mówią „nie rozumiemy” - twierdzi Michaił.

Na dodatek nie bardzo wiadomo, gdzie mieliby dzwonić, by poskarżyć się na warunki. Nawet jeśli łóżka w mieszkaniach - co zapewne nie zawsze ma miejsce - wynajmowane byłyby oficjalnie.

Wynajem mieszkania to nie działalność gospodarcza. Nie ma przepisów, które zabraniałyby wynająć jedno mieszkanie nawet 20 osobom. - Można wynajmować mieszkanie, komu się chce i na jak długo się chce - podkreśla Agnieszka Pawlak, rzeczniczka Izby Administracji Skarbowej w Łodzi.

Sanepid kontroluje warunki sanitarne w hotelach czy hostelowych kuchniach, ale nie zagląda do prywatnych mieszkań.

Nie ma też przepisów budowlanych, które określałyby, ile osób może bezpiecznie mieszkać w jednym mieszkaniu. Dlatego nadzór budowlany też wiele nie zdziała. Chyba, że właściciel nielegalnie przebudował mieszkanie, by upchnąć w nim więcej ludzi.

- Możemy skontrolować, czy przebudowa prowadzona była za zgodą administracji budowlanej - mówi Bohdan Wielanek, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Łodzi.

Nie wiadomo też dokładnie, ile takich mieszkań w Łodzi jest. Władze miasta szacują liczbę samych tylko pracujących Ukraińców na 50-70 tys. Liczba mieszkań robotniczych może więc przekraczać nawet 10 tys.

Sąsiedzi narzekają

Ale nie tylko imigranci narzekają na postępowanie Polaków. Historia Pauliny D., która miesiąc temu została zamordowana w mieszkaniu zajmowanym przez robotników z Gruzji, pokazała inne oblicze imigranckich mieszkań . Jest ich wiele na łódzkich osiedlach: Starym Polesiu, Chojnach, Teofilowie, Retki-ni. Okazało się, że polscy sąsiedzi nie zawsze mogą się dogadać.

Po tragedii Pauliny D. sąsiedzi Gruzinów z ulicy Żeromskiego zaczęli wylewać swoje żale dziennikarzom. Choć zbrodni dokonał tylko jeden mężczyzna - 39-letni Gruzin Mamuka K., który natychmiast po zbrodni uciekł na Wschód, to sąsiedzi najchętniej pozbyliby się z okolicy wszystkich jego rodaków.

Co prawda imigranci w tygodniu od rana do nocy ciężko pracowali, ale w weekendy panowie ewidentnie się nudzili. I szukali rozrywek.

Na zachowanie imigrantów narzekały ekspedientki w pobliskim monopolowym. Gruzini wpadali do sklepu po wódkę ułańską i piwo. Składali ekspedientkom erotyczne propozycje. Konsumowali alkohol na ulicy, czym narażali się sąsiadom, albo w domu, czym dla odmiany denerwowali współlokatorów.

Na zachowanie Gruzinów narzekały bowiem klientki salonu fryzjerskiego mieszczącego się pod mieszkaniem robotników.

- Gruzini siedzieli w oknach, pili, palili papierosy i zaczepiali wchodzące do zakładu panie - opowiada jedna z nich. Raz klientka przyjechała nowym bmw. Gruzini obstąpili samochód i całowali go w maskę. Kobieta bała się wyjść na zewnątrz.

Obecności pracowników ze Wschodu niektórzy boją się na zapas. Tak było w podłódzkiej Boginii, gdzie rozeszła się wieść o planowanej budowie hotelu dla pracowników z Ukrainy z miejscami noclegowymi dla 160 osób. Mieszkańcy sąsiednich miejscowości zaprotestowali. Jak podkreślili w liście do redakcji DŁ, kupili sobie domy za oszczędności życia i nie chcą mieć obok siebie ludności „odrębnej językowo i kulturowo”.

Mieszkańcy zażądali działań prewencyjnych i ochronnych. „Zaskakuje się nas zmianą, która niewątpliwie będzie miała ogromny wpływ na nasze życie w tym pięknym, chronionym jako park krajobrazowy zakątku” - napisali.

Jednak ich protest na wiele się nie zdał. Pozwolenie na budowę już się uprawomocniły. Na dodatek - jak trafnie zauważył sekretarz gminy Nowosolna Sławomir Jasiński - w dokumentach budowlanych nie jest napisane, jakiej narodowości osoby będą w przyszłości z budynku korzystać.

Nie wszyscy jednak myślą tak samo. W jednej z willi przy rondzie Lotników Lwowskich robotnicy z Ukrainy mieszkają od dawna. - Nie sprawiają żadnych kłopotów - zapewnia sąsiadka. W weekendy mężczyźni grillują lub siedzą na balkonie, palą i patrzą. Przez kraty balkonu wyglądają, jakby siedzieli w obozie - mówi sąsiadka.

Tymczasem z danych policji wynika, że imigranci nie sprawiają jej więcej kłopotów niż Polacy. - Nie ma większej liczby interwencji niż w przypadku naszych rodaków - mówi nadkom. Adam Kolasa z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

Czesław Michalczyk, psychoterapeuta z Łodzi, podkreśla, że życie w ciasnocie razem z obcymi ludźmi jest doświadczeniem trudnym pod względem psychologicznym.

- W takim mieszkaniu człowiek ma jedynie własne łóżko i torbę. Trudno mu realizować siebie i swoje cele - mówi psychoterapeuta. - Pojawia się poczucie tymczasowości i stres, a wraz z nim mogą nastąpić zachowania agresywne, alkohol albo narkotyki. Z podobnymi problemami mierzyli się Polacy w Wielkiej Brytanii czy Holandii.

Jak podkreśla Michalczyk, pracodawcy powinni wziąć to pod uwagę. - Jeśli chcą mieć oddanego pracownika, powinni zapewnić mu godne mieszkanie - mówi. - W takiej ciasnocie człowiek koncentruje się na celu, jakim jest zarobienie pieniędzy. Ma poczucie tymczasowości, nie myśli o związaniu się z pracodawcą na stałe - tłumaczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Co robi imigrant po fajrancie? Przeżyć w hostelu to zadanie dla najtwardszych - Dziennik Łódzki

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska