Co się stało, że się nie odstanie? Rodzice o prawdę walczą do końca

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Julka spoczęła na cmentarzu parafialnym w Januszkowicach. Na pomniku jest jedna data - 31 grudnia 2011 roku. Data urodzin i śmierci.
Julka spoczęła na cmentarzu parafialnym w Januszkowicach. Na pomniku jest jedna data - 31 grudnia 2011 roku. Data urodzin i śmierci. Tomasz Kapica
Julka nie miała szansy poznania własnych rodziców. Umarła podczas porodu. Teraz jej najbliżsi na własną rękę szukają odpowiedzi na pytanie: dlaczego?

Zespół aspiracji smółki

Zespół aspiracji smółki

z języka angielskiego meconium aspiration syndrome, MAS - to zespół zaburzeń oddychania związany z przedostaniem się do dróg oddechowych noworodka smółki, czyli pierwszego stolca, zawierającego m.in. wody płodowe, maź płodową czy złuszczony nabłonek śluzówki przewodu pokarmowego. Zespół ten występuje u 1-2 noworodków na 1000 urodzeń.

Julka przyszła na świat nad ranem w sylwestra 2010 roku. Zabieg cesarskiego cięcia lekarz ze szpitala w Kędzierzynie-Koźlu zaczął około siódmej. Trzy kwadranse później stwierdził zgon noworodka. Nie pomogła nawet dwudziestominutowa reanimacja. Dziewczynka dostała zero w dziesięciopunktowej skali Apgar...

- To miał być jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu, a w ciągu chwili zamienił się w prawdziwy koszmar. Na świat miała przyjść nasza córeczka i przyszła, tylko martwa. Ktoś, kto miał ułatwić jej narodziny, zawiódł, nie dał żadnych szans na życie - mówi Ewa Bustrycka z Januszkowic w powiecie krapkowickim. - Nosiłam ją pod sercem dziewięć miesięcy, nie było w tym czasie problemów z ciążą, lekarz prowadzący mówił, że przebiega wzorcowo. To, co się stało, było dla nas wielkim szokiem. I choć minęły już ponad trzy lata, do dziś trudno mi o tym mówić. Dlaczego wcześniej nie przeprowadzono cesarki? Dlaczego zwlekano z tym? Może Julka żyłaby wówczas.

- Jesteśmy ludźmi skromnymi i spokojnymi, chcemy tylko sprawiedliwości - dodaje Sebastian Bustrycki, tata Julki. - Nie chodzi o to, żeby zaraz kogoś wysyłać do więzienia, ale niech winny śmierci Julki zostanie wskazany i osądzony. Robimy to dla niej. Nie pomogła nam prokuratura, dlatego na własną rękę, z pomocą naszej pani mecenas, będziemy dochodzić prawdy w sądzie.

Bustryccy nie ukrywają, że siły do walki o sprawiedliwość dodali im również rodzice innej Julki, państwo Bąkowie z Opola, której ojciec Bartłomiej jest medalistą igrzysk olimpijskich w podnoszeniu ciężarów. On i jego żona również stracili dziecko podczas porodu, a o zaniedbania oskarżają szpital w Opolu, w którym do niego doszło. W ich przypadku jednak prokuratura oskarżyła jednego z lekarzy, Bustryccy walczą sami.

Matka czuła, że dziecko żyje

Prywatne oskarżenie

Ewa i Sebastian Bustryccy za pośrednictwem swojego pełnomocnika oskarżyli lekarza o nieumyślne spowodowanie śmierci. Jeśli wina zostanie udowodniona, grozić mu będzie od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.

Pani Ewa na oddział położniczo-ginekologiczny szpitala przy ulicy Roosevelta w Kędzierzynie-Koźlu zgłosiła się 30 grudnia 2011 roku około godziny 21.00. Ten dzień był planowym terminem porodu. Zaraz po przyjęciu ciężarna zgłosiła położnej i lekarzowi, że zaczyna ją pobolewać podbrzusze

- Już wtedy położna powiedziała mi, że na pewno nie będę rodziła siłami natury, tylko czeka mnie cesarskie cięcie - wspomina tamte chwile Ewa Bustrycka. - Zresztą moje pierwsze dziecko również przyszło na świat w ten sam sposób, więc nawet mnie to nie dziwiło, że i teraz czeka mnie cesarka.

Jak wynika z akt sprawy, przyjmując pacjentkę na oddział, zrobiono jej rutynowe badanie KTG (kardiotokografię), czyli monitorowanie akcji serca płodu wraz z jednoczasowym zapisem czynności skurczowej mięśnia macicy. Wyniki nie budziły żadnych zastrzeżeń.

- Ja też cały czas wiedziałam, że Julka żyje. Kopała jak zwykle, czułam jej każdy ruch, byłam spokojna i pewna, że wszystko jest dobrze - mówi pani Ewa.

Kobieta została więc na sali przedporodowej. Po godzinie jedna z lekarek ponownie ją zbadała, ponownie wszystko było w porządku. Jednak już o północy ciężarna zgłosiła coraz silniejsze bóle podbrzusza. Ponowne została podłączona do KTG. Jak wynika z akt sprawy, w tym samym czasie stwierdzono rozpoczęcie akcji porodowej, pacjentka więc została skierowana na salę.
- Bóle brzucha nie ustępowały, ale cały czas czułam ruchy Julki, na pewno żyła - wspomina Ewa Bustrycka. - Około czwartej nad ranem usłyszałam od lekarza dyżurnego, że dopiero nowa zmiana, która przyjdzie po siódmej, zdecyduje, co ze mną zrobić, i przeprowadzi cesarkę.

Jak wynika z dokumentacji, cały czas spadało tętno płodu.

- Nic nie stało na przeszkodzie, by w tym czasie lekarz sam przeprowadził taki zabieg - mówi mecenas Agata Maczura-Wiśniewska, pełnomocnik państwa Bustryckich. - Ale obserwacja lekarza ograniczała się tylko do osłuchania pacjentki, badania KTG i podania kroplówki z roztworem chlorku sodu. Dopiero około godziny siódmej nad ranem lekarz dyżurny podjął decyzję o przekazaniu pacjentki na salę zabiegową. Cesarkę przeprowadził już jednak inny lekarz, który rozpoczął właśnie swój dyżur.

- Ten, który zajmował się mną w nocy, nawet nie był przy porodzie - mówi pani Ewa. - Nie widziałam go na sali.
Zabieg odbył się bez komplikacji, pani Ewa zniosła go dobrze. Niestety, kiedy Julka została wyjęta z brzucha mamy, okazało się, że nie daje oznak życia i nie potrafi samodzielnie oddychać. Jeden z lekarzy przystąpił do reanimacji noworodka. Dziecka nie udało się jednak uratować.

Lekarz medycyny sądowej, który przeprowadził sekcję zwłok, stwierdził między innymi, że noworodek zachłysnął się wodami płodowymi, ma niedodmę płuc i obrzęk mózgu.

Sprawa aniołka w prokuraturze

Pogrzeb odbył się 8 stycznia, Julka spoczęła na cmentarzu parafialnym w Januszkowicach. Choć żegnała ją najbliższa rodzina, to byli to ludzie, których nie miała szansy nigdy poznać. Na malutkim nagrobku widnieje tylko jedna data, ta sama urodzin i śmierci - 31 grudnia 2011 roku. Jest też biały aniołek śpiący na kamiennej poduszeczce.

- Bo Julka to taki nasz aniołek, teraz czuwa nad nami, tam w niebie - mówi Ewa Bustrycka.

Sprawę feralnego porodu państwo Bustryccy zgłosili do prokuratury. Rozpoczęli też staranie o odszkodowanie od kędzierzyńsko-kozielskiego szpitala. Śledczy wszczęli postępowanie wyjaśniające. Zwrócili się do biegłych o sporządzenie opinii, czy poród przebiegał prawidłowo i czy zachowanie personelu medycznego było zgodne ze sztuką. Opinię przygotowali fachowcy z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.

- Stwierdzili zaniedbania i złą kwalifikację porodu - mówi mecenas Agata Maczura-Wiśniewska. - Jasno napisali, że cesarskie cięcie powinno być przeprowadzone od razu.

Biegli napisali również, że diagnostyka poprzedzająca poród była niewystarczająca, a zapis z aparatury KTG nie został zweryfikowany kolejnymi badaniami, choć szpital miał odpowiedni sprzęt.

- I chociaż w opinii nie wskazano imiennie osoby odpowiedzialnej za zgon, to podkreślono z całą stanowczością, że istniał związek pomiędzy błędem diagnostycznym a śmiercią dziecka - tłumaczy pełnomocnik Bustryckich.
W tym czasie ubezpieczyciel szpitala, w którym odbył się feralny poród, zlecił swoją ekspertyzę medyczną. Wynik? Personel kędzierzyńsko-kozielskiej lecznicy nie popełnił żadnego błędu.

- I to na podstawie prywatnej opinii ubezpieczyciela, a nie tej zleconej przez prokuraturę, prowadzący sprawę umorzył postępowanie - dziwi się mecenas Maczura-Wiśniewska. - Nie miało przy tym żadnego znaczenia, że nie przedstawia ona żadnej wartości procesowej, a zawarte w niej wnioski są wynikiem działania wprost na korzyść szpitala i jego ubezpieczyciela, który zlecił wykonanie rzekomej ekspertyzy.
Biegli powołani przez ubezpieczyciela napisali, że przyczyną śmierci Julki był tak zwany zespół MAS (aspiracji wód płodowych i smółki, czyli gromadzących się w jelitach płodu pierwszych stolców). W opinii zaznaczyli również, że do zakażenia smółką mogło dojść jeszcze przed przyjazdem ciężarnej do szpitala, a stan zdrowia płodu pozwalał na życie wewnątrzmaciczne, dopiero przecięcie pępowiny skutkowało zgonem.

Państwo Bustryccy oraz ich pełnomocnik nie poddali się i złożyli do Sądu Rejonowego w Kędzierzynie-Koźlu zażalenie na umorzenie postępowania. Ten przyznał im rację i nakazał prokuraturze ponowne przyjrzenie się sprawie.
Śledczy zlecili więc sporządzenie trzeciej opinii lekarskiej, tym razem zespołowi biegłych ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.

- Potwierdzili oni rażące zaniedbania w procesie diagnostycznym - wyjaśnia Agata Maczura-Wiśniewska. - Podkreślono, że zapis KTG wykonany o północy wymagał dodatkowej diagnostyki, której zaniechano, a która pozwoliłaby podjąć szybszą decyzję o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia. Pełniący zaś dyżur lekarz miał wystarczającą wiedzę i możliwości sprzętowe, by zweryfikować wątpliwości powstałe przy odczycie KTG. Co najważniejsze jednak, ponad wszelką wątpliwość wywiedli również, że uchybienia lekarskie pomniejszyły szanse dziecka na przeżycie.

Pełnomocnik państwa Bustryckich zwrócił się również do prokuratury o dodatkowe przesłuchanie biegłych, by rozwiać wszystkie wątpliwości, jednak ta... wcześniej ponownie umorzyła postępowanie.

- I to ponownie przede wszystkim na podstawie opinii przygotowanej na zlecenie ubezpieczyciela szpitala - rozkłada ręce Agata Maczura-Wiśniewska. - Nie przesłuchano nawet pacjentki, która leżała z panią Bustrycką na sali, a która widziała, jak opiekowali się nią lekarze, i mogła wnieść sporo do sprawy.

Walczą na własną rękę

Rodzice Julki i jej pełnomocnik nie odpuścili i tym razem. Do sądu skierowali tak zwany subsydiarny akt oskarżenia przeciwko lekarzowi dyżurnemu, który był na oddziale w czasie poprzedzającym poród. To bardzo rzadka sytuacja. Oskarżycielem w takiej sytuacji nie jest prokurator, a osoby uważające się za pokrzywdzone. Oskarżenie takie można wnieść do sądu, jeśli prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania lub je umorzyła po raz drugi.

- Obowiązkiem lekarza była osobista piecza nad ciężarną i jej dzieckiem, ale zlekceważył swoje obowiązki - stoi na stanowisku pełnomocnik państwa Bustryckich. - Nie wykonał wszystkich dostępnych badań, co w konsekwencji skończyło się zgonem dziecka.

Prokuratura Rejonowa w Kędzierzynie-Koźlu broni swojej decyzji o umorzeniu postępowania.

- Podjęliśmy ją na podstawie analizy całego zgromadzonego materiału, nie tylko tej jednej opinii przygotowanej przez ubezpieczyciela - mówi prokurator Witold Kroze. - Eksperci uznali, że przyczyną śmierci dziecka był zespół MAS. To zjawisko do tej pory do końca niezbadane, a współczesna medycyna nie jest w stanie wskazać, kiedy do niego dochodzi. W związku z tym nie byliśmy też w stanie określić, gdzie i w którym momencie doszło do tego w tym przypadku, a co za tym idzie, czy i kto zawinił. Nie mogliśmy więc przedstawić nikomu zarzutów.

Lekarz nie czuje się winny

Kancelaria prawna reprezentująca państwa Bustryckich odrzuca jednak tezę, że przyczyną zgonu był zespół MAS.

- Prawidłowe wyniki badania płodu podczas przyjęcia do szpitala, a przede wszystkim odczuwane przez matkę ruchy dziecka nakazują przyjąć, że przez większą część nocy dziecko żyło i z powodzeniem można było je uratować - przekonuje mecenas Maczura -Wiśniewska. - Nie można też mówić o tym, że zespół MAS mógł powstać przed przyjęciem na oddział. Badania wykonane przy tej okazji nie wskazały żadnych objawów wskazujących na niedotlenienie mózgu płodu, a biorąc pod uwagę wyniki sekcji zwłok, mówiące o niedotlenieniu mózgu, dają podstawę do wywodu, że musiało do niego dojść już w szpitalu, podczas sprawowania pieczy nad Ewą Bustrycką przez lekarza dyżurnego.

Oskarżony lekarz nie pracuje już w kędzierzyńsko-kozielskim szpitalu, ale nie ma to nic wspólnego z tym feralnym porodem. Zapewnia, że nie ma sobie nic do zarzucenia.

- Wykonywałem swoje obowiązki rzetelnie, zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by poród zakończył się pomyślnie - mówi. - Niestety, nawet przy obecnych zdobyczach medycyny zdarzają się zgony noworodków, rzadziej niż jeszcze kilka lat temu, ale jednak. Jest mi przykro, że dziecko tych państwa nie żyje. Cóż, jeśli zajdzie taka potrzeba, stanę przed sądem i będę przed nim bronić swoich racji i dobrego imienia - mówi lekarz.

Pierwsza rozprawa w tej sprawie przed Sądem Rejonowym w Kędzierzynie-Koźlu została wyznaczona na koniec marca.

- Wiem, że życia mojej córeczce to już nie zwróci, ale chcemy mieć pewność, że zrobiliśmy wszystko, by wyjaśnić tę sprawę, jesteśmy to jej winni - kończy Sebastian Bustrycki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska