MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czaić bazę, by mieć fazę

Bartek Chaciński: - Bardzo lubię zdanżać. Jeśli zdanżasz, to znaczy, że jesteś fajnym gościem.
Bartek Chaciński: - Bardzo lubię zdanżać. Jeśli zdanżasz, to znaczy, że jesteś fajnym gościem.
Z Bartkiem Chacińskim, autorem "Wypasionego słownika najmłodszej polszczyzny", rozmawia Iwona Kłopocka

Słowniczek:

Słowniczek:

Kumać, czaić (bazę)- rozumieć
Niehalo - gdy coś się dzieje nie w porządku z czymś lub z kimś
Pasi - pasuje, odpowiada; odmienia się przez osoby: pasimito, pasicito, itd.
Seryjnie - na serio, poważnie
Wtopa - wpadka, porażka, kompromitacja
Zajawka - pasja, zainteresowanie, potrzeba
Wyrażenia, którymi można zabłysnąć:
Ale opcja - fantastycznie, świetnie
Dostać buta - dostać jedynkę w szkole
Idź na sanki - idź sobie, daj spokój
Jechać na wolnym - improwizować
Łapać klimę - wpadać w dobry nastrój
Mieć fazę - być w miłym stanie, zabawowo nastawionym
Ryć beret - śmiać się
Rzucić gruzem - wymiotować
Uderzyć z buta - iść pieszo
Zaliczyć glebę - upaść, mieć wypadek

- Będziemy rozmawiać o słownictwie najmłodszych Polaków. Pasitopanu?
- Pasimito. Jak najbardziej.
- Czy do tego tematu należy podejść seryjnie czy żartobliwie?
- I tak, i tak. Większość czytelników pewnie bawi się lekturą "Wypasionego słownika" i mam nadzieję, że dociera on do ludzi, którzy potrafią się także bawić językiem. Z jednej strony ta książka traktuje o zjawisku polszczyzny na poły prywatnej, indywidualnej, kiedy słowa wymyślone przez jedną osobę są używane przez kilkadziesiąt innych z jej otoczenia. Z drugiej strony jest to część seryjnego zjawiska, bo często te słowa prywatne, slangowe, środowiskowe dostają się do słownika języka polskiego, stają się popularne dzięki mediom, reklamom.
- Ja też czytając słownik dobrze się bawiłam, ale po lekturze przyszła refleksja, że chyba coś ze mną niehalo, bo 90 proc. słów nie kumam i nie czaję, czyli generalnie nie zdanżam. Czy to jest totalna wtopa?
- To nawet w części nie jest wtopa, ponieważ te słowa były z premedytacją dobierane tak, aby zauważyć neologizmy jak najnowsze, nierzadko sprzed kilku miesięcy. Są tam też słowa sprzed lat 10, 20, czy nawet 30 - których urokowi nie mogłem się oprzeć - ale większość to neologizmy tak świeżutkie, że wywołują skargi 15-latków, którzy ich nie znają i w mailach do mnie protestują, że u nich się tak nie mówi. Często są to słowa w okresie inkubacji. Ja sam, pisząc słownik, dopiero dowiadywałem się, co one znaczą. Sam ustawiam się w pozycji człowieka, który się trochę światu dziwi i stara się sobie pewne rzeczy wyjaśnić.
- A jest się czemu dziwić. Zawrotną karierę zrobiło słowo "wypas". Kiedyś odnosiło się niemal wyłącznie do owiec na hali, teraz może opisywać wszystko, zwłaszcza że pojawiła się forma przymiotnikowa - "wypasiony".
- "Wypasione" mówi się o czymś, co jest bogate, luksusowe, pełne. Może to być zegarek albo wieża stereo. W konkursie radiowym rozdaje się wypasione nagrody, a sam "wypas" może oznaczać np. koncert. To jedno z tych słów, które zrobiły karierę medialną, bo śmiesznie brzmi, a przy tym jest pozytywnie naładowane emocjonalnie. W spontanicznych wypowiedziach ulicznych "wypas" jednak już przygasa. Tak kiedyś było też z "luzem" czy "czadem". Nadużywane w mediach wypadły kompletnie ze słownika młodzieżowego.
- A jakie słowa pan lubi?
- Bardzo lubię "zdanżać". Jeśli zdanżasz, to znaczy, że jesteś fajnym gościem. Kiedy coś jest w porządku - książka, film - to można powiedzieć, że zdanża, czyli jest OK. To słowo nie ma środowiskowego bagażu i może być z powodzeniem stosowane przez wielu ludzi. Lubię też słowo "lamus". To już nie jest składzik na szpargały, ale człowiek, który sam wyszedł z mody, którego strój, upodobania i - co najważniejsze - sposób myślenia są przestarzałe. Krótko mówiąc: taki, co nie zdanża. Bardzo mi się także podoba "wygrubasić się" - czyli dorobić, nałapać dóbr materialnych.
- A podoba się panu, gdy na atrakcyjnego faceta mówi się "ciastko"?
- Moje koleżanki mawiały o mężczyznach "mięso". "Ciastko" jest sympatyczniejsze, ale jest już nowsze słowo: "many" - trochę mniej miłe niż ciastko, bo ma się kojarzyć z kimś, kto zarabia pieniądze, ale ma je z niewiadomego źródła, więc pewnie zajmuje się ciemnymi interesami.
- Znacznie więcej jest określeń atrakcyjnych dziewczyn. Jakie jest najmodniejsze?
- "Laska" - choć funkcjonuje już od paru lat. Wyparła - co mi się podoba, bo ma lepszą konotację - "babkę". Popularna jest też "sztuka", ale ja wolę "fruzię", a z języka hip-hopu podoba mi się "foczka".
- Czy moda na młodzieżowe słowa powraca tak, jak moda na ciuchy, które kiedyś nosili nasi rodzice?
- Wielu słów, które młodym wydają się ich wynalazkiem, używali ich rodzice, gdy chodzili do szkoły. Np. mój ojciec bardzo dobrze pamięta "mukę". Chłopcy często bawili się wtedy, markując znienacka cios w krocze i kiedy ta druga strona zasłaniała się rękami, robiła unik, to była muka. To było słowo magiczne, bez precyzyjnego znaczenia. Teraz tak się nie bawią, ale muka wróciła. To coś pomiędzy "ryfą" a "padaką", czyli problem, niedogodność, wpadka, coś, co nam w życiu przeszkadza.
Bardzo gorącym słowem jest teraz także "hajs" - a przecież na pieniądze dawno temu też tak się mówiło. Pewne słowa wracają, inne zmieniają znaczenie. Kto by kiedyś pomyślał, że można powiedzieć, że "płyta jest skandalicznie dobra"?
- Rozumiem, że badanie nowych słów to pana zajawka i stąd się wziął cały słownik?
- Tak, to moja pasja, której oddaję się w weekendy. Z wykształcenia jestem dziennikarzem i nie mam przygotowania do pisania opracowań leksykograficznych, ale prawie 10 lat temu zetknąłem się z "Prywatnym leksykonem współczesnej polszczyzny" Antoniego Kroha i Barbary Magierowej. Spodobało mi się, że po raz pierwszy - nie licząc felietonów Wiecha czy Marka Nowakowskiego - ktoś spróbował opisać zmieniający się język potoczny, język polskiej ulicy. To była inspiracja. Potem dostałem zlecenie pisania felietonów o najmłodszej polszczyźnie dla Dużego Formatu "Gazety Wyborczej". Zacząłem je pisać, nie myśląc, że kiedykolwiek zbierze się z tego książka. Prawdę mówiąc nawet nie sądziłem, że to potrwa dłużej niż kilka miesięcy, bo na początku miałem może dziesięć przykładów i z trudem udawało mi się znaleźć kolejne.
- Gdzie pan ich szukał? Wśród znajomych, w internecie?
- Pierwszy zestaw słów to były neologizmy podkradzione znajomym. Potem stwierdziłem, że najlepszym źródłem są internetowe blogi, bo ich autorzy pisząc, używają języka mówionego. Opisują, co im się wydarzyło tak, jakby to opowiadali na ucho koledze. To świetne źródło żywej polszczyzny. Drugie źródło to kultura hiphopowa. Stamtąd pochodzi popularne pozdrowienie "elo" i "ziomal", czyli kumpel.
- Skąd pan bierze definicje takich niezwykłych słów?
- Mam stałych "informatorów", którzy interesują się hip-hopem. Pomagają mi internauci i znajomi, którzy w tym siedzą. Jednym z nich jest enenek, który zrobił rysunki do słownika. To młody człowiek, ale zdążył poznać internet niemal od pierwszej chwili, gdy witryny tworzyła wąska grupa autorów. On mi np. uświadomił, że "nei" jest także słowem, a nie tylko błędem literowym. Okazało się, że tak pisze połowa internautów i robią to w blogach całkowicie świadomie. Podoba mi się "nei" Jest w tym pewna słowotwórcza wywrotowość. W języku polskim obowiązuje zasada podwójnej negacji. "Nei" jest jej doskonałym przykładem: po pierwsze neguje treść, po drugie - zasady polszczyzny.
- Skoro mówimy o błędach. Zamieścił pan w słowniku "wogle", uznając je za przykład przemontowania wyrażenia w jedno słowo - tak, jak pożegnalne "notopa". Moim zdaniem to słowo nie pasuje, nie jest neologizmem. "Wogle" mówi - niestety - ulica i to także ta "zlamusiała".
- Za czarną owcę uznał "wogle" również pewien znajomy profesor językoznawca, któremu poza tym słownik bardzo się podobał. Jeżeli będą kolejne wersje słownika, to się tego słowa pozbędę, chociaż "wogle" bardzo mi się podoba, mimo że sam tak nie mówię.
- A jak potraktowali pana nie-znajomi językoznawcy?
- Dość łagodnie. Pewnie dlatego, że jestem tylko dziennikarzem i nie musiałem używać sztafażu naukowego przy opisywaniu tych słów. Z drugiej strony wśród naszych językoznawców stosunkowo mało jest językowych konserwatystów. Są natomiast językowi puryści, ale przecież czym innym jest tępienie błędów, a czym innym tępienie neologizmów.
- I nikt nie zarzucił panu promowania językowego barbarzyństwa?
- Owszem, zrobił to Jerzy Pilch, choć nie tyle oceniał samą książkę, co użytkowników tych słów. W jednym z felietonów w "Polityce" napisał o nich właśnie jako o językowych barbarzyńcach, ludziach, którzy niczego nie czytają i stąd wynika ich ubóstwo myślowe, które znajduje wyraz w języku. Mam nadzieję jednak, że z mojego słownika wynika coś zupełnie innego. Ja też uważam, że książki są wspaniałe, ale samo czytanie nie jest jeszcze cnotą. Ci, którzy używają opisanych słów, nawet jeśli nie czytają książek, to czytają bardzo dużo w internecie. I to wcale nie świadczy o zubożeniu intelektualnym, ale o pewnej przemianie kulturowej.
- Kto więc mówi wypasionym językiem? Warszawskie blokowiska czy renomowane licea?
- Z bloku do renomowanego liceum jest stosunkowo niedaleko. Tu raczej decyduje wiek. Tak mówią głównie nastolatki, ale wiele nowych słów wymyślają też ludzie dwudziestoparoletni. Po trzydziestce człowiek powoli zasklepia się w swoim języku, którego używał będąc nastolatkiem.
- I wtedy wychodzi z niego lamus?
- Wychodzi, ale zlamusienie czy zramolenie jest czymś nieuchronnym i wcale nie musi być niesympatyczne. Młodzi ludzie mają bardzo silną potrzebę identyfikacji grupowej. Bardzo szybko podchwytują nowe słowa i starają się mówić młodym językiem dla szpanu, dla pokazania, dla lansu - jak należałoby teraz powiedzieć. To z wiekiem mija.
- Mija do tego stopnia, że rodzice nie rozumieją swych nastoletnich dzieci. To dla nich ta książka, dla lamusów?
- Tak. Oni są na pewno bardziej z niej zadowoleni, niż młodzi, którzy znają znacznie więcej słów, niż "Wypasiony słownik" pomieścił.
- Życzmy więc rodzicom pouczającej lektury. No, to - łyżwy.
- Narty.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska