Czarna godzina

Krzysztof ZYZIK <a href="mailto: [email protected]" [email protected]</a>
7 sierpnia br. w wypadku pod Dąbrową Niemodlińską zginęło czterech ochroniarzy. Ich koledzy stanęli nagle przed koniecznością powiadomienia o tym rodzin zabitych. Musieli spojrzeć im w twarz i powiedzieć to najgorsze...
7 sierpnia br. w wypadku pod Dąbrową Niemodlińską zginęło czterech ochroniarzy. Ich koledzy stanęli nagle przed koniecznością powiadomienia o tym rodzin zabitych. Musieli spojrzeć im w twarz i powiedzieć to najgorsze...
Zrywa nas ze snu nocnym telefonem albo przychodzi - na przekór - w pełnym słońcu, w gwarze dnia, przerywając codzienną krzątaninę. To wiadomość o śmierci.

Dla Radka Wojtarowicza, 33-letniego pracownika opolskiej agencji ochrony, ten poranek był zwyczajny. Odprawa w bazie, kawa, dyżurna porcja żartów z kumplami, którzy za chwilę rozjadą się po imprezach. Radek trafił na festyn do Gogolina, koledzy pojechali do Przychodu.
- Już na boisku w Gogolinie odebrałem telefon od szefa - mówi Radek. - Powiedział krótko i konkretnie: Był wypadek, Jacek, Rafał, Krzysiek i Piotrek nie żyją.
Droga na miejsce, w którym w ułamku sekundy, w jazgocie zgniatanej blachy i żrącym dymie, skończyło się życie kolegów. O czym myślał?
- O tym, jakie to wszystko niepojęte - mówi. - Oddycham, patrzę na drzewa, a ich już nie ma. Za chwilę widziałem ciała wystające spod blachy. Zaraz potem pojechałem do ich domów. Pamiętam siostrę Rafała, jak płakała, kiedy jej powiedziałem. U Krzyśka była już wcześniej policja. Najtrudniej było u Jacka, rozmowy z jego żoną nigdy nie zapomnę. Stała z córką wtuloną w jej nogę. Obie bardzo płakały.
Prof. Józef Lipiec, filozof:
"Łatwiejsza do opanowania jest śmierć oswojona, zrozumiała przez umysł, pojęta jako logiczne wygaśnięcie życia".

Na służbie
Sławomir Szorc, opolski policjant, spotyka się z nią rutynowo. Śmierć to punkt w statystyce. Ludzie, którymi zajmuje się jego firma, odchodzą nagle - w zgniecionym samochodzie, w ciemnej bramie, w zbyt płytkim stawie. Szorc wolałby poprzestać na tych statystykach, ale czasem trzeba spojrzeć w oczy rodzinie.
- To było kilka lat temu, na popularnym opolskim kąpielisku Malina - mówi. - Na brzegu porzucony rower, w wodzie 10-letni chłopak. Reanimacja, ale za późno, stało się. Muszę jechać do rodziny. Drzwi otworzyła matka. Najpierw niedowierzanie, gwałtowne zaprzeczanie, przecież jeszcze przed chwilą widziała syna. To pewnie inne dziecko, podobne. Potem płacz, histeria. Ja stoję i też bym się chętnie rozpłakał, ale mam mundur, muszę się kontrolować.
Maciej Milewski, rzecznik komendy wojewódzkiej policji:
- Nie mamy specjalnych ludzi od takich zadań. Nie ma też szkoleń, na których nas uczą "jak to powiedzieć". Policjanci postępują zgodnie z ogólnymi zasadami działania w sytuacjach kryzysowych. Wiadomo, że trzeba to powiedzieć spokojnie, potem zapytać, czy nie wezwać lekarza.
Sławomir Szorc, informując matkę o tragicznej śmierci syna, powinien w ramach czynności "nie cierpiących zwłoki" przesłuchać ją. Taka jest procedura. Ale nie chciał, przeniósł to na następny dzień. Pojechał dokończyć dyżur, na którym miał jeszcze napad z włamaniem i kradzież samochodu.
Emocje puściły dopiero w domu.
- Kiedy poszedłem do sypialni zobaczyć swoje śpiące dziecko - mówi.

W hospicjum
Prof. Józef Lipiec:
"Jak rozmawiać o chorobie śmiertelnej, o zmierzaniu do śmierci? Jest to problem zepchnięty na margines naszej kultury, uprawiającej nieustanne święto młodości oraz życia pełnego wigoru i piękna. Pogrzeby wypadają znacznie godniej i wspanialej niż ostatnie odcinki przejścia na drugą stronę".
Dr Cezary Juda, onkolog, kierownik medyczny w hospicjum w Starych Siołkowicach, o śmierci informuje codziennie. Po swojemu, bo nie ma gotowych schematów takich rozmów, a na studiach tego nie uczą.
- W latach 70. i 80. w Polsce obowiązywała szkoła, zgodnie z którą choremu nie mówiło się, że ma śmiertelną fazę raka - mówi Juda. - Kilkanaście lat temu, kiedy wchodziłem w zawód, zetknąłem się z podwójnymi kartami choroby - jedną prawdziwą, dla rodziny, drugą sfałszowaną - dla chorego. Z kolei w Ameryce obowiązuje model mówienia prawdy do bólu. "Zostały panu 3 miesiące, niech pan pisze testament, póki jeszcze pan może".
Opolski lekarz mówi chorym prawdę. A konkretnie...
- ... tyle prawdy, ile chory jest w stanie udźwignąć - tłumaczy. - Nikt nie chce umierać, nawet człowiek stary i schorowany do końca będzie walczył. I ja w tej walce jestem z nim. Jeśli wiem, że jednak musi umrzeć, powoli go z tym oswajam. Im bliżej końca, tym rozmawiamy częściej. Ludzie różnie to znoszą, na pewno łatwiej jest wierzącym. Oni starają się dostrzegać pozytywne strony odejścia, np. to, że po śmierci spotkają zmarłych wcześniej bliskich. Ale jak człowiek umiera młodo, zostawia małe dzieci, to trudno o pogodzenie.
Lekarze z hospicjum dbają o to, by w tej godzinie rodzina była na miejscu. Dzwonią i mówią: to już za chwilę, przyjeżdżajcie. Kiedy nie zdążą, wszyscy są źli.
- Wbrew tej całej kulturze piękna i młodości, która nas otacza, wszystkie rodziny, z którymi pracowałem, chciały być w tym momencie z bliskimi - mówi dr Juda.

W SMS-ie
"Pociągi wstrzymać, niech więcej już listonosz / Złych listów nie przynosi /Pod hotelik róż".
"Pamiętasz, była jesień" - przebój młodości Anny Zawady, emerytowanej listonoszki. Przypomina sobie, że nie było miesiąca, w którym nie zaniosłaby listu z informacją o ciężkiej chorobie albo telegramu informującego o śmierci bliskich.
- Ja taki telegram niosłam cała w nerwach - mówi. - Nieraz sama płakałam z tymi ludźmi, których problemy przecież dobrze znałam. Ludzie na wioskach traktowali mnie jak przyjaciela, zapraszali do domu na kawę, dzielili szczęścia i nieszczęścia.
Ostatnie lata pracy Anny to torba równie ciężka jak przed laty. Ale już nie od ludzkich wzruszeń, tylko gazetek z promocyjnymi kurczakami i telewizorami "nie dla idiotów".
Bo listy piszą teraz banki, a emocje i wzruszenia pochowały się w e-mailach i SMS-ach. Docierają do adresata błyskawicznie, bez pośrednika.
- Dostałem SMS-a z krótką informacją: "Ojciec umarł" - mówi Ryszard z Nowej Kuźni pod Opolem. - Wiedziałem, że to pomyłka, bo mój ojciec zmarł lata wcześniej. Już chciałem skasować wiadomość, kiedy doszło do mnie, że ten ktoś może nie wie, że pomylił numer. Oddzwoniłem, wyjaśniłem.
Depesza agencji Reuters:
"Już 15 minut po śmierci Jana Pawła II watykańscy urzędnicy rozesłali dziennikarzom SMS-y informujące o tym smutnym wydarzeniu. Watykan przesłał tę wiadomość dziennikarzom również pocztą elektroniczną. Informacja miała postać prostego dokumentu Word. Było to jedno zdanie: "Ojciec Święty zmarł tego wieczora o 21.37 w swoim prywatnym apartamencie".
Znak czasu - telewidzowie w USA, Australii i Japonii szybciej wiedzieli o śmierci Jana Pawła II niż rozmodlony tłum na placu św. Piotra.

W sieci
"Przeżyłam ogromny szok widząc jak ciało mojego martwo narodzonego synka jest wynoszone w worku na śmieci. Mimo iż od tamtej chwili upłynęło ponad 10 lat, ten widok wciąż mnie prześladuje".
Internet - nowoczesny sprzymierzeniec cierpiących. Fora dyskusyjne grzeją się od rozmów nieuleczalnie chorych, którzy szukają nadziei. Od żalów osieroconych, którzy lgną do bratnich dusz. Co dzień setki kobiet z całej Polski, które przeżyły dramat poronienia, wymieniają opinie na temat cierpienia, jakie je dotknęło, na fachowym forum.
Wpis:
"Jedna z kobiet po dokonanym samoistnym poronieniu usłyszała od położnej, żeby zarodek wyrzucić do śmieci. Była w szoku i posłusznie wykonała polecenie. Przez długi czas jednak nie mogła się uporać ze świadomością, że to, co dla niej było już jej dzieckiem, dla personelu nie różniło się niczym od zawartości kubła".
Na forum loguje się lekarz. Fachowo tłumaczy matkom, że takich szpitali być nie powinno, a ich ból jest uzasadniony, psychologicznie opisany, że to samo czują kobiety na całym świecie:
"Większość kobiet odczuwa ogromną potrzebę zobaczenia, przytulenia i pożegnania dziecka - tłumaczy na forum lekarz . - Nawet jeśli poród odbywa się znacznie przed czasem, kobieta najczęściej chce je zobaczyć. Jeśli brak pożegnania nastąpił bez zgody kobiety, jest jej dużo trudniej pogodzić się ze śmiercią dziecka i powrócić do normalnego życia. Propozycja obcięcia kosmyka włosów czy zrobienia odcisku stopy - teraz rodzice są zbyt zszokowani, by o tym pomyśleć. Ale w przyszłości to będzie jedyna pamiątka i namacalny dowód istnienia ich dziecka".

W grupie
Teresa Momot z Opola straciła dwójkę nie narodzonych dzieci. Personel opolskiego szpitala, na ile umiał, łagodził jej ból. Z wyjątkiem lekarza K.
- Nie pani pierwsza, nie ostatnia - lekko skomentował.
Zabolało. Pani Teresa najpierw doszła do ładu ze swoimi emocjami. Potem poczuła, że chce pomagać innym. Przy hospicjum w Siołkowicach Starych założyła grupę wsparcia dla osób osieroconych. Tam spotkała innych, bardziej cierpiących. Wylali na nią morze, ocean bólu.
- No bo jak pocieszyć matkę, której w pół roku zmarł na raka syn i mąż - mówi.
Spotykają się, rozmawiają, szukają sensu. Najtrudniej chęć do dalszego życia znaleźć rodzicom, którym zmarły dzieci.
- Człowiek, który stracił dziecko, już na zawsze będzie osierocony - mówi pani Teresa. - Nam nie chodzi o to, by zapomnieć, bo z tym się żyje do końca. Jak ktoś ma potrzebę, niech chodzi na cmentarz codziennie. Sztuka w tym, by znaleźć sens dalszego życia, kiedy umarła część nas. Ten sens jest w dobrym wychowaniu pozostałych dzieci, w pomocy innym. Ale może być też gdziekolwiek indziej. Jeden pan po takiej traumie zaczął pięknie rzeźbić. W ten sposób wyrzeźbił sobie nowy świat. Z drewna.

PS. Cytaty prof. Józefa Lipca zaczerpnąłem z czasopisma filozoficznego "Nowa Krytyka".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska