Czarna Mamba przy tablicy, czyli jak uczniowie mówią na nauczycieli

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
123rf
Ksywki nawiązują do nazwiska, wyglądu bądź stylu życia i charakteru pedagogów. Najczęściej są przez nich samych akceptowane, chociaż coraz częściej zdarzają się wręcz chamskie, i to nawet w podstawówkach. To znak czasu.

W powieści szkolnej dla dzieci Edmunda Niziur­skiego „Sposób na Alcybiadesa” uczniowie do swojego nauczyciela wychowania fizycznego mówili „Nierucha”. W latach 60., kiedy książka została wydana, taka ksywka nie mogła wzbudzać jakichkolwiek wątpliwości. Dziś raczej by nie przeszła.

„Alcybiades” (tytułowy nauczyciel historii) raczej też, bo za długo się to wymawia. Dziś musi być krótko i treściwie. Sprawdziliśmy, jak uczniowie przezywają dziś swoich nauczycieli i czy tym ostatnim to odpowiada.

Po kartkówce było gorzej niż po spaleniu Rzymu
- Na naszego nauczyciela historii mówimy „Neron”, bo jest despotyczny i na dodatek fascynuje się okresem starożytności - opowiada jeden z opolskich uczniów. - On ma bzika na tym punkcie, a wiadomo, że uczniowie takie rzeczy wychwytują. Nawet gdy omawialiśmy temat rozbiorów, musiał nawiązać do czasów Cesarstwa Rzymskiego i cała klasa wybuchała wtedy śmiechem. On nie wiedział dlaczego, zresztą długo nie wiedział, że jest „Neronem”.

Kiedyś namalowali mu na tablicy postać słynnego rzymskiego cesarza i coś napisali o paleniu Rzymu. To było po jakiejś niezapowiedzianej kartkówce, na której prawie cała klasa poległa. „Neron” zorientował się wtedy, że to o nim. Próbował obrócić to w żart. Zaproponował nawet, że skoro tak go nazywają, to mogą przygotować specjalną lekcję na temat postaci słynnego cesarza. - Cała klasa znów parsknęła śmiechem - opowiada uczeń. - Do dziś nas nie lubi. Brakuje mu luzu. Zresztą, to dotyczy wielu historyków.

Krzysztof Ligenza, nauczyciel z Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej w Kędzie­rzynie-Koźlu, od dawna wie, jaką ma ksywkę, i w pełni ją zaakceptował. Uczniowie mówią na niego „Wawca”. Dlaczego akurat tak? Kiedyś był wychowawcą w internacie. - Słowo „wychowawca” jest za długie, a „Wawca” w sam raz - tłumaczy Ligenza. Według niego wszyscy nauczyciele mają swoje przezwiska i większość z nich je toleruje

Pierwszy typ przezwisk to te pochodzące od nazwisk. Pan Borodijuk jest Borodidżejem, pan Chlebowski - Chlebkiem, pani Jabłońska - Jabłonką, a pani Fritz - Frytką. Wojciech Jagiełło, wieloletni nauczyciel Zespołu Szkół w Komornie, był przez pewien czas Jagiellończykiem. Ale i w tym wypadku okazało się, że taka ksywa jest za długa i uczniowie ją zmie­nili. - Na koniec nauki zapytałem klasę, jak na mnie naprawdę mówią. A oni na to, że po prostu Wojtek - śmieje się Wojciech Jagiełło.

Sam spotkał się z nauczycielami, którzy swoich ksyw nie tolerowali. Wśród nich była pani przezywana „Pepsi”. - To się wzięło z kształtu okularów, które z jakichś powodów przypominały uczniom denka od butelek po popularnym napoju - opowiada.

Najpierw było widać kubek, potem zęby, potem wchodził pan profesor
Kolejna kategoria ksyw to właśnie te biorące się z wyglądu. Pan "Zgryzek” to nauczyciel matematyki jednego z liceum, który ma problemy z nieregularnym kształtem zębów. - Zawsze wraca na lekcję z przerwy z kawą albo herbatą w ręce. Śmiejemy się, że jak przechodzi przez drzwi to najpierw widać kubek, potem rękę, potem zęby, i dopiero potem wchodzi pan „Zgryzek” - opowiada jedna z uczennic. - Pan „Zgryzek” jest jednak bardzo sympatyczny. Jak udaje mu się rozwiązać jakieś bardzo trudne zadanie, którym chce się pochwalić przed uczniami, to podskakuje z radości. Ciężko jednak mieć u niego coś więcej niż trójkę, jak się człowiek mocno nie przyłoży do lekcji.

Pani z elektrotechniki nazywana jest z kolei Czarną Mambą. Głównie z powodu czarnych jak węgiel włosów, ale i podejścia do uczniów. - To kosa, jakich świat nie widział. Jak ktoś z nią zadrze, to może być pewien, że nie wyjdzie z tego starcia cało. Jak z wężem, który się tak samo nazywa - opowiada jeden z podopiecznych „Czarnej Mamby”. Uczniowie swego czasu poskarżyli się nawet na nią w dyrekcji, planowali uderzyć nawet do kuratorium. Mówili, że... za dużo wymaga. Dowodzili, że wielu uczniów ma w związku z tym problemy z promocją do następnej klasy.

- Jak to za dużo wymaga? Wyście się chyba szaleju najedli - dyrektor pogonił ich szybko z gabinetu. Od tego czasu „Czarna Mamba” wymaga od nich jeszcze więcej.

„Pokahontas” to z kolei ksywka jednej z nauczycielek języka angielskiego. - Długie czarne włosy, solarium i krótkie spódniczki.Wystarczy na nią spojrzeć, by ta postać nasunęła się jako pierwsze skojarzenie - opowiada uczennica. - Do szkoły przychodzi po nią narzeczony, który ma taką hipsterską brodę i długie włosy. Na niego wołamy z kolei „Król Lew”. Oboje wyglądają w ogóle jak z jakiejś bajki Disneya.

Krzysztof Polak w książce „Kultura szkoły” zastanawia nad językim młodych ludzi, jakiego używają w szkole. Autor podkreśla, że w uczniowskim obrazie szkolnego życia nauczyciele są w większości osobami nielubianymi, z którymi muszą toczyć jakąś walkę, spierać się itd. Poprzez ksywy starają się oni oswajać ze szkolną rzeczywistością, która bywa dla nich nieprzyjemna. Dlatego nawet największa kosa w szkole, wcale nie musi mieć obraźliwego przezwiska. To samo dotyczy „zmiękczania” ich osobistych niepowodzeń szkolnych. Wywiadówkę, na której rodzice dowiadują się o negatywnych ocenach dziecka, nazywają żartobliwie „konferencją prasową”, a odpytywanie na zajęciach – „dziękczynieniem na lekcji”.

Najgorzej mówią na nauczycieli w podstawówkach
O ile uczniowie szkół średnich czy gimnazjów potrafią żartować sobie z ksyw nauczycieli, o tyle w podstawówkach coraz częściej bywają z tym problemy. Powodem jest m.in. rosnący poziom agresji w tych szkołach. Przeprowadzone rok temu badania wykazały, że aż 54 proc. uczniów szkół podstawowych przyznało się, że w ciągu miesiąca co najmniej raz byli obgadywani bądź izolowani przez rówieśników. 49 proc. młodych ludzi ujawniło, że byli w tym czasie wyzywani i obrażani. To agresja słowna przechodzi także na nauczycieli.

- Od 10–11-letnich dzieci można usłyszeć, że ta czy inna nauczycielka to gruba świnia, a nawet dużo bardziej obraźliwe stwierdzenia, których nie warto tu przytaczać - mówi jedna z nauczycielek. - Kiedyś od dzieci w tym wieku nigdy się takich określeń nie słyszało. Takie rzeczy zdarzały się w zawodówkach. Dziś jest na odwrót. To właśnie najmłodzsze dzieci są najbardziej wulgarne.

Co ciekawe, dziewczynki niemalże dorównują w tym chłopcom. Uniwersytet Szczeciński sprawdził, jaki odsetek uczennic i uczniów wyraża się obraźliwie bądź krytycznie o swoich nauczycielach w prywatnych rozmowach z rówieśnikami. Okazuje się, że 11 procent uczennic i 12 procent uczniów robi to bardzo często. Często blisko blisko 30 proc. dziewczyn i 35 procent chłopców, a nigdy – zaledwie po 6 procent badanych.

- Nasz wychowawca jest trochę otyły, więc nazywamy go „Balonikiem”. Kiedyś słyszał to stwierdzenie, ale chyba się nie obraził.Natomiast nigdy nie przyszłoby nam do głowy, by mówić o nim per „Grubas” - mówi uczeń jednego z opolskich techników. - Ale słyszałem, że w młodszych klasach tak się zdarza...

Statystyka
Oficjalne ksywki zazwyczaj są raczej ciepłe, ale uczniowie niestety wyrażają się coraz gorzej o nauczycielach. Aż 30 procent uczennic i 35 procent uczniów często wyraża się o nauczycielach źle w prywatnych rozmowach, a ponad 10 procent robi to bardzo często.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska