Czarny Wilk Hubertus. Organizacja, która miała doprowadzić do chaosu

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Strzelce Opolskie w 1949 r. Właśnie wtedy Manfred Lucia zaczął werbować ludzi do swojej grupy. Choć Czarnym Wilkom w żaden sposób nie udało się zdestabilizować sytuacji na Śląsku, to wszyscy zostali uznani za wrogów PRL-u i usłyszeli surowe wyroki.
Strzelce Opolskie w 1949 r. Właśnie wtedy Manfred Lucia zaczął werbować ludzi do swojej grupy. Choć Czarnym Wilkom w żaden sposób nie udało się zdestabilizować sytuacji na Śląsku, to wszyscy zostali uznani za wrogów PRL-u i usłyszeli surowe wyroki.
Niemieccy partyzanci spod Strzelec Opolskich jeszcze w latach pięćdziesiątych wierzyli, że wojna się nie skończyła.
Strzelce Opolskie w 1949 r. Właśnie wtedy Manfred Lucia zaczął werbować ludzi do swojej grupy. Choć Czarnym Wilkom w żaden sposób nie udało się zdestabilizować
Strzelce Opolskie w 1949 r. Właśnie wtedy Manfred Lucia zaczął werbować ludzi do swojej grupy. Choć Czarnym Wilkom w żaden sposób nie udało się zdestabilizować sytuacji na Śląsku, to wszyscy zostali uznani za wrogów PRL-u i usłyszeli surowe wyroki.

Strzelce Opolskie w 1949 r. Właśnie wtedy Manfred Lucia zaczął werbować ludzi do swojej grupy. Choć Czarnym Wilkom w żaden sposób nie udało się zdestabilizować sytuacji na Śląsku, to wszyscy zostali uznani za wrogów PRL-u i usłyszeli surowe wyroki.

Był wrzesień 1944 roku. Heinrich Himmler, minister spraw wewnętrznych III Rzeszy, wezwał do swojej kwatery Reinharda Gehlena - jednego z generałów Wehrmachtu. Na tajnym zebraniu przedstawił mu projekt stworzenia niemieckiej organizacji podziemnej "Werwolf". Plan zyskał kryptonim "W-II", a nowa formacja miała pozostawać przez pewien czas w uśpieniu. Partyzanci mieli uaktywnić się dopiero na wypadek zajęcia niemieckich terenów przez aliantów.

Na przełomie 1944 i 1945 r. m.in. w Nysie, Wrocławiu i Cieszynie powstały tajne ośrodki szkoleniowe, przez które przewinęło się ok. 1300 osób. Każdy z żołnierzy przeszedł nie tylko szkolenie techniczne, ale także został przekonany ideologicznie o konieczności walki do ostatniego żołnierza.

"Nękajmy ich tak długo, aż dziecinny Amerykanin, gburowaty Sowiet i flegmatyczny Anglik poczuje, jak śliski jest grunt, na który niefortunnie dał się zagnać" - instruował generał Vollrath von Hellermann podczas jednego ze szkoleń dla Werwolfu. Wehrmacht wydał nawet podręcznik "Wskazówki dla partyzantów", w którym podpowiadał, jak prowadzić wojnę partyzancką przez np. wysadzanie budynków, podcinanie konstrukcji mostów i szykowanie pułapek na drogach. Przywódcą nowej organizacji został Hans Prützmann - jeden z dowódców SS w stopniu obergruppenführera.

Żołnierze w uśpieniu

Werwolf miał zaatakować po raz pierwszy niedługo po wkroczeniu wojsk sowieckich na teren III Rzeszy. W maju 1945 r. Hans Prützmann został jednak niespodziewanie pojmany przez Brytyjczyków. W celi, w obawie, że będzie przekazany Rosjanom, popełnił samobójstwo, zażył cyjanek. Werwolf ograniczył się więc do pojedynczych akcji sabotażowych - m.in. do podpalania budynków. Większość żołnierzy, ze względu na powagę sytuacji i brak szans na podjęcie walki z Sowietami, pozostała w ukryciu. Zaczęli się jednak budzić z końcem lat 40., już po II wojnie światowej. Z relacji powojennej prasy wynika, że m.in. wzniecili pożar w fabryce papy w Żaganiu i spalili fabrykę dachówek w Czarnej.

Jedną z tajnych organizacji, która miała doprowadzić do chaosu na Śląsku Opolskim, był Czarny Wilk Hubertus (z niem. - Schwarzer Wolf von Hubertus). Grupę założył mieszkaniec Toszka - Manfred Lucia, który, mając zaledwie 18 lat, zwerbował do niej młodych ludzi z okolic Strzelec Opolskich, Olesna i Gliwic. W katowickim Instytucie Pamięci Narodowej znajduje się aż 55 tomów akt dotyczących Czarnych Wilków. Sporządzili je funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, którzy byli na tropie Werwolfu. Analizą akt i faktów zajął się kilka lat temu Maciej Bartków - dziennikarz i badacz historii II wojny światowej. Swoje wnioski, a także fragmenty zeznań świadków i notatki funkcjonariuszy UB opisał w książce "Werwolf na Górnym Śląsku". Bartków ujawnił fakty, które do tej pory nigdy nie były publikowane.

Werwolf się budzi

Z akt sprawy dot. Czarnych Wilków wynika, że w 1946 roku do domu Manfreda Lucii w Toszku zapukał nieznany mu mężczyzna o nazwisku Wagner, który opowiadał, że uciekł z niewoli radzieckiej. Lucia, słysząc jego historię, postanowił dać mu schronienie. Wagner swoimi opowieściami o silnym państwie niemieckim, zainspirował Lucię do wskrzeszenia Werwolfu. Maciej Bartków ujawnia, że pierwsze próby sformowania partyzanckiej grupy pojął on jeszcze w 1946 i 1947 r., ale bezskutecznie. Udało mu się to dopiero dwa lata później.

"W grudniu 1949 r. podejrzany Manfred Lucia postanowił zorganizować nielegalną organizację, mieli gromadzić broń do walki z ustrojem PRL, dokonywać sabotaży i dywersji na zakładach przemysłowych i w kolejnictwie". Tak wynika z notatki kpt. Kazimierza Chudego, który został oddelegowany przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego do Stalinogrodu (ówczesna nazwa Katowic). Chudy miał rozpracować grupę Czarnych Wilków. Wspomina on, że Lucia od zawsze czuł się Niemcem, a jego głównym celem miało być oderwanie Śląska od Polski. Chciał tego dokonać poprzez nawiązanie kontaktu z rządem Konrada Adenauera w Niemczech Zachodnich.

"Trzon kierowniczy kontrewolucyjnej organizacji Schwarzer Wolf von Hubertus składał się z jednostek o poglądach wybitnie prohitlerowskich. Manfred Lucia (...) podkreślał na każdym kroku, że jest członkiem "wielkiego narodu niemieckiego, który jest powołany, by panować na światem" - pisał natomiast Markus Kac, naczelnik Wydziału Śledczego w Stalinogrodzie.

Czarne wilki planują atak

Lucia werbował ludzi do grupy Czarnych Wilków zarówno spośród byłych żołnierzy Wehrmachtu, jak i znajomych oraz kolegów z pracy (był zatrudniony w przedsiębiorstwie budowlanym w Gliwicach). W ciągu kilku lat udało mu zebrać 75-osobową formację. Jego zastępcą był Antoni Buchta - zaufany znajomy.

W latach 1950-1952 spiskowcy organizowali drobne akcje, m.in. wysyłali anonimowe pogróżki do członków spółdzielni produkcyjnych, napadli z bronią w ręku na stróża stawów PGR-u w Toszku, obrzucili cegłami miejscowy lokal PZPR oraz planowali podpalić nowe traktory, które trafiły do PGR-u w Kalinowie pod Strzelcami Opolskimi. Mieli na koncie także jedno zabójstwo. Doszło do niego po tym, jak Jerzy Kirys - jeden z członków Czarnych Wilków, okradł z dwójką kompanów dwie spółdzielnie pod Olesnem. W drodze do Kielczy pod Zawadzkiem napadli oni jeszcze na dwóch milicjantów, rozbroili ich, a następnie dotkliwie pobili. Następnie zastrzelili milicjanta Antoniego Czernulę, który próbował ich wylegitymować.
"W związku z powyższym, zarządzona została (...) natychmiastowa obława, w wyniku której po uprzednim ostrzeliwaniu się, wszyscy trzej zostali zabici" - odnotował prokurator w aktach, które dziś znajdują się w katowickim IPN-ie.

Spośród dużych akcji, które planowały Czarne Wilki, był m.in. napad na Konstantego Rokossowskiego - PRL-owskiego ministra obrony narodowej, oraz wysadzenie elektrowni w Zabrzu, co miało sparaliżować pracę zakładów na Śląsku. Maciej Bartków zauważa jednak, że choć grupa się rozwijała, a w czasie późniejszego procesu była przedstawiana jako zagrażająca Polsce Ludowej, to w rzeczywistości na koncie nie miała spektakularnych sukcesów. Mało tego: "od pewnego momentu była całkowicie inspirowana i kierowana przez ówczesne służy bezpieczeństwa ludowego państwa" - pisze Bartków.

UB przejmuje kontrolę nad Wilkami

Spiskowcy niemal od samego początku działalności próbowali nawiązać kontakt z niemieckim wywiadem. Celem było powiadomienie o istnieniu Czarnych Wilków na Śląsku. Ubecy - wiedząc o tym - podstawili w maju 1953 r. fałszywych agentów - jeden z nich podawał się za niemieckiego szpiega i skutecznie przeniknął do grupy Wilków. Funkcjonariuszom UB chodziło o poznanie wszystkich nazwisk osób, które sympatyzują z nazistowską ideologią. Śledztwo doprowadziło do aresztowania kilkudziesięciu osób. Bartków zauważa jednak, że spora część ludzi była zatrzymana przypadkowo i tak naprawdę nigdy nie miała nic wspólnego z Czarnymi Wilkami.

Członkowie organizacji, a w szczególności Manfred Lucia, zostali bardzo brutalnie przesłuchani. Następnie trafili do aresztu. Ubecy nie odstępowali ich na krok - żeby dowiedzieć się, co Lucia może mieć jeszcze na sumieniu - do jego celi wprowadzili konfidenta.

"(...) Lucia, gdy wrócił z przesłuchania wieczorem, był strasznie blady, cały się trząsł, a nawet wymiotował. Nie wiem, czy to ze strachu, czy z obawy o swe życie, bo powiedział, że teraz to już mogą zamówić powróz na stryczek dla niego (...) - pisał jeden ze współwięźniów, który współpracował z UB.

Antoni Buchta zwierzył się natomiast konfidentowi z celi, że ubecy żądają od niego, by w czasie rozprawy powiedział, że uległ zachodniej propagandzie.

Sąd i wyroki

3 stycznia 1955 r. w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Stalinogrodzie ruszył proces dowódców Czarnych Wilków. Już 5 stycznia spiskowcy usłyszeli wyroki. Sąd uznał m.in., że uprawiali propagandę, szerzyli nastroje niepewności, nieuchronności III wojny światowej oraz nawoływali do nieposłuszeństwa wobec władzy ludowej, co "godziło w ustrój Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (...)". Mandred Lucia usłyszał wyrok 15 lat, a Antoni Buchta 14 lat więzienia. Pięciu innych członków grupy usłyszało wyroki od 13 do 10 lat więzienia. Proces Czarnych Wilków był szeroko relacjonowany przez prasę.

"Wielka sala (...) wypełniona jest po brzegi przedstawicielami zakładów pracy, którzy przybyli, by usłyszeć prawdę o ohydzie zdrady, by spojrzeć na przeklętych wrogów Polski Ludowej" - pisał "Dziennik Zachodni" w 1955.

Szeregowi członkowie grupy usłyszeli wyroki od 2 do 10 lat więzienia. Jeden z mieszkańców Jemielnicy został np. skazany za to, że "przechowywał bez zezwolenia karabin nieustalonego typu i numeru oraz nieustaloną bliżej ilość amunicji".

Piotr Smykała - znawca lokalnej historii - zauważa, że wyroki wydane przez katowicki sąd były bardzo surowe ze względu na pokazowy charakter procesu.

- Czarne Wilki były jedną z ostatnich konspiracyjnych grup, która przetrwała na Śląsku - mówi Smykała. - Te wyroki miały przestraszyć ludzi i zniechęcić ich do jakiejkolwiek działalności opozycyjnej przeciwko komunistycznej władzy.
Poza wyrokami więzienia członkowie Czarnych Wilków zostali pozbawieni praw publicznych i obywatelskich praw honorowych. Żaden ze skazanych nie odbył jednak kary w całości. Na mocy amnestii z 1956 r. kara dla Manfreda Lucii została złagodzona do 10 lat więzienia, a w maju 1959 r. wyszedł on na wolność.

Większość działaczy Werwolfu z czasem zdecydowała się wyjechać do RFN.
Ciekawostkę stanowi natomiast fakt, że do dziś zachowały się fragmenty jednej z czterech kryjówek, które zajmowały Czarne Wilki. Pozostałości po niej znajdują się w gęstym lesie pod Kalinowem - to tam ludzie Manfreda Lucii mieli gromadzić broń i szykować się do III wojny światowej.

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą, znawcą lokalnej historii.
Wykorzystano fragmenty książki Macieja Bartkowa pt. "Werwolf na Górnym Śląsku", akta Instytutu Pamięci Narodowej oraz materiały z portalu opencaching.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska