Czas talibów jest policzony

Redakcja
Z Radkiem Sikorskim, wiceministrem spraw zagranicznych, rozmawia Krzysztof Zyzik

- Jak pan ocenia dotychczasową skuteczność akcji USA w Afganistanie?
- Jak widzimy, operacja jest zaplanowana precyzyjnie. Ataki, poza nielicznymi błędami, trafiają w cele wojskowe, w infrastrukturę radarową, przeciwlotniczą, techniczną. Widać bardzo dużą, maksymalnie możliwą w takiej sytuacji uwagę, aby minimalizować straty ludności cywilnej. Niestety, to się do końca nie udaje, bo na wojnie - wiadomo, nigdy nie ma zerowych strat wśród ludności cywilnej. Sądzę, że czas talibów jest policzony. Oni, chroniąc bin Ladena, ściągają na siebie nieszczęście. Zostaną przymuszeni do tego, aby wydać bin Ladena albo będą musieli oddać władzę.

- Amerykanie wprowadzą do Afganistanu wojska lądowe?
- Proponuję przyjąć roboczą hipotezę, że Amerykanie umieją czytać i znają historię Afganistanu. Znając skutki inwazji zarówno brytyjskiej, jak i radzieckiej, na pewno nie jest im śpieszno do okupowania Afganistanu. Sądzę, że inwazja lądowa w ogóle nie jest brana pod uwagę. Zresztą, nie ma tam skoncentrowanych sił, które mogłyby ją wykonać. Tak naprawdę mamy teraz do czynienia nie tyle z wojną, ile z operacją typu policyjnego. Nie przypadkiem amerykańscy piloci malują sobie na samolotach skrót od nowojorskiego wydziału policji. Im chodzi o wytropienie i pojmanie lub zlikwidowanie winnych zbrodni na 7 tysiącach ludzi w Nowym Jorku i Waszyngtonie.

- Jednak oddziały specjalne będą musiały pójść w góry. Więcej atutów w tamtejszych warunkach będą mieć talibowie.
- Moim zdaniem, atuty są rozłożone równo po obu stronach. Talibowie niewątpliwie znają swój kraj, jednak techniczną przewagę będą miały siły sojusznicze. Ja bym jednak nie mówił o tym, co się dzieje w Afganistanie w kategoriach wojny z talibami, nie utożsamiajmy Afgańczyków z tą grupą. Przypomnijmy, że talibowie są nie uznawanym przez świat, fanatycznym i groteskowym reżimem, który najbardziej uciska samych Afgańczyków. I my, jako społeczność międzynarodowa, moim zdaniem po niewczasie, ale jednak pomagamy Afgańczykom w uwolnienie się od tego reżimu.

- Amerykanie liczą na Sojusz Północny. Czy to jest dobry i pewny partner?
- W Sojuszu Północnym są ludzie, którzy walczyli ze Związkiem Radzieckim w porozumieniu z Zachodem. Kiedy oni byli u władzy w Kabulu, oczywiście działy się różne rzeczy, ale nie aż tak straszne jak obecnie, za talibów. Nie mamy w tej chwili tam na miejscu lepszych sojuszników w walce z terrorystami. To są bardzo doświadczeni dowódcy, którzy już przechodzą do kontrataku.
- Na ile pojmanie lub zabicie samego bin Ladena może wpłynąć na dalszy scenariusz wojny z terroryzmem? Czy bin Laden faktycznie pociąga za wszystkie sznurki, czy też media przeceniają jego rolę?
- Myślę, że Osama bin Laden był założycielem organizacji al Kaida, która uderzyła w Amerykę, która zagraża teraz całemu światu. Są przecież dowody na jego winę w poprzednich atakach terrorystycznych. Jest to postać z krwi i kości. Rada Bezpieczeństwa ONZ żąda jego ekstradycji. Więc niezależnie od jego obecnej pozycji wśród islamskich ekstremistów, ten człowiek jest naszym wrogiem numer jeden, trzeba go pojmać i postawić przed sądem, najlepiej w samym Nowym Jorku.
Można mieć oczywiście wątpliwości, czy sam bin Laden będzie chciał być wzięty żywcem. Ale to już jest kwestia szczegółowa. Jeśli ustalimy miejsce jego pobytu, to wyślemy tam ekipę komandosów do aresztowania go. Jeśli będzie stawiał opór, to trzeba będzie go zabić.

- Zgodzi się pan jednak, że zaagnażowanie USA nie może się skończyć pojmaniem bin Ladena i rozbiciem talibów. Że trzeba mieć jeszcze jakiś pomysł "na Afganistan".
- Oczywiście, przecież wojna to też polityka, tylko prowadzona innymi środkami. Powinniśmy mieć wizję tego, co chcemy osiągnąć w Afganistanie.

- A mamy?
- Tak, sojusznicy chcą doprowadzić do powstania w tym kraju umiarkowanego rządu, który będzie w stanie przejąć władzę od talibów i wyplenić z tego kraju terroryzm i źródła finansowania terroryzmu, to znaczy handel narkotykami. I obecne działania zbrojne powinny również do tego prowadzić.

- Kto miałby tworzyć przyszły rząd? Przecież Sojusz Północny nie jest reprezentatywny dla wszystkich mieszkańców Afganistanu.
- Rzeczywiście, dlatego do rządu należałoby zaprosić przedstawicieli wszystkich grup etnicznych, religijnych, tego bardzo różnorodnego kraju. Nie jest to tylko moje prywatne zdanie, ale również oficjalne stanowisko Polski. Ten koalicyjny rząd miałby szansę uzyskać przychylność mocarstw ościennych. Bo do tej pory przekleństwem Afganistanu było to, że frakcje w tym kraju były finansowane i dozbrajane przez różne siły zewnętrzne, które miały sprzeczne interesy. Myślę, że mamy teraz moment, kiedy wszyscy w Afganistanie zrozumieli, że jednej grupie nie uda się przejąć władzy nad inną, że wszyscy muszą zawrzeć kompromis. Oby państwa ościenne też zrozumiały, że w Afganistanie potrzeby jest rząd, który uwzględniałby interesy wszystkich sąsiadów, a nie tego czy owego.

- Ale o demokracji w Afganistanie trudno będzie mówić...
- No, w kraju, w którym nie ma żadnej infrastruktury, który jest wyniszczony wojną, w którym praktycznie nie ma inteligencji... Rzeczywiście, o demokracji w znaczeniu zachodnim nie ma co marzyć. Myślę, że Afganistan powinien mieć słaby rząd centralny i prowincje etniczne o dużej autonomii. Być może wróci tam król, którego czasy Afgańczycy wspominają zapewne jako czasy względnego dobrobytu.

- Restauracja monarchii?
- Nie, myślę, że tego sam król sobie nie życzy. Myślę o innej roli. Król powinien swoim autorytetem wesprzeć działania nowego rządu.

- Święta wojna to mrzonka mułłów?
- Nie ma i nie będzie żadnej świętej wojny. W islamie nie ma jakiejś jednej hierarchii, nie ma jednego kościoła, więc tam każdy mułła może sobie ogłaszać świętą wojnę co tydzień, takie jego prawo... No, a my musimy egzekwować prawo międzynarodowe, wytropić, pojmać i postawić przed sądem terrorystów.

- Jednak groźba eskalacji światowego terroryzmu jest realna.
- Bardzo, dlatego trzeba wzmóc czujność. Organizacja bin Ladena już wykonała poprzednio okrutne, krwawe ataki. Tutaj nie ma wątpliwości, że teraz będzie chciała pokazać swoją siłę. Dlatego czym prędzej musimy tej hydrze uciąć głowę.

- Obecne zaangażowanie USA w Afganistanie nasuwa analogie z interwencją Sowietów. Pan obserwował tamtą wojnę od środka.
- Te analogie są sztuczne. Armia radziecka wjechała do Afganistanu w 1979 roku, aby temu krajowi narzucić komunizm. Natomiast Stany Zjednoczone działają w obronie własnej i nikomu nie chcą narzucać czegokolwiek. W latach 80. wojna z ZSRR była klasycznym przykładem wojny sprawiedliwej, kiedy naród afgański bronił swojej tożsamości.
- Dlaczego pojechał pan wtedy do Afganistanu?
- Byłem uchodźcą politycznym w Wielkiej Brytanii, pracowałem jako dziennikarz. Ja oczywiście bardzo sympatyzowałem z Afgańczykami, tak jak i większość moich przyjaciół, którzy zostali w Polsce. Pamiętam, że rówieśnicy zazdrościli mi, że tam jadę. A ja uważałem, że najważniejsze, co mogę robić dla ruchu oporu, to pisać prawdę o tym, co tam robią Sowieci. Bo tam już wtedy była wojna medialna, tak jak dzisiaj mamy wojny typowo medialne. Moja misja polegała na podtrzymaniu poparcia społeczeństw wolnego świata dla afgańskiego ruchu oporu. Czasami reportaż o bitwie był ważniejszy niż sama bitwa. Za zdjęcie matki z dwojgiem dzieci, zabitych w bombardowaniu radzieckim w 1987 roku, dostałem nagrodę World Press Photo. To zdjęcie, jako okładka roku magazynu "Time", obiegło cały świat. To ruszało sumienia.

- Tamta wojna pośrednio zaważyła na losach Polski i całego bloku sowieckiego.
- Zdecydowanie o tym warto teraz przypomnieć. ZSRR, patrząc tylko od strony ekonomicznej, utopił w Afganistanie 100 miliardów dolarów. W sensie politycznym i ekonomicznym to był jeden z gwoździ do trumny Związku Radzieckiego. Klęska tej wojny doprowadziła do rozpadu światowego obozu komunistycznego, a co za tym idzie, do odzyskania przez Polskę niepodległości. W naszej tradycji walk o wolność naszą i waszą często my, Polacy, przelewaliśmy krew, a zyskiwali inni. Powinniśmy pamiętać, że w tym wypadku, to Afgańczycy ponieśli olbrzymie ofiary, a my cieszymy się wolnością.

- Niektórzy politycy twierdzą, że mogliśmy tę wolność uzyskać już 20 lat temu, w czasach pierwszej "Solidarności". Że ZSRR nie otwarłby dwóch frontów.
- Ja sądzę, że jednym z elementów, które doprowadziły do rozprawienia się z "Solidarnością" siłami Ludowego Wojska Polskiego i milicji, było właśnie to, że politbiuro radzieckie nie chciało otwierać drugiego frontu.

- Do koalicji przeciwko talibom niespodziewanie garnie się Rosja. Putin wspiera teraz tych samych dowódców, z którymi walczyli jego dawni zwierzchnicy: Breżniew, Czernienko, Andropow i Gorbaczow...
- Kto wie, może to będzie takie szczęście w tym całym nieszczęściu, nastąpi przełamanie lodów między Rosją i USA. Jeśli Rosja zacznie współdziałać z Zachodem w walce z ekstremistami, w poczuciu własnego interesu narodowego, to bardzo dobrze. Pod warunkiem, że nie weźmie tego jako przyzwolenia na łamanie praw człowieka, na przykład na Kaukazie.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska