Czekali na prąd od zakończenia wojny

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Jadwiga i Jakub Kitowie z Bodzanowa: Jesteśmy bardzo wdzięczni za prąd. Tylko zdrowie nie pozwala nam bardziej się z tego cieszyć.
Jadwiga i Jakub Kitowie z Bodzanowa: Jesteśmy bardzo wdzięczni za prąd. Tylko zdrowie nie pozwala nam bardziej się z tego cieszyć. Krzysztof Strauchmann
Energia elektryczna dotarła prawdopodobnie do ostatniego przedwojennego domu na Opolszczyźnie. Rodzina Kitów z Bodzanowa czekała na elektryfikację od września 1945 roku.

Rodzina Kitów z Bodzanowa w gminie Głuchołazy od września 1945 roku czekała na prąd. Udało się dopiero teraz. Firma Tauron Dystrybucja, dostawca energii, zgodziła się - ze względów społecznych, a nie ekonomicznych - pociągnąć mierzący 1,7 kilometra podziemny kabel do samotnych zabudowań. W XXI wieku cywilizacja dotarła wreszcie do mieszkającego na uboczu małżeństwa.

- Nasze dzieci uciekły stąd do Głuchołaz i Nysy - opowiada 75-letnia Jadwiga Kita. - Nikt nie chciał mieszkać w domu bez prądu.

W ubiegły piątek państwo Kitowie po raz pierwszy włączyli swoją lodówkę. Od kilkunastu lat korzystali z agregatu prądotwórczego na benzynę i z akumulatora. Na paliwo wydawali po 500 zł miesięcznie, żeby przez parę godzin dziennie mieć światło i korzystać z urządzeń, które pracują na 12-woltowej, stałej energii. Dzięki temu mogli napompować zbiornik z wodą ze studni. Wieczorami włączali sobie na chwilę telewizor. Teraz z wszystkich osiągnięć cywilizacji mogą korzystać bez ograniczeń.

- Gdybym była zdrowa, to bym się bardziej cieszyła - przyznaje Jadwiga Kita. - A tak to może dzieciom czy wnukom się jeszcze przyda. Może teraz któreś z nich zdecyduje się tu wrócić.

Dom wybudowali w 1929 roku poprzedni właściciele, Niemcy. We wrześniu 1945 roku trafił tu spod Limanowej 4-letni wówczas Jakub Kita ze swoimi rodzicami. Po wojnie niedaleko stały jeszcze dwa inne domy, ale w ciągu lat ich mieszkańcy wyjechali, a opustoszałe zabudowania rozebrano.

- Przyjechali tu kiedyś z Niemiec - opowiada 75-letni dziś Jakub Kita. - Obejrzeli wszystko i bardzo się śmiali, że polskie władze są tak nieudolne i przez tyle lat po wojnie nie potrafiły doprowadzić prądu do naszego domu.

Sam Bodzanów, do którego administracyjnie należy małe osiedle, był zelektryfikowany jeszcze przed 1945 rokiem. Problem w tym, że dom Kitów od najbliższych zabudowań i transformatora energetycznego dzieli 1,7 km. Z drugiej strony do wioski Nowy Las jest nawet dalej, bo nieco ponad 2 kilometry.

- Jeszcze moi rodzice od samego początku wszelkimi sposobami starali się do elektryfikację - wspomina Jakub Kita.

Pani Jadwiga sprowadziła się do męża w 1962 roku spod Nowego Sącza. W jej rodzinnej wiosce elektryfikację zakończono niedawno, więc wtedy była przyzwyczajona do życia bez prądu. Z biegiem lat jednak coraz bardziej tego prądu brakowało, zwłaszcza do pracy w rolnictwie. W latach 70. XX wieku małżonkowie zdecydowali się nawet przystąpić do miejscowej spółdzielni rolnej. Swoje stodoły przekazali na chlewnie. Spółdzielnia zaczęła starania o doprowadzenie energii, ale się rozpadła przed sfinalizowaniem sprawy.

Po przemianach w kraju ich wnioski o elektryfikację odrzucano ze względów ekonomicznych. Zakład energetyczny wyliczył, że koszt budowy tak długiego przyłącza (około 200 tysięcy zł według aktualnych cen) przy jednym gospodarstwie domowym zwróci się po... 3 tysiącach lat. Nie pomagały prośby do władz, czy wizyty kolejnych zadziwionych ekip telewizyjnych czy dziennikarzy prasowych. Aż nadszedł ten dzień...

Dostawca energii był gotów zbudować prawie 2- kilometrowy kabel pod warunkiem, że ktoś za to zapłaci. Rodziny Kitów nie stać na taki wydatek. Wnioski trafiały więc do gminy Głuchołazy, która tłumaczyła, że nie może wydać aż tyle na jedną rodzinę, jeden dom.

- Jeździliśmy z prośbami do Tauronu do Opola - opowiada Jadwiga Kita. - Powiedzieli nam, że gdyby ktoś tu chciał zainwestować, wybudować coś, to im by się bardziej opłacało. Ale kto bez prądu zacznie jakąkolwiek budowę?

Paradoksalnie 20 lat temu Kitom udało się założyć telefon stacjonarny. Śmieją się dziś, że przez pomyłkę. Ktoś z komitetu telefonizacyjnego podpisał z nimi umowę, nie sprawdzając, gdzie dokładnie stoi ich dom. Telekomunikacja chciała się potem wycofać z budowy linii, zagrozili jednak, że w sądzie będą się domagać zrealizowania umowy. Ale na energię elektryczną czekali dalej.

- Pisałam do prezydenta Komorowskiego, że jesteśmy ostatnią białą plamą bez prądu - wspomina Jadwiga Kita. - Odpisano mi z jego kancelarii, że przekazali sprawę do burmistrza Głuchołaz. Pewien redaktor z telewizji obiecał nam, że na pewno załatwi energię. Niczego nie zdziałał. Ostatnio napisałam do wojewody. Adres znalazłam w książce telefonicznej.

Petycja znów trafiła do urzędu gminy Głuchołazy. Wiceburmistrz miasta jeszcze raz zaczął starania, by przekonać dystrybutora energii.

- Podeszliśmy do tej inwestycji niestandardowo - mówi Ewa Groń, rzecznik spółki Tauron Dystrybucja. - W 2015 właściciel obiektu, przy wsparciu gminy Głuchołazy wystąpił do nas z wnioskiem o określenie warunków przyłączenia do sieci dystrybucyjnej i zawarł umowę o przyłączenie. To było podstawą do wykonania dokumentacji i budowy linii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska