"Czterej pancerni i pies", serial świetnie zagrany, chociaż zakłamany

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
W jednym czołgu zmieścił się Ślązak Gustlik, inteligent Olgierd, młodzian Janek, małorolny Tomasz (doszedł po śmierci Olgierda), sojusznik Grigorij. Każdy znalazł tu kogoś, z kim mógłby się identyfikować.
W jednym czołgu zmieścił się Ślązak Gustlik, inteligent Olgierd, młodzian Janek, małorolny Tomasz (doszedł po śmierci Olgierda), sojusznik Grigorij. Każdy znalazł tu kogoś, z kim mógłby się identyfikować. archiwum TVP [O]
Pięćdziesiąt lat temu telewizja pokazała po raz pierwszy serial o pancernych. Zagrała w nim cała plejada świetnych aktorów i pewnie dlatego tę agitkę oglądali z wypiekami na twarzy wszyscy.

Pierwszy odcinek o czterech dzielnych czołgistach i ich czworonożnym przyjacielu Szariku telewizja pokazała 9 maja 1966 roku (wtedy dziewiątego, jak w ZSRR, a nie ósmego jak na Zachodzie świętowało się Dzień Zwycięstwa). Pierwsze osiem odcinków serialu zaczęto emitować pod koniec września 1966, w niedzielę po głównym wydaniu Dziennika Telewizyjnego. Przed ekranem zasiadały całe rodziny. Polskę szybko ogarnęło szaleństwo. Każdy chłopak na podwórku chciał być Jankiem Kosem, dziewczyny czesały się na Marusię, zaroiło się od Szarików, a zdobycie prawdziwego hełmofonu było największym dziecięcym marzeniem. Kto go nie miał, zawsze mógł z kolegami zrobić z kartonu „Rudego”, a z drewna wystrugać karabin. Resztę dopełniała dziecięca wyobraźnia.

Pół miliona dzieciaków zapisywało się do tworzonych z inspiracji telewizji Klubów Pancernych. Każdy taki klub mógł mieć dowolną liczbę członków i musiał mieć zwierzę. Niekoniecznie psa. Dzieciaki wciągały do zabawy także innych ulubieńców, nawet złote rybki i żółwie.

Aktorzy grający w serialu mieli status prawdziwych gwiazd. Na spotkania z nimi przychodziły tłumy. W Łodzi, gdzie zapowiedziano przejazd czołgu z pancernymi ulicą Piotrkowską, imprezę trzeba było odwołać. Spodziewano się, że przyjdą dzieci, staną na chodnikach, a między nimi przejedzie dostojnie czołg. W rzeczywistości liczący 250 tysięcy ludzi tłum całkowicie zakorkował miasto.

Planowany pierwotnie na osiem odcinków serial trzeba było pod presją widzów ciągnąć dalej. Ostatecznie powstało ich 21. I przez cały PRL praktycznie nie było roku bez jego emisji w paśmie dla dzieci i młodzieży. W wolnej Polsce sytuacja zmieniła się o tyle, że lawinowo przybyło kanałów telewizyjnych. Na którymś z nich przygody „Czterech pancernych i psa” są pokazywane praktycznie stale.

Sukces filmu, który był niczym innym jak agitką wspierającą bohaterskie mity polsko-radzieckiego braterstwa broni i początków ludowej władzy, trwał co najmniej przez cały PRL. Zaskakujący o tyle, że roi się w nim od historycznych manipulacji.

Kto wie, czy największą z nich nie był sposób pokazywania Niemców i Rosjan. Ci pierwsi nie dość, że źli i okrutni, przesiąknięci nazistowską ideologią, są w dodatku prymitywni i głupi. Ich zasób słownictwa nie wychodzi zbytnio poza „Hände hoch” (ręce do góry) i „nicht schiessen”(nie strzelać). Sami strzelają przede wszystkim niecelnie i sprawiają wrażenie wojska, które można by rozpędzić kijami. Autorom scenariusza umknęła myśl, że pokonanie takiego przeciwnika nie heroizuje zwycięzców. Sowieci wprost przeciwnie. Nienagannie ostrzyżeni, w mundurach jak spod igły, rycerscy, szlachetni i opiekuńczy wobec polskich sojuszników. O to, by twórcy filmu poza te stereotypy nie wyszli, dbała cenzura.

Obrońcy filmu podkreślają, że - jak na standardy lat 60. - już to, że Janek trafia do polskiego wojska z Syberii, było informacją cenną. Bohaterowie filmu nie mogli oczywiście opowiadać widzom o sowieckich łagrach. Ale mogli ten brak - po drugiej stronie ekranu, w domach - uzupełnić licznie wówczas żyjący świadkowie. Ten sam Janek uparcie wspomina i poszukuje ojca, obrońcy Westerplatte, co było przypomnieniem, iż wojna, którą oglądamy, zaczęła się nie pochodem kościuszkowskiej armii na zachód, ale kampanią wrześniową.
Ale nie takie zabiegi zadecydowały o sukcesie serialu.

- To jest film drogi - mówi Rafał Mościcki ze Stowarzyszenia Opolskie Lamy, filmoznawca i pasjonat kina. - Miał bardzo dużą siłę rażenia. Przede wszystkim dlatego, że grali w nim świetni aktorzy. 99 procent obsady serialu miało się potem dobrze i w teatrze, i w kinie. Dotyczy to także Janusza Gajosa, który długo nie mógł się uwolnić od wizerunku Janka Kosa, ale dziś należy do ścisłej czołówki polskich aktorów. A w pancernych grali przecież także Franciszek Pieczka, Barbara Krafftówna, Mieczysław Czechowicz, Marian Opania, Pola Raksa, Małgorzata Niemirska, Jerzy Turek, Wiesław Michnikowski, Krzysztof Chamiec, nie mówiąc o aktorze starszej generacji Tadeuszu Fijewskim. To są same gwiazdy. Inną siłą filmu był scenariusz Janusza Przymanowskiego. Trochę jak w „Stawce większej niż życie” ta opowieść nie jest z historycznego punktu widzenia prawdziwa, ale niesłychanie wciągająca. To był film adresowany przede wszystkim do młodych widzów, wrażliwych na idee braterstwa, poświęcenia dla innych. Dla tego widza atrakcją był nie tylko młody Janek, ale i tajemniczy Olgierd. Dziś wiemy, że nie wszyscy Niemcy byli tacy jak w serialu. Pod rządami Gomułki pobudzano propagandowo nienawiść do Niemców tym silniej, że nie wolno było mówić o zbrodniach sowieckich. Ale ten wyrazisty wróg głównych bohaterów dobrze robił filmowej opowieści.

Na sukces filmu składają się też bardzo dobra muzyka i piosenka „Deszcze niespokojne” napisana przez Agnieszkę Osiecką i Adama Walacińskiego, a śpiewana przez Edmunda Fettinga.

- Inny sprytny zabieg polega na tym, że główni bohaterowie tak zostali dobrani, by różni widzowie mogli się z nimi utożsamiać - dodaje Rafał Mościcki. - Tomek Czereśniak jest typowym przedstawicielem społeczności wiejskiej, Gustlik Ślązakiem, Olgierd inteligentem, całość uzupełnia bardzo wyrazisty Gruzin Grigorij, ale wszyscy oni mieszczą się w jednym polskim czołgu.

Ważnym składnikiem sukcesu filmu jest humor. Może niezbyt wyszukany, ale świetnie bawiący publiczność. Gustlikowe „pyrkosz, pyrkosz, a nie jedziesz” czy „ein moment, jak pedziała wróżka do Hitlera, jak się jom spytoł, jak długo będzie żył”, weszły do potocznego języka.

- Ale są też odcinki niemal poetyckie, z bardzo ładnie zbudowanym wątkiem miłosnym - podkreśla pan Mościcki. - Dwie dziewczyny rywalizujące o miłość Janka są trochę jak z Trylogii Sienkiewicza. Tańczącą między drzewami Marusię mają przed oczami wszyscy widzowie. A równocześnie mamy Szarika, zwierzęcego bohatera jakby wziętego żywcem z najlepszych wzorców amerykańskiego kina przygodowego.

Kultowy serial sprzed pół wieku ma nadal swoich wiernych fanów. Jednym z nich jest Marek Łazarz, dyrektor Muzeum Obozów Jen

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska