Cztery lampy, dwie gałki, głośnik, czyli radio gra. I to jak!

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
- Ratujmy zabytki techniki radiowej - apeluje Włodzimierz Szwajcowski. - Warto je zachować dla przyszłych pokoleń.
- Ratujmy zabytki techniki radiowej - apeluje Włodzimierz Szwajcowski. - Warto je zachować dla przyszłych pokoleń. Jarosław Staśkiewicz
Starsi przynoszą wiekowe radia do naprawy, bo odzywa się w nich tęsknota za młodością - mówi Włodzimierz Szwajcowski, kolekcjoner lampowych radioodbiorników. - A młodzi - bo chcą dziadkom zrobić prezent.

Książka telefoniczna w komórce pana Włodzimierza przypomina katalog starych radioodbiorników: Pioneer Łódź, Philips Szczecin, Sonata Namysłów.

- Bo ludzi kojarzę właśnie po markach naprawianych urządzeń i tak ich sobie zapisuję - mówi elektronik z Przeczy koło Skorogoszczy. - Wiąże się z tym anegdota: dawno temu jednego z klientów zapisałem jako Aga Częstochowa (Aga to jeden z pierwszych produkowanych w Polsce po wojnie radioodbiorników). Któregoś razu dzwoni komórka, ja jestem zajęty, więc małżonka bierze telefon i odczytuje, że dzwoni do mnie jakaś Agnieszka z Częstochowy! Musiałem się gęsto tłumaczyć.

Wystawa radioodbiorników z kolekcji Dorota i Włodzimierza Szwajcowskich.

Wystawa starych radioodbiorników w Przeczy [zdjęcia]

Dziś pani Dorota nie pomyli Agi z Agnieszką, bo stworzyła z mężem zgrany duet renowatorów starych odbiorników. Pan Włodzimierz zajmuje się elektroniką, małżonka pracuje nad renowacją obudów.

Na brak zleceń nie narzekają, bo zabytkowe radia mają wciąż wielu zwolenników. Powody są dwa. Pierwszy, ten bardziej oczywisty, jest związany ze wspomnieniami.

- Jak starsi ludzie odnajdują w swoich piwnicach i na strychach stare odbiorniki, to odzywa się w nich sentyment albo chcą pokazać dzieciom czy wnukom, jak wyglądało dawne życie - mówi Szwajcowski. - Zdarzają się coraz częściej odwrotne sytuacje: wnuk słyszał, że tato albo dziadek miał takie radio, i chce mu zrobić przyjemność, postawić w pokoju i włączyć, żeby elegancko grało. A bywa nawet tak, że klient widział na Allegro identyczne radio jak to, które miał w domu, i mówi: ja je kupię, a pan je zrobi, bo ono mi się kojarzy z dzieciństwem.

Drugi powód to jakość, choć tutaj różnicę nie każdy dostrzeże.

- Zwykły telewizor, nie ten z najwyższej półki, czy popularny radioodbiornik, taki „do kuchni”, daje płaski, pozbawiony głębi dźwięk, całkowicie bez wyrazu - przekonuje pan Włodzimierz. - A takie stare radio miało mocowane w drewnianych skrzynkach duże głośniki, o odpowiednio dużej pojemności, tak by oddawać całą barwę dźwięku, nieporównywalnie szerszą niż współczesny mały głośniczek w plastikowej obudowie.
Dodatkową przewagę dają lampy, o czym doskonale wiedzą muzyczni koneserzy i gitarzyści, do dziś wybierający wzmacniacze lampowe zamiast tych nowoczesnych, opartych na układach scalonych.

- Tranzystor ma charakterystykę bardziej cyfrową, działa na zasadzie włącz-wyłącz. W lampie sygnał powoli wzrasta i opada, a dźwięk - oczywiście dla sprawnego ucha - jest bardziej przyjazny, miękki, chociaż niedoskonały, bo są trzaski czy szumy. Ale za to naturalny i mniej męczący - opisuje kolekcjoner. - To tak jak z płytą kompaktową - to świetny wynalazek, ale przydatny bardziej do archiwizowania. Bo do słuchania wciąż znacznie lepsza jest płyta analogowa.

U Szwajcowskich w mieszkaniu stoi kilka „staroci” z Teslą, Agą i Światowidem na czele.

- Na co dzień słuchamy na nich Trójki, czasem Jedynki. A większość włączamy wtedy, gdy przyjdą znajomi albo rodzina i chcą, żeby im zademonstrować ich działanie - mówi małżeństwo z Przeczy.

- Najlepiej takie radio brzmi w czasie świąt, gdy stacje puszczają kolędy. Wtedy żadna płyta, broń Boże telewizor, musi być radio - zastrzega pan Włodzimierz. - Nawet nasze dzieci, które są młodymi ludźmi, nie wyobrażają sobie świąt bez kolędy ze starego radia. To jest zupełnie inny świat...
Myszy kontra radia

Co ciekawe, z takiego radia nie każda muzyka dobrze brzmi.

- W naszym regionie jedna stacja ma tak mocny sygnał, z tak podbitymi wysokimi i niskimi tonami, że większość tych urządzeń lampowych nie daje sobie rady. I zamiast czystego dźwięku mamy jakieś mmm. To jest ekstremalny przykład, chociaż z reguły komercyjne stacje nieco podbijają dźwięk, a publiczne nadają tak jak należy i dynamika dźwięku trzyma się tam w normach.

Największym wrogiem starych odbiorników okazały się... myszy. Bo w pierwszej połowie XX wieku każdej firmie zależało, by sprzęt był wytrzymały, trwały, służył przez lata, co było wyznacznikiem marki. I taki właśnie był - dopóki ludzie ich używali, radia grały, a naprawy ograniczały się np. do wymiany lampy.

Ogromna zmiana nastąpiła w latach 80. i 90., kiedy tranzystorowe, tanie radyjka wyparły lampowe starocie, a te zaczęły masowo trafiać na strychy i do piwnic, czyli właśnie do królestwa myszy.

- Proszę zobaczyć - osłonka zjedzona, membrana ponadgryzana, zobaczymy jeszcze cewki - pan Włodzimierz robi właśnie oględziny przyniesionego przez klienta niemieckiego radia EAW z lat 50. - Niestety, tu też się dobrały - pokazuje ślady zębów gryzoni. - Nie wiem dlaczego zjadają akurat cewki, od których zależy odbiór fal, dlaczego dobierają się właśnie do tego cieniutkiego drucika. Czy im smakuje, czy ostrzą zęby, czy te ścinki służą im potem jako wyściółka do nory? Potem ciężko takie radyjko zrobić, to są godziny pracy z nawijaniem pojedynczych zwojów. Chyba że ma się w garażu takie radio, które nie jest rozszabrowane z części i akurat ma pasujące ceweczki.

Szwajcowski przygodę z radiami lampowymi rozpoczął przed wielu laty, kiedy zajmował się naprawianiem sprzętu rtv.

- Czasem klient przyszedł i prosił o naprawę „tylko żeby nie wyszło drogo”. A kiedy mówiłem cenę, to często rezygnował i prosił, żeby wyrzucić starego grata. A ja nie wyrzucałem, tylko zostawiałem dla siebie i tak powolutku, powolutku, bez jakiegoś specjalnego postanowienia, stałem się zbieraczem radioodbiorników.

Do dziś nie mówi o sobie kolekcjoner, tylko właśnie zbieracz, choć w swojej pracowni ma prawdziwą kolekcję, liczącą grubo ponad 100 urządzeń. Wiele z nich wciąż czeka na swój czas, bo naprawy radioodbiorników przynoszonych przez klientów zajmują większą część wolnych chwil.

- Jeśli któryś z mojej kolekcji wpadnie mi w oko, to zaczynamy go wspólnie z żoną odnawiać, a inne leżą latami, jak ten przedwojenny Telefunken - dodaje.

Wiele starych elementów elektronicznych wciąż jest do zdobycia.

- Obudowy się już nie kupi, ale lampkę czy głośnik - jak najbardziej. Bo jeśli radio wala się po szopie i rozsypie się, zjedzą je myszy, albo jest zalane to skrzynka nadaje się do wyrzucenia, ale wnętrze zostaje. Będzie zardzewiałe, podjedzone, ale wyczyści się, pomaluje i mamy oryginał.

Tutaj elektronik z Przeczy odróżnia dwie sprawy: naprawę i renowację. Ta pierwsza ogranicza się tylko do uruchomienia radia, a renowacja to przywrócenie stanu prawie jak z fabryki, by jak najbardziej oddawało zamysł techniczny inżyniera-konstruktora.
Samo rozpoczęcie pracy już przysparza emocji.

- Otwiera się skrzynkę i nie wiadomo co się we wnętrzu znajdzie. Bo albo będą to ślady po myszy, albo nawet sam gryzoń, który wszedł tu przed laty i już nie potrafił się wydostać. Czasem pamiątki z przeszłości: np. drewniane pudełko po zapałkach sprzed 30 lat, monety, które służyły do przytrzymywania źle wchodzącego klawisza, śrubokręty, igły do szycia, a raz trafił się... opłacony kwit abonamentu radiowego z 1957 roku!

Mimo popularności radiowych lamp pan Włodzimierz z niepokojem patrzy w przyszłość. Bo odbiornik, choćby najpiękniejszy i pieczołowicie odrestaurowany, potrzebuje też stacji radiowej. A świat pędzi do przodu.

- Obawiam się, że analogowe nadawanie kiedyś odejdzie do przeszłości, tak jak to było z sygnałem telewizyjnym - mówi kolekcjoner. - Drugi problem to częstotliwości: wiele z odbiorników działa w paśmie UKF, ale nie te najstarsze, przedwojenne. Niemcy już wyłączyli swój nadajnik nadający na falach długich i słyszałem, że my też niedługo mamy wyłączyć. Byłoby szkoda, bo to jedyna polska stacja nadająca na AM-ie, czyli pasmach poza UKF-em.

Pierwsze radioodbiorniki miały detektory kryształkowe, słuchawki i długi kawałek drutu mocowany jako uziemienie. Potem nastała era lamp, a do radia podłączało się głośnik (przypominający ten od patefonu) i zewnętrzne akumulatory. Wprowadzony jeszcze przed wojną standard: czyli drewniana skrzynka z głośnikiem wewnątrz, dwiema gałkami, poziomą skalą i klawiszami do zmiany pasma przetrwał wiele dziesięcioleci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska