Czy łatwo zaciągnąć kredyt mieszkaniowy w opolskich bankach?

fot. Paweł Stauffer
Zrobiłam sobie listę opolskich banków. Pierwsze spostrzeżenie - w żadnym nie ma kolejek.
Zrobiłam sobie listę opolskich banków. Pierwsze spostrzeżenie - w żadnym nie ma kolejek. fot. Paweł Stauffer
Chcę wziąć 200 tys. zł na 30 lat na kupno mieszkania. W domu są trzy osoby. Zarobki na rękę? 5000 zł. - Ile ma pani wkładu własnego? - pyta bankowiec. Jeśli nic, to nie mamy już o czym rozmawiać.

Zrobiłam sobie listę kilku opolskich banków. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, ale nigdzie nie ma kolejek.

W Banku Millennium kredyt mogę dostać tylko w złotówkach, a bez wkładu własnego, czyli odłożonych oszczędności, ani rusz.

Bankowiec, sympatyczny blondyn w obowiązkowym ciemnym garniturze i jasnej koszuli, pozbawia mnie złudzeń i przekreśla na kartce z ofertą tabelki z symulacjami spłaty mojego przyszłego kredytu we frankach szwajcarskich, euro czy dolarach.

Mimo że w tych kratkach raty są dużo niższe niż w polskiej walucie. Dla kredytu złotowego muszę płacić ponad 1100 zł, przy frankach niecałe 870 zł i to przy dzisiejszym niebotycznym kursie.

- Jak zmienią się czasy i kredyty walutowe staną się bardziej dostępne, to będzie można go przewalutować - pociesza mnie bankowiec. - To u nas nic nie kosztuje. Taką mamy promocję.
Chciałabym wziąć 200 tys. zł na 30 lat. W domu są trzy osoby. Zarobki na rękę? A niech będzie 5000 zł. Mężczyzna patrzy jakby nieco podejrzliwie.

-Do wniosku trzeba dostarczyć zaświadczenie z pracy o wynagrodzeniu oraz wyciągi z rachunku bankowego, na który wpływa pensja za ostatnie 3 miesiące - wyjaśnia.

- Bywa, że księgowi doliczą jakiś dodatkowy składnik pensji. Musimy dokładnie wiedzieć, ile pieniędzy trafia na konto - kontynuuje.

Przy takich zarobkach Millennium dałoby mi na to upragnione mieszkanie 160 tys. zł, 40 tys. zł musiałabym mieć zaoszczędzone. 20 procent wkładu własnego to minimum, żeby dostać ten kredyt. Dodatkowo do raty co miesiąc muszę doliczyć ubezpieczenie nieruchomości - 15 zł i ubezpieczenie na życie - 32 zł.

Jednorazowo zapłacę jeszcze 2 proc. prowizji, czyli jakieś 3200 zł, 400 zł opłaty, nazwanej promocyjną, za wycenę nieruchomości przez fachowca wskazanego przez Millennium. W domu czytam jeszcze raz ofertę z "szybką symulacją" i dowiaduję się, że jeśli oprocentowanie kredytu wzrośnie, to moja rata może podskoczyć w optymistycznym przypadku do prawie 1300 zł, w pesymistycznym do 1600 zł. I tak co miesiąc przez 30 lat?

Zalegałeś ze spłatą rat, zapomnij o kredycie

Kilka kroków dalej jest siedziba Kredyt Banku. Sennie. Dwóch klientów oprócz mnie. Wolne krzesło już na mnie czeka. Sprawdzenie aktualnej oferty trochę trwa.

- Niemal co miesiąc zmieniają się warunki - tłumaczy się młoda kobieta, nerwowo przetrząsając kartki i zerkając na ekran komputera. Po konsultacji z koleżanką proponuje: Teoretycznie mogłabym dostać nawet 100 proc. kredytu w polskiej walucie.

Wystarczy, że będę zarabiała 2500 zł na rękę. Wówczas przez 30 lat płaciłabym równą ratę co miesiąc w wysokości ponad 1300 zł. Wersja druga, z ratami malejącymi, zaczyna się od 1700 zł co miesiąc. Czyli na życie zostawałoby mi 800 zł!

Niby mogłabym się też starać o kredyt we frankach, ale muszę zarabiać więcej i mieć przynajmniej 60 tys. zł zaoszczędzone. Wówczas bank dołożyłby mi 140 tys. zł.
Kredyt dostanę oczywiście pod warunkiem, że po prześwietleniu moich finansów nie okaże się, że z czymś według banku niedomagam. Pierwszy grzech główny? Nieterminowe spłacanie jakichkolwiek rat: czy to za telewizor, karta kredytowa czy rachunki telefoniczne. Jeśli widnieję na liście dłużników w krajowym systemie, to o kredycie mogę zapomnieć.

Z rozliczenia wynika, że jeśli wezmę od banku te 200 tys. zł na 30 lat w naszej walucie, to będę musiała mu oddać dodatkowe 281 tys. zł. Spodziewałam się może 100 tys. zł, ale ta kwota powala z nóg. I na pogłębienie złego nastroju dokładają mi ponad 5000 zł kosztów za to, że bank mi tej pożyczki udzieli.

- Jak wejdziemy do strefy euro, to kredyty stanieją - zapowiada optymistycznie pani z Kredyt Banku. - W Unii jest niższe oprocentowanie - wyjaśnia. Ale zapowiedzi rządu o rychłym wprowadzeniu euro w naszym kraju zawisły przecież na włosku. Państwo samo boryka się z dziurą budżetową.

W DomBanku (specjalizuje się tylko w kredytach hipotecznych) cztery stanowiska puste, w jednym na szarym końcu pracownik i ja - jedyna klientka.

- Ferie zimowe, ferie kredytowe - komentuje moje zdziwienie postawny mężczyzna (bez krawata i garnituru?). Rozmowa jest krótka. Bank dałby mi do 85 proc. wartości nieruchomości na 30 lat w złotych (innych opcji nie ma), jeśli zarabiam 5000 zł (tu już brutto).

Tak dobrze już nie będzie

(fot. fot. Paweł Stauffer)

W 2008 roku banki udzieliły kredytów mieszkaniowych w sumie na 65-68 mld zł. Ale już w ostatnim kwartale liczba wypłat była mniejsza, za to kwoty wyższe, co oznacza, że dostawali je ludzie lepiej zarabiający, a tym samym klienci pewniejsi dla banków niż przeciętny Kowalski.

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, gdyby w tym roku liczba przyznanych kredytów spadła o kilkanaście procent w porównaniu z ubiegłym, to byłby świetny wynik.

Bolesław Meluch, doradca prezesa ZBP, mówi nawet o kilkudziesięcioprocentowym spadku. - Dwadzieścia, trzydzieści procent
- przewiduje.

Z ostatniego raportu Narodowego Banku Polskiego na temat kredytów wynika, że 90 procent banków zaostrzyło zasady udzielania kredytów. Powód? Główny to globalny kryzys gospodarczy. Polskie banki pożyczały pieniądze na kredyty za granicą.

- Dziś o to coraz trudniej, a franka szwajcarskiego, najpopularniejszej waluty wśród Polaków zaciągających kredyty hipoteczne, praktycznie nie ma na rynku - tłumaczy Michał Macierzyński z portalu Bankier.pl. Poza tym, płacąc nam od lokat po 7,8, a nawet i 10 procent, banki muszą odbić to sobie, podwyższając marże kredytów.

Trzecia przyczyna to niepewność finansowa w najbliższej przyszłości. - Banki wolą ulokować pieniądze w bezpieczniejszych obligacjach niż udzielać kredytów, które potem może być im trudno odzyskać - tłumaczy Macierzyński.

Ewa Janowicz, dyrektor z Santander Consumer Banku, ograniczanie dostępności kredytów uznaje za... wyraz troski o klientów. - Chcemy uchronić ich przed ryzykiem ponoszenia kosztów skoków walut. Klienci, którzy zaciągają kredyty w obcych walutach na granicy własnej zdolności kredytowej, w momencie gwałtownego umacniania się tych walut znajdują się w opałach - tłumaczy. Dlatego Santander pożyczy teraz w walucie obcej tylko na 60 proc. wartości mieszkania. Resztę musimy dołożyć ze skarpety.

Bolesław Meluch ze Związku Banków Polskich wyjaśnia, że jeśli teraz chcemy wziąć 100 tys. zł kredytu na przykład w szwajcarskim pieniądzu, to bank, licząc naszą zdolność kredytową, doda do tego 20 tys. zł, policzy oprocentowanie jak dla kredytu złotowego (wyższe o kilka procent niż w walutach) i dopiero wówczas oceni, czy na taką pożyczkę nas stać.

- Żeby kredyt był bezpieczny, czyli uwzględniający ryzyko kursowe, to w naszych portfelach po spłaceniu raty powinna zostać jeszcze połowa dochodów - wyjaśnia Meluch.

Jego zdaniem ostrożna polityka polskich banków w udzielaniu kredytów hipotecznych zapobiegła krachowi w nieruchomościach, jaki miał miejsce w Stanach Zjednoczonych. Tam domy i mieszkania gwałtowanie traciły na wartości, a Amerykanie nie mogli sobie poradzić ze spłacaniem kredytów zaciągniętych na te domy. Na nic zdawało się nawet zwracanie lokali bankowi, bo zainteresowanych kupnem nie było.

W sukurs bankom przychodzi Komisja Nadzoru Finansowego, która przymierza się do wprowadzenia w przyszłym roku tzw. rekomendacji T, czyli zasad, według których bankowcy mieliby przyznawać kredyty w czasie zawirowań na rynkach finansowych.

Jedna z wytycznych w tej rekomendacji dotyczy właśnie wysokości zadłużenia nie wyższej niż połowa naszych dochodów na rękę.

Ostrożność banków w przyznawaniu kredytów sprawia, że część polskich deweloperów stanęła przed widmem plajty. Szacuje się, że z powodu restrykcji kredytowych stracą ok. 30 mld zł. Na tyle obliczono wartość lokali, które nie powstaną. Analitycy finansowi przewidują, że ta niekorzystna sytuacja odbije się również na branżach powiązanych z budownictwem.

Dobra wieść: Mieszkania tanieją

- Jeszcze przed rokiem niektóre banki, walcząc o klienta, pożyczały nawet więcej pieniędzy, niż warte było mieszkanie - wspomina Andrzej Zapart senior, właściciel biura nieruchomości AZ Gwarancja w Opolu.

- Pieniądze te starczały na pokrycie kosztów związanych z kupnem nieruchomości, a nawet na remont. Dziś trzeba o tym zapomnieć - potwierdza. - Nasze biuro współpracuje z różnymi bankami i większość z nich żąda wkładu własnego w wysokości przynajmniej 10-20 procent.

Zdarza się też, że Opolanie, którzy wybrali już mieszkanie, nie dostają pozytywnej opinii z banku. Andrzej Zapart szacuje, że z tego powodu klientów jest o około 30 procent mniej, za to staniały mieszkania, głównie na rynku wtórnym.

- Powiedziałbym, że ich ceny stały się bardziej realne i to już nie sprzedawca dyktuje warunki, ale kupujący może wybierać - komentuje pośrednik nieruchomości. W ubiegłym roku w AZ Gwarancji nie było miesiąca, żeby Opolanie mieszkający za granicą (Anglia, Irlandia, Holandia, Niemcy) nie kupowali nieruchomości w Polsce. Dziś i ten ruch ustał.

- Praca tam stała się mniej pewna, więc ludzie wstrzymali się z zaciąganiem kredytów - komentuje Andrzej Zapart.

Taniejące nieruchomości to dobra wiadomość dla tych, którzy chcą je kupić, ale zła dla tych, którzy zaciągnęli na nie kredyt. - Może się okazać, że banki w połowie roku przekalkulują wartość nieruchomości, na które udzieliły pożyczek i jeśli się okaże, że ona się obniżyła, to będą kazały nam wykupić ubezpieczenie od brakującej różnicy - tłumaczy Michał Macierzyński z portalu Bankier.pl.

Jego zdaniem czasy, że bank pożyczy nam więcej, niż jest warte mieszkanie, bezpowrotnie minęły, a rygory w przyznawaniu kredytów przynajmniej w 2009 roku będą coraz większe.

- W 2010 roku powinniśmy złapać oddech po kryzysie - przewiduje Michał Macierzyński. - Ale chyba dopiero drugie pokolenie po nas będzie mogło cieszyć się takim kredytowym eldorado jak my przed dwoma latami, kiedy banki przyznały 29 tysięcy kredytów hipotecznych.

Sebastian Gawłowski z portalu finansowego Money.pl próbuje jednak pocieszać:
- Dla banku zaprzestanie kredytowania to jak dla piekarni zaprzestanie pieczenia chleba.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska