Czy Śląsk już się skończył?

Redakcja
Henryk Waniek jest malarzem, pisarzem, scenografem i tłumaczem. Urodzony w Oświęcimiu w roku 1942, od 1945 mieszkał w Katowicach, obecnie w Warszawie. Autor książek eseistycznych „Hermes w Górach Śląskich”, „Opis podróży mistycznej z Oświęcimia do Zgorzelca”, „Pitagoras na trawie” oraz powieści „Dziady berlińskie”.W Opolu spotkał się z czytelnikami w ramach Opolskiego Salonu Literackiego, nowego cyklu spotkań, zainicjowanego przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Henryk Waniek jest malarzem, pisarzem, scenografem i tłumaczem. Urodzony w Oświęcimiu w roku 1942, od 1945 mieszkał w Katowicach, obecnie w Warszawie. Autor książek eseistycznych „Hermes w Górach Śląskich”, „Opis podróży mistycznej z Oświęcimia do Zgorzelca”, „Pitagoras na trawie” oraz powieści „Dziady berlińskie”.W Opolu spotkał się z czytelnikami w ramach Opolskiego Salonu Literackiego, nowego cyklu spotkań, zainicjowanego przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Z Henrykiem Wańkiem rozmawia Krzysztof Ogiolda

- Pańska nowa powieść nosi tytuł "Finis Silesiae". Koniec jakiego Śląska pan w niej ogłosił?
- Nie obwieszczałem końca żadnego Śląska. Ten tytuł jest trawestacją słynnego okrzyku Tadeusza Kościuszki, który miał jakoby wznieść po przegranej bitwie pod Maciejowicami: "Finis Poloniae". On sam temu zaprzeczał, ale taka wiadomość została wydrukowana dwa dni po bitwie w gazecie "Suedpreussische Zeitung". Nie chcę mówić, że w sposób złośliwy odbiłem nad przepaścią prawie dwustu lat tę piłeczkę na drugą stronę, ale tytuł roboczy, pod jakim zacząłem pisać tę książkę, może niezbyt fortunnie zachował się do końca. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć, że w 1945 roku nastąpił definitywny koniec Śląska tworzonego siłami kultury, pracowitości, gospodarności i cywilizacyjnej mocy Ślązaków Niemców.
- Kim są bohaterowie pańskiej książki?
- Można by ich określić jako Niemców i w tym sensie bohaterowie tej książki są ofiarami pewnego politycznego czy nacjonalistycznego zwyrodnienia, w okolicznościach którego przyszło im żyć. Ale ja wolałbym powiedzieć, że są przede wszystkim Ślązakami, czyli mieszkańcami jakiejś peryferyjnej prowincji niemieckiej, gdzie sprawy narodowościowe nakładają się na elementy polskie, czeskie, żydowskie i ich sytuacja jest nie tyle narodowościowa, ile czysto ludzka. To jest opowieść o prywatnym, intymnym losie dwojga młodych ludzi nieszczęśnie wrzuconych w galimatias historii.
- Jeden z bohaterów pańskiej powieści przewiduje, że kiedyś znikną granice, a zwłaszcza granice przyzwoitości. Czy obecne czasy są gorsze od tych "starych dobrych czasów", które pan opisał?
- Czasy nie są ani dobre, ani złe. Tamta przyzwoitość po stronie niemieckiej i po stronie polskiej była skrzywiona nacjonalizmem. Nie wybielajmy siebie. Mackiewicz pisze wiele o tym, jak polski Herrenvolk dawał czadu wieśniakom ukraińskim i białoruskim. Jaka by nie była historia, los jednostki zawsze spełnia się w tym samym scenariuszu narodzin, dzieciństwa, młodości, dojrzewania, starości i śmierci. Tylko scenografia podlega nieznacznym retuszom i zmianom. Głównie tym byłem zainteresowany. Ale to byłem ja, ze swoim dzieciństwem, młodością i stosunkiem do krajobrazu. Trudno było mi bez reszty oddać głos moim fikcyjnym bohaterom. Stąd wzięła się moja potrzeba wspomagania się wiedzą z pierwszej ręki. Jestem autorem tej książki w tym samym stopniu, co jakiś fotografik niemiecki, moi przyjaciele, krewni i nieznajomi ludzie, którzy opowiadali mi świat sprzed moich narodzin. Nie jestem powieściopisarzem, ale nie mogłem odmówić sobie tego doświadczenia i tej przygody.
- Co wnieśli - pana zdaniem - na Śląsk przybysze, którzy przyjechali tu po "końcu niemieckiego Śląska"?
- Niełatwo ad hoc dokonać bilansu pozytywów i negatywów tego procesu. Jedni nie z własnej woli musieli ten Śląsk opuścić, a drudzy nie z własnej woli musieli się na nim osiedlić. Sam scenariusz wysiedlenia Niemców ze Śląska był bardzo poważnym błędem historycznym, wręcz krzywdzącym dla przyszłych polskich gospodarzy Śląska. Objął on głównie kobiety, dzieci i starców, czyli nie element, w którym można by się dopatrywać obciążeń narodowo- socjalistycznych. Dygnitarze hitlerowscy uciekli pierwsi i bardzo bezpiecznie lądowali na swoim gruncie. Ci, którzy zostali, a potem zostali wypędzeni, to byli gospodarze znający tę ziemię, rozumiejący ją, mogący zapewnić kontynuację jej bogactwa rolniczego, przemysłowego i kulturowego. Stało się inaczej. Przybysze tych resztek, które zostały na miejscu, nie mogli, czasem nie potrafili, a może i nie chcieli rozumieć. Z tym wiąże się problem zniszczeń i swoistego uskoku, przerwy w historii Śląska. Ktoś ponosi odpowiedzialność za zniszczenie pomników kultury, cmentarzy, obiektów przemysłowych, upadek gospodarki rolnej itd.
- Czy tę odpowiedzialność ponosi Polska czy PRL? Czy to zerwanie historycznej więzi obciąża Polaków czy system komunistyczny?
- O tyle, o ile Polska i Polacy byli sobą w okresie PRL, można mówić o polskiej odpowiedzialności. Jest tutaj okoliczność łagodząca winę - presja polityczna epoki, która spowodowała takie skutki, jakie są. Osłabianie winy nie zdejmuje jej całkowicie, ponieważ wiele zniszczeń dokonanych na Śląsku, wiele krzywd działo się nie z nakazu politycznego. Ich inicjatorami i wykonawcami byli ludzie niskiej kondycji moralnej, mentalnej i kulturalnej.
- Jak pan, Ślązak z urodzenia i wychowania, definiowałby śląski etos? Co to dla pana znaczy: być Ślązakiem?
- Takie pojęcie można bardziej wyczuć niż zdefiniować w kontekście pewnych tradycyjnych standardów narodowościowych. Odnieśmy to do dwudziestolecia międzywojennego. Wtedy po raz pierwszy po długiej przerwie doszło do zbliżenia i kontaktu pomiędzy tradycyjnymi wartościami śląskimi a tradycyjnymi wartościami polskimi. Na Górnym Śląsku zderzyły się przez stulecia nabywane cnoty obywatelskie i kulturalne z nowotworem powstałego po długiej przerwie państwa polskiego. Na Górnym Śląsku ideał oficera, ułana, bohatera i romantycznego straceńca niebezpiecznie zderzył się z ideałem solidnego robotnika, kornego obywatela, lojalnego wobec państwa, w którym przyszło mu żyć, mającego głębokie poczucie prawości, być może wspartego na tradycjach religijnych. O tym, że ta konfrontacja skończyła się swego rodzaju porażką strony polskiej, świadczy przesuwanie się sympatii mieszkańców Górnego Śląska w stronę gotowej i zawsze bardzo sprytnej propagandy politycznej Niemców. Koniec lat 30. to była wielka klęska idei repolonizacji Śląska. Ona była błędem w założeniu. Moim zdaniem Polska po powstaniach śląskich powinna była raczej równać do standardów śląskich, niż ściągać standardy śląskie do polskich.
- Jak pan przyjmuje deklaracje tych osób, które są potomkami przybyszów, na Śląsku mieszkają od 2-3 pokoleń i także mówią o sobie, że są Ślązakami?
- Można na to pytanie odpowiedzieć w sposób dwojaki. Albo pragmatycznie i wtedy jest oczywiste, że ktoś, kto się na jakiejś ziemi urodził, nauczył się ją doceniać, dorósł do odpowiedzialności za nią, jest równie niewątpliwym obywatelem tej ziemi, jak każdy inny. Można też odpowiedzieć mniej konkretnie i odwołując się do pewnych imponderabiliów, że krajobraz Śląska jest wyposażony w pewnego rodzaju magnetyzmy, które oddziałują w ten sposób, że ktokolwiek i jakkolwiek by tu mieszkał, a jest wyposażony w boski dar empatii, poddaje się temu magnetyzmowi i znajduje w nim rację istnienia. Można się urodzić na Śląsku i nie być ani trochę Ślązakiem albo być nim, choć urodzonym jest się gdzie indziej.
- Skąd u pana - polskiego pisarza - fascynacja niemieckością?
- Czuję się odpowiedzialny za wizerunek moralny Polski w obrazie zewnętrznym. Uważam, że polskie kłamstwo powinien prostować przede wszystkim Polak, tak we własnym, jak i ogólnym interesie. Polska i jej kultura, dorobek cywilizacyjny, a nawet jej język są poważnie zadłużone w kulturze niemieckiej. Niemcy są naszymi najbliższymi sąsiadami. W długiej historii między naszymi krajami miały miejsce nie tylko konfrontacje militarne, ale cały szereg subtelnych przenikań różnych wartości i dóbr, które przestaliśmy postrzegać jako zewnętrzne. Mówimy np. kształt, kształtować, kształtny i już nie wyczuwamy, że to słowo o pozornie polskim rodowodzie jest echem niemieckiego słowa Gestalt. Trzeba pamiętać, że nie tylko Hitler, Henryk II Ptasznik i Fryderyk Barbarossa, ale całe armie anonimowych dobrych ludzi z jednej i drugiej strony potrafiły ze sobą współżyć. Czemu nie mielibyśmy o to zabiegać i powtórzyć tego samego?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska