Czy zabiła noworodka? Wieś stoi za Jolą

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Jolanta Cz.: - Nie zabiłam dziecka.
Jolanta Cz.: - Nie zabiłam dziecka. Sławomir Draguła
- W życiu nie uwierzę, że Jola zabiła noworodka! - zaklina się starsza kobieta przed kościołem. - Ona ma przecież dwoje dzieci i bardzo je kocha. Ją, jej męża i rodziców znam bardzo dobrze. To musi być jakaś tragiczna pomyłka.

Jolanta C. ma 31 lat i wyższe wykształcenie. We Wrocławiu skończyła marketing i zarządzanie. Pracuje w jednym z wrocławskich banków, ale teraz jest na urlopie wychowawczym, bo dwa lata temu urodziła córeczkę. To jej drugie dziecko. Starszy chłopczyk ma cztery latka. Drobna, włosy długie, zafarbowane na blond. Ładna. Mąż jest starszy od Jolanty o rok. Postawny mężczyzna, z zawodu mechanik. Widać, że wspiera ją jak może. Kiedy wyszła zapłakana z sali sądowej, tulił w ramionach. On też nie wierzy w prokuratorskie zarzuty, podobnie jej rodzice.

Pytali, czy jest przy nadziei

Jolanta z mężem i dziećmi mieszka w domu rodziców w niedużej wsi pod Brzegiem. Poznali się we Wrocławiu, gdzie studiowała. Kiedy urodziło im się pierwsze dziecko, przeprowadzili się do jej rodziców. Tam w lutym 2011 roku na świat przyszło kolejne - córeczka. Snuli wielkie plany. Chcieli wybudować własny dom, bo u rodziców nie mieli zbyt dużo miejsca. Wiosną ubiegłego roku osoby z najbliższego otoczenia i sąsiedzi Jolanty Cz. zauważyli, że jej brzuch ponownie się powiększa. Pytali ją nawet, czy jest przy nadziei, ale ona stanowczo zaprzeczała.

- Widziałam ją wiele razy z brzuszkiem, pytałam: Jola, jesteś w ciąży? A ona mówiła, że nie, że miesiączkuje regularnie, że przecież dopiero co urodziła - mówi jej znajoma, którą spotykamy niedaleko miejscowego przedszkola. - Dziwiłam się, bo przecież też byłam w ciąży i wiem jak wygląda taki brzuch, ale jak mówiła, że nie jest, to uznałam, że nie. Zresztą po co miałaby kłamać. To nie żaden wstyd nosić pod sercem dziecko. Przestałam więc dopytywać.

Urodziła w łazience

Jolanta C. urodziła nad ranem 26 czerwca ub.r. Chłopczyka. Pierwsze bóle i skurcze miała około pierwszej w nocy. Poszła do łazienki, spędziła w niej pół godziny, a kiedy ból był mniejszy wróciła do sypialni. Poród zaczął się o piątej nad ranem.

- Wróciłam więc do łazienki, po cichu, żeby nikogo nie obudzić - mówiła podczas przesłuchań przez policję i prokuratora.

Po szóstej do łazienki zapukał jej ojciec, który szedł do pracy. Powiedziała, że źle się czuje, że brzuch ją boli i ma biegunkę. Umył się więc w kuchni i wyszedł z domu. Jola urodziła na stojąco, tak przynajmniej powiedziała śledczym.
- To był chłopczyk, nie żył już - utrzymuje 31-latka. - Byłam tak wyczerpana porodem, że zaraz usnęłam, a może zemdlałam. Kiedy się obudziłam, leżał obok mnie na podłodze. Patrzyłam na niego. Dotknęłam rączkę, potrząsnęłam nią ale nie dawał oznak życia.

Potem kobieta urwała ręką pępowinę, którą połączona była z noworodkiem, zawinęła go w ręcznik, wsadziła do reklamówki i schowała za szafką. Wysprzątała też z krwi łazienkę i dopiero około południa otworzyła drzwi. Była blada i wyczerpana. Na jej widok matka od razu wezwała pogotowie, a mąż zaniósł ją do łóżka. Lekarz, który przyjechał karetką, zapytał po badaniu, czy była w ciąży, ale stanowczo zaprzeczyła. Jeszcze tego samego dnia kobieta trafiła do lekarza rodzinnego. Badał ją w obecności męża. Na takie samo pytanie ponownie zaprzeczyła. Lekarz, który wykonał badanie USG jamy brzusznej, zaniepokojony wynikami, zlecił konsultację ginekologiczną w Brzeskim Centrum Medycznym. Po wyjściu z przychodni kobieta przekonała jednak męża, by nie zabierał jej do ginekologa. Mówiła, że są tam źli lekarze. Mężczyzna dał się przekonać. Kupili zapisane wcześniej lekarstwa i wrócili do domu. Kobieta położyła się w sypialni.

Ciało znalazła babcia

Na drugi dzień rano matka Jolanty C. poszła do łazienki umyć włosy. Kątem oka zobaczyła, że szafka na kółkach, która zawsze stoi przy samej ścianie, teraz jest od niej odsunięta. Popchnęła mebel, ale napotkała opór. Zajrzała za szafkę i zobaczyła reklamówkę. Otworzyła ją, wyjęła zakrwawione spodnie od pidżamy swojej córki i ręcznik. To w nim zawinięte było ciało noworodka. Kobieta pobiegła do sypialni córki i zięcia. Krzyknęła do córki: "Coś ty zrobiła?!". Jolanta usiadła na łóżku. Jak napisał w akcie oskarżenia prokurator, jej twarz była bez wyrazu i patrzyła w ciszy na matkę. Jej mąż pobiegł natomiast do łazienki. Kiedy wrócił, usiadł na łóżku i płakał. Potem zadzwonił po policję...

Jolancie C. grozi dożywocie

Chłopczyk na imię dostał Maciej, został pochowany na miejscowym cmentarzu. Sekcja zwłok wykazała, że noworodek był donoszonym, dojrzałym, zdolnym do samodzielnego życia dzieckiem. Jak ustalili biegli medycyny sądowej, urodził się żywy. Mało tego, żył jeszcze przez kilkanaście minut. Na jego główce znaleźli obrażenia, które mogły być zadane tępym narzędziem, ale jak wynika z akt sprawy, nie one spowodowały zgon. W płucach biegli znaleźli zmiany, które sugerują, że przyczyną jego śmierci było "uduszenie gwałtowne przez utonięcie". Według śledczych, Jolanta C. utopiła noworodka w łazience. Prokuratura Rejonowa w Brzegu postawiła jej początkowo zarzut dzieciobójstwa pod wpływem przebytego porodu. Grozi za to od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Potem jednak śledczy zmienili kwalifikację
czynu.

- Zdaniem biegłych psychiatrów oraz biegłego psychologa, którzy badali Jolantę C., popełniony czyn nie nastąpił pod wpływem przebiegu porodu - mówi Ewa Kosowska-Korniak z Sądu Okręgowego w Opolu. - Zgodnie i kategorycznie orzekli, że było to klasyczne zabójstwo.

U kobiety nie stwierdzili również zaburzeń stanu psychicznego, które mogły mieć wpływ na rozpoznanie znaczenia zarzucanego jej czynu lub pokierowania swoim postępowaniem. Teraz grozi jej od 8 do 15 lat więzienia, 25 lat więzienia, a nawet dożywocie. Wczoraj przed Sądem Okręgowym w Opolu ruszył jej proces. Jolanta C. nie przyznaje się do winy.

- Nie zabiłam dziecka, urodziło się martwe - powiedziała na początku rozprawy. Potem odmówiła składania wyjaśnień i powiedziała, że będzie odpowiadać tylko na pytania obrońcy i sądu.

Prowadzący proces sędzia Jarosław Benedyk, prezes Sądu Okręgowego w Opolu, dopytywał, kiedy zorientowała się, że jest w ciąży, dlaczego nie powiedziała o tym mężowi i rodzicom i co chciała zrobić z nowo narodzonym dzieckiem?
- O tym, że jestem w ciąży, zorientowałam się, kiedy zaczął się poruszać - powiedziała. Zaraz po tym się rozpłakała. Sędzia musiał zarządzić 10 minut przerwy. Po wznowieniu rozprawy przyznała, że nie chciała tego dziecka. - Może później, kiedy podrosną dzieci, które już mam - mówiła.

Dodała, że chciała je urodzić, kiedy nikogo nie byłoby w domu, i zawieźć do "okna życia" w brzeskim szpitalu. Sędzia dopytywał, jak to chciała zrobić. Odpowiedziała, że samochodem. Przyznała, że nie ma prawa jazdy, ale jeździć potrafi...

Wieś stoi za Jolą

We wsi nie ma osoby, która nie słyszałaby o sprawie, ale nikt o tym głośno nie mówi.

- Bo ludzie szanują tę rodzinę i złego słowa nie powiedzą o nich - mówi jedna z sąsiadek.

We wsi nie ma też chyba nikogo, kto wierzy w to, że Jola zabiła swoje nowo narodzone dziecko.

- Znam ją i wiem, że nie jest do tego zdolna - dodaje sąsiadka rodziny. - To spokojna, miła, kochająca swoje dzieci kobieta. Nawet jeśli na początku nie chciała tego dziecka, to jestem przekonana, że potem, jakby już doszła do siebie po tym porodzie, na pewno by je pokochała i wychowała.

Z kolei mężczyzna, którego spotykamy pod miejscowym sklepem, dodaje, że Jolanta zawsze może liczyć na swojego męża.

- To równy gość, kocha ją i dzieciaki, na pewno by jej pomógł - mówi. - Jest tam przecież niepracująca babcia, która nie odmówiłaby pomocy. Nie, nie wierzę w to, że zabiła noworodka. Musiał urodzić się martwy albo był to jakiś nieszczęśliwy wypadek...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska