Czyczyło kpi z króla, chlaszcze urząd, szanuje człowieka

Danuta Nowicka
Andrzej Czyczyło i jego dzieła.
Andrzej Czyczyło i jego dzieła. Sławomir Mielnik
Od czterech dekad na łamach nto serwuje jednodaniowe porcje śmiechu, od lat 35 spotykamy go w teatrze, jako scenografa i szefa technicznej ekipy. To wkład Andrzeja Czyczyły w stwarzanie iluzji. Czyczyło senior pewno przewróciłby się w grobie, gdyby zobaczył, że syn, wbrew jego słusznym pouczeniom, do dzisiaj rozpoczyna rysunek od szczegółu, nie zaś od zarysowania kompozycji.

Zacznijmy, jak przy okazji benefisu przystało, od opinii fana, profesora Stanisława Sławomira Niciei: - To, co robi Czyczyło, jest niezwykle oryginalne i ważne. Jest takim opolskim Sawką, Kobylińskim czy Lengrenem. Każda poważna gazeta w latach 70. i 80. miała rysownika, który prostą, sugestywną kreską potrafił dowcipnie, a czasem przewrotnie skomentować ważny fakt czy wydarzenie. Ludzie, którzy nie mają siły czytać długich tekstów, zaczynali lekturę gazety od takich właśnie ujęć. Dziś głównie dzienniki zachodnie i amerykańskie tę tradycję kultywują. W naszych warunkach robi to Czyczyło.

W podobny ton uderza wieloletni przyjaciel jubilata, a obecnie dyrektor programowy Polskiego Radia w Opolu, Zbigniew Górniak: - Mało która gazeta ma szczęście mieć takiego ilustratora. W Ameryce Czyczyło żyłby tylko z rysowania do gazety i miałby willę jak Donald Trump, a nie podleśny domek.

Z tym domkiem to może nie przesadzajmy. Na zdjęciach prezentuje się nowocześnie i dostatnio, a sądząc po skutkach – dobrze służy właścicielowi w odrabianiu redakcyjnych zadań. Z daleka – obiekt wyrósł na polanie pod Niemodlinem – lepiej widać, więc artysta to szarpnie (w przenośni) prezydenta Dudę za ucho, to wyceluje w skutki nowej ustawy czy przewidywane konsekwencje Brexitu.

Pazur satyryka jeszcze podczas studiów w krakowskiej akademii ostrzył w „Szpilkach”. 40 lat temu. Leszek Ołdak, inny opolski satyryk, któremu wówczas minęły dwa lata od debiutu w redakcji, wspomina: – Podczas gdy mnie bardziej pociągał rysunek z gatunku społeczno-obyczajowego, Andrzej szedł w stronę polityki, co zresztą robi do dzisiaj.

Niemniej zdarzały się wyjątki, czego dowodem choćby obrazek z flirtującą parą i amorkiem, któremu chłopak usiłuje wymierzyć kopniaka. Mistrzami tego okresu stają się dla młodego satyryka Eryk Lipiński i Andrzej Czeczot (nawiasem mówiąc, Lipiński, już na emigracji, załatwił młodszemu koledze m.in. wystawy w Londynie i Paryżu).

Praca w „Trybunie Opolskiej”, po krajowej pierestrojce przemianowanej na „nto”, nie ograniczyła zasięgu oddziaływania. Z Czyczyły śmieją się czytelnicy „Polityki”, „Przekroju”, „Rzeczpospolitej”, „Trybuny Śląskiej”, „Życia Kalisza” i „Wieczoru Wrocławia”. Dyrektor Muzeum Karykatury, w którym opolanin będzie wystawiał po 30 latach twórczej pracy i które stanie się patronem ekspozycji na 35-lecie, obchodzone już w Opolu, doceni, że „Warszawa ma swojego Czeczota i Lutczyna, Kraków – Mleczkę, a Opole – Ołdaka i Czyczyłę”. Wcześniej rysunki naszego mistrza zostały zamieszczone w albumie „Najlepsze karykatury polityczne świata w okresie 1870–1980”, wydanym w USA. Zauważono go jako jednego z zaledwie z trzech Polaków. Nagród także nie brakowało, choćby pierwszej w krajowym konkursie „Brydżem bliżej”, Grand Prix na Targowisku Humoru i Satyry. I jeszcze medalu w Tokio.
Zachęcony do wystawienia nieokazjonalnej opinii Leszek Ołdak wylewa jednak ćwierć kubła zimnej wody: – Uważam, że Andrzej ma kreskę bardzo ciekawą, ale mógłby sobie podarować szczegół, skłonność do ilustrowania, wszelkie te trawki i kwiatki, a przydługi przekaz słowny zastąpić grafiką.

Natomiast Zbigniew Górniak docenia właśnie talent ilustracyjny jubilata, wykorzystany przy innych okazjach: – Jest świetnym ilustratorem, zwłaszcza reportaży oraz tekstów interakcyjnych. Większość ilustracji w polskich gazetach to albo obrazki dla półidiotów, albo jakieś „ambitne” abstrakcje typu lewą ręką za prawe ucho. Natomiast kreski Andrzeja bywały naprawdę wstrząsające.

Plastyczne uzdolnienia Czyczyły nie są, jak on sam przyznaje, wartością samoistną. Odziedziczył je po ojcu. Ów związek krwi wykazał w 2001 roku na wystawie w Muzeum Śląska Opolskiego, kiedy to w sąsiedztwie własnych zawiesił prace Władysława Czyczyły. – Skąd u was wziął się Lentz? – zapytał ważny gość ze stolicy na widok przedwojennego aktu.

W teatrze wszechstronny

Andrzej, kiedy był jeszcze Andrzejkiem, towarzyszył tacie, gdy ten dekorował sklepowe wystawy, widząc w tym zajęciu przekleństwo i dobrodziejstwo. Syn zapamiętał, że musztardy i makarony nie były dla niego ważne jako produkty, lecz jako kolory i formy.

Ogląd świata, szerszy, niż na to pozwala poznanie sensoryczne, wiąże z pochodzeniem, z doświadczaniem rozmaitych kultur. Ceni to swoje „skundlenie”, mając na myśli chorwackie pochodzenie rodziny mamy i polskie ojca.
Czyczyło senior pewno przewróciłby się w grobie, gdyby zobaczył, że syn, wbrew jego słusznym pouczeniom, do dzisiaj rozpoczyna rysunek od szczegółu, nie zaś od zarysowania kompozycji (inna rzecz, że ma ją w głowie).
Skoro nic nie bierze się znikąd, skąd u Czyczyły zainteresowania teatrem?

Znowu sięgnijmy do uzależnień rodzinnych: dziadek, ojciec taty, był kierownikiem sekcji Sokoła w Chrzanowie. Wnuk jest dziś autorem prawie 80 scenografii, a od kilku lat w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora kieruje pracą 18-osobowego zespołu technicznego.
– Razem pracowaliśmy wiele, wiele lat, ja jako reżyser, Andrzej jako scenograf – wyjaśnia obecny dyrektor sceny, Krystian Kobyłka. – Razem było tego 20 przedstawień. Pamiętam pierwszy spektakl, „Opowieść o żołnierzu” z muzyką Igora Strawińskiego, przygotowany z myślą o dwóch festiwalach, we Freiburgu i Vaasa w Finlandii. A także „Pastorałki” Tytusa Czyżewskiego, z którymi zjechaliśmy pół Europy. I z tych ważniejszych jeszcze „Calineczkę”. Z perspektywy wielu już lat mam powody, by szanować Czyczyłę jako scenografa, doceniam jego wszechstronność w kreowaniu przestrzeni.

Depczemy po jego gwiazdach

W 2002 Andrzej wszedł na drogę filmową w telewizji. W redakcji dawał upust emocjom, które wynikały ze współpracy z reżyserem Markiem Tomaszem Pawłowskim. Scenograficznie rozbudował historię miłości Polki, przymusowej robotnicy na gospodarstwie w Ścinawie Nyskiej, i Gerharda, śląskiego Niemca. Główną rolę w scenariuszu odegrały zdjęcia i dokumenty, niektóre wątki znalazły rozwinięcie poprzez wizualizację z elementami animacji.

Pięć lat później współtworzył „Uciekiniera”, fascynującą i dotąd nie opowiedzianą historię Kazimierza Piechowskiego, jedynego żyjącego z czwórki więźniów, którzy zdobyli się na brawurową ucieczkę z Auschwitz. Włamali się do obozowych magazynów, zaopatrzyli w SS-mańskie mundury i broń. Skradli auto komendanta…

Najnowsze „Dotknięcie anioła” (ten sam tandem reżysersko-scenograficzny), z roku 2016, opiera się na narracji chłopca, syna szanowanego w Oświęcimiu przemysłowca, radnego i przewodniczącego lokalnej gminy żydowskiej, który cudem uniknął holocaustu. W tle – kulisy działania Biura Emigracji Żydów w okupowanym mieście.

W obu przypadkach ścieżka fabularna łączy się z graficznymi animacjami, co doceniła krytyka, przyznając Gold World Medal na 59. New York Festivals i Gold Remi Award na 49. York Houston.

Trwa zbiórka pieniędzy na realizację „Uciekiniera” w wersji pełnometrażowej, fabularnej. O tym, że po temat warto sięgnąć, świadczy choćby 13 nagród dla wersji dokumentalnej.

Czyczyło razem z Radkiem Kobiałką tworzy też muzyczny serial o opolskim festiwalu, telewizja publiczna jak dotąd wyemitowała dwa odcinki.
Ingeruje w przestrzeń miasta. Od lat w Alei Gwiazd depczemy gwiazdy jego autorstwa, codziennie mijamy pomniczek (to jego określenie) na pl. Wolności z czasów zaciekłych walk o pozostawienie województwa w spokoju. W ubiegłym roku dla siedmiu obiektów ważnych dla historii festiwalu piosenki wpasował lęgowe budki z brązu. Każda jest inna, na każdej znajduje się kod QR, który umożliwia odczytanie informacji na smartfonie. Festiwalowy szlak prowadzi od dworca głównego do amfiteatru.

Przez lata robił za konfesjonał

– Nie raz, nie dwa kibicowałem i asystowałem Andrzejowi przy powstawaniu wielu jego rysunków, bo przez długie lata siedzieliśmy w jednym, tym samym redakcyjnym pokoju – charakteryzuje jubilata jako tzw. człowieka Zbyszek Górniak.
– I to były fantastyczne lata mego zawodowego życia, bo ja się po prostu non stop śmiałem. Niekoniecznie z jego rysunków – z naszych rozmów, które prowadziliśmy przy okazji, z historii, jakie sobie opowiadaliśmy, z dowcipów, z komentowania rzeczywistości, z tego, jak fantastycznie parodiował kolegów, naszych znajomych i przełożonych. Przez lata robił też za konfesjonał.

W redakcji Andrzej jest bohaterem niezliczonych anegdot. Uwielbiał grać w szachy, miał grono szachowych akolitów: red. Bogusława Mrukota i korektora Krzysztofa Szymczyka. Gra trwała czasem do drugiej w nocy, długo po zamknięciu gazety. – Andrzej nie jest złym szachistą – wspomina Boguś Mrukot – ale nie potrafi przegrywać. Porażka wiązała się często z wiązanką słowną, a nawet z fruwającymi po pokoju szachowymi figurami.

Jako gazetowy rysownik Andrzej jest często w niedoczasie. Gdy wydawcy dzwonią, pytając „gdzie kreska?”, rutynowo odpowiada: „już wysyłam”, co oznacza, że właśnie skończył ostrzyć ołówek i przystępuje do pracy.

Dziś najlepsze emocje rezerwuje dla wnuczki, dwuletniej Zosi (i dla wnuczka, który urodzi się w maju).

Czego sobie życzy na kolejne młode lata (w jego mentalną młodość nikt nie wątpi)... – Mniej pretekstów do kpienia z rzeczywistości. Nastały czasy bogate dla satyryka – wzdycha – niemal każdy dzień dostarcza tematu i emocji. Życzyłbym sobie, by w kraju i na świecie zapanował taki spokój, żebym musiał więcej główkować.

Do okolicznościowego pakietu dokładamy życzenia zdrowia i nieustającego poczucia humoru!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska