Dajmy sobie szansę

Fot. Paweł Stauffer
Fot. Paweł Stauffer
Z Józefem Oleksym, przewodniczącym sejmowej Komisji Europejskiej, rozmawia Mirosław Olszewski

- Co będzie, gdy w referendum zwyciężą przeciwnicy integracji z Unią Europejską?
- Po cóż ten pesymizm? Wszelkie badania wskazują na to, że wśród deklarujących chęć wzięcia udziału w referendum zdecydowana większość poprze nasz akces. Jeśli zatem miałbym się czegoś obawiać, to być może niskiej frekwencji, poniżej pięćdziesięciu procent. Jest jednak jeszcze dużo czasu na uświadomienie ludziom, że nie opłaca się oddawać swego losu w ręce innych, pozostając w dniu referendum w domu. To zbyt ważna sprawa, której skutki będą odczuwane przez całe przyszłe pokolenia.
- Czyjej propagandy obawia się pan bardziej: eurosceptyków czy euroentuzjastów?
- Nie odpowiada mi ani jedna, ani druga. Eurosceptycy bowiem bazują raczej na lękach i niewiedzy części społeczeństwa. Przy czym można zrozumieć przyczyny tych lęków. Akces Polski do Unii oznaczał będzie bardzo głębokie zmiany, które dadzą się odczuć w każdej niemal dziedzinie życia. Wzrośnie konkurencja na rynku, konieczne zatem stanie się stałe podnoszenie kwalifikacji, pojawią się nowe, wyśrubowane standardy unijne, które zmuszą wiele naszych firm do głębokich zmian, itd. Słowem: jeśli ktoś dziś obawia się, czy sprosta tym nowym wymaganiom, daje dowód roztropnej ostrożności. Szkoda jednak, że eurosceptycy wzmagają jedynie u tych ludzi ich lęki, mówiąc jedynie o trudnościach i kłopotach, eksponując jedynie wady samej Unii. Z kolei tak zwani euroentuzjaści wzmagają też panujące wśród części ludzi przekonanie, że data naszego akcesu będzie miała walor magiczny. Że nazajutrz obudzimy się w innym świecie: bogatsi, zdrowsi i szczęśliwsi. I to też nieprawda. Zawsze powtarzam, że uczestnictwo w Unii to w istocie tylko szansa, jaką możemy sobie wspólnie zafundować. Możemy ją wykorzystać, ale możemy też zmarnować.
- Euroentuzjaści powiadają, że żaden kraj, członek Unii, nie zgłasza ochoty na wystąpienie z niej. Czy zatem można na akcesji stracić?
- Można w ramach Unii osiągnąć wysokie tempo rozwoju, mądrze wykorzystując dostęp do ogromnego, wspólnego rynku, a także pieniądze, którymi Unia dysponuje. Modelem może być Irlandia, która w ciągu kilku lat z zaścianka Europy przeskoczyła na pozycję tygrysa. Ale można też pójść grecką drogą. Zmarnować sporą część funduszy europejskich i utrzymywać się w unijnym ogonie.
- Przeciwnicy szybkiego wstąpienia do UE mówią: jeszcze poczekajmy. Uporządkujmy państwo, podciągnijmy się gospodarczo, inaczej nie będziemy w stanie skutecznie konkurować z państwami starej "piętnastki".
- To niebezpieczny miraż, że we współczesnym świecie kraj tak duży jak Polska, z takim potencjałem ludnościowym, a też ekonomicznym, może sobie pozwolić na czasowe zamrożenie, postawienie się w roli samotnej wyspy. Skoro świat się globalizuje, skoro przyszłość należy do dużych organizmów, czy byłoby rozumne sądzić, że potrafimy dogonić bogatsze od nas kraje pozostając na uboczu? Myślę, że zwolennicy takiej koncepcji odznaczają się szczególnie dużą dozą fatalizmu i niewiary w nasze możliwości. Jest też w tej propozycji inne niebezpieczeństwo. A co będzie, gdy nasi partnerzy z kandydującej dziesiątki nie zechcą poczekać na nas? Czy za kilka lat, gdy my mielibyśmy się starać o wejście do Unii, te nowe kraje, mozolnie goniące "starą piętnastkę", zgodziłyby się na hojniejszą dla nas ofertę niż obecna? Jestem pewny, że nie.
- W poszerzonej Unii nie będzie już obowiązywała w każdym przypadku zasada jednomyślności, która do tej pory skutecznie ją chroniła przed dominacją największych i najbogatszych krajów. Przeciwnicy obawiają się, że nowa Unia i Europa będzie po prostu niemiecka.
- O ile w przypadku piętnastu krajów zasada jednomyślności była kłopotliwa, ale możliwa do utrzymania, o tyle po poszerzeniu Unia popadłaby w paraliż decyzyjny. Będzie zatem obowiązywać zasada kwalifikowanej większości, co oznacza, że Polska będzie musiała nauczyć się grać o własne interesy. Chcąc przeforsować jakiś korzystny dla nas projekt, będziemy musieli starać się o sojuszników, zawierać kompromisy, budować większość. To z kolei wymagać będzie od nas bardzo jasnego określenia naszych interesów i układania ich hierarchii. W nowej Unii pojawić się mogą innego typu kłopoty. Może być tak, że niektórzy jej członkowie - na przykład Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Włochy - uznają, że korzystniejsza dla nich jest ściślejsza współpraca ze sobą niż z całą Unią. Wystąpią różne prędkości integracyjne - jedne grupy państw będą rozwijać się szybciej, inne ugrzęzną. Silni nie zechcą czekać na słabych, słabi nie będą w stanie skutecznie konkurować z silnymi.
- Dlaczego Traktat europejski, który ma określać kształt poszerzonej Unii, ma być ratyfikowany przez "piętnastkę"? Czy to nie podejmowanie decyzji o nas bez nas?
- Polska ma swój aktywny udział w tworzeniu traktatu, jednak rzeczywiście, będziemy upierać się przy tym, byśmy i my go ratyfikowali.
- Zgłaszane są obawy, że nie będziemy w stanie wchłonąć strumienia funduszy unijnych nie tylko z powodu szczupłości naszego budżetu, ale też dlatego, że nasz system prawny i administracja nie będą odpowiednio i na czas przygotowani.
- Tu rzeczywiście mogą być problemy. W latach 2004-2006 Unia przeznaczy dla nas ponad jedenaście miliardów euro, przy czym wymóg unijny jest taki, że by prawidłowo obsłużyć te pieniądze, potrzeba średnio jednego urzędnika na dwa miliony euro. Już samo to pokazuje, ile jeszcze jest do zrobienia w samej tylko administracji. Inna sprawa to system prawny. Wprawdzie Sejm w morderczym tempie przygotowuje ustawy dostosowujące nasze prawo do unijnego, ale - tu kamyczek do ogródka poprzedniego rządu - w spadku po nim pozostał deficyt ośmiuset siedemdziesięciu rozporządzeń, bez których ustawy pozostają martwym prawem. Najgorzej przedstawia się kwestia znajomości prawa w firmach, w ogóle wśród ludzi. Mamy wszyscy sporo do nadrobienia i jeśli nie zdążymy na czas, możemy na tym tylko stracić.
- Czy Unia jest wewnętrznie demokratyczna, czy jest superrządem obrośniętym kolosalną biurokracją, jak twierdzą jej krytycy?
- W brukselskich kuluarach mówi się półżartem, że gdyby do Unii Europejskiej kandydowała Unia Europejska, to nie zostałaby przyjęta właśnie z powodu braku wewnętrznej demokracji. Czy Unia cierpi na przerost biurokracji? Z pewnością mogłaby ona być mniejsza, a pewnie i jej wewnętrzne procedury prostsze. Jednak z drugiej strony trzeba pamiętać, że mimo tych krytykowanych mankamentów to Unia jako całość odniosła w Europie gospodarczy sukces. Nie tylko pozwalała rozwijać się krajom dziś na kontynencie dominującym, ale też dzięki jej systemowi sukces odniosły kraje, które po drugiej wojnie światowej były koszmarnie wręcz zacofane. Narzekamy często - i słusznie - na brukselską biurokrację, ale spójrzmy, jak rozkwitła Portugalia. Jak świetnie radzi sobie Hiszpania, nie mówiąc już o Irlandii. Nawet Grecja, która na początku swej kariery we wspólnocie popełniła lekki falstart, dziś przyspiesza tempo rozwoju. Zamiarem Unii jest stać się za dziesięć lat najbardziej konkurencyjną organizacją na świecie. Jeśli zdecydujemy się na wysiłek, jeśli uwierzymy w siebie, że potrafimy sprostać wymaganiom, mamy szansę znaleźć się w ekskluzywnym, światowym gronie.
- Liberałowie krytykują Unię za jest wybujałą socjalność, stawiając za wzór USA, które rozwijają się dużo szybciej. Czy to realne, by Unia za dziesięć lat była faktycznie konkurencyjna wobec Stanów?
- O Unii mówi się czasem, że jest staromodna. Rzeczywiście - socjalna, zrodzona nie tyle z chęci rozwoju gospodarczego za wszelką cenę, ile z przerażenia skutkami dwóch tragicznych wojen, z chęci uniknięcia konfliktów w przyszłości. Na pewno na początku więcej było w niej marzeń niż ekonomicznego wyrachowania. Jej twórcy rozumieli, że wojny rodzą się tam, gdzie występują szczególnie dramatyczne kontrasty w poziomie życia, gdzie ekonomiczny egoizm odbiera grupom społecznym prawa i możliwości rozwoju. I do dziś wspólna Europa zachowała wiele z tej staromodnej zasady. Ale z drugiej strony, dzisiejsza Unia to kolosalny potencjał - ludzki, ekonomiczny, intelektualny, innowacyjny, technologiczny. Trudno wskazać na mapie świata obszar, który pod tymi względami prezentuje się lepiej. Czy Unia dogoni USA za dziesięć czy piętnaście lat, czy też po prostu będzie się rozwijała tak szybko jak dziś Stany, może zależeć także i od nas. Jeśli weźmiemy udział w referendum i zdecydujemy się dać sobie samym szansę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska