Dariusz Długosz. Nasz człowiek w Luwrze

Archiwum prywatne
Dariusz Długosz.
Dariusz Długosz. Archiwum prywatne
- We wtorki Luwr zamykamy dla publiczności. Wtedy można samemu postać przed Giocondą, pochodzić po apartamentach Napoleona III czy wstąpić na dwór pałacu Sargona II. Wspaniałe uczucie. - mówi Dariusz Długosz.

- Jak znalazł się pan w największym muzeum na świecie? Przyszedł pan do Luwru i powiedział: "Szukam pracy"?
- Niezupełnie. Po przyjeździe do Francji w 91 r. pracowałem w Banku Światowym i UNESCO, równolegle uczyłem historii w Szkole Polskiej im. Adama Mickiewicza w Paryżu. W 1994 r. pojawiła się oferta Luwru.

- Nie peszyło pana tak dostojne miejsce?
- Nie. Potraktowałem nowe zajęcie jako kolejne wyzwanie, a przy tym wielką zawodową przygodę. Nigdy dotąd nie pracowałem w muzeum, a przecież znalazłem się w największym na świecie nie tylko ze względu na powierzchnię wystawienniczą, ale i liczbę dzieł.

- Bodaj 35 tysięcy?
- Tak się podaje w oficjalnych statystykach, trzeba jednak wiedzieć, że każdy z tutejszych ośmiu departamentów sztuki prezentuje maksimum 15 procent zbiorów. Reszta pozostaje w magazynach m.in. ze względów technicznych i ograniczoną powierzchnię wystawienniczą, bagatela, 60 tysięcy metrów kwadratowych.

- Gdyby nawet było tego więcej, zwiedzający nie podołaliby fizycznie i mentalnie...
- Wyliczono, że gdyby teraz przed każdym eksponatem zatrzymać się minutę, zwiedzanie zajęłoby parę lat. Oprócz ekspozycji stałych są także wystawy czasowe. Z reguły jest ich od czterech do sześciu w roku i kilka mniejszych tematycznych.

- Na którą przede wszystkim by mnie pan zaprosił?
- Aktualnie hitem jest wystawa poświęcona czołowemu przedstawicielowi włoskiego renesansu, Rafaelowi, poprzednio pokazywana w madryckim Prado. Pod koniec września otwarto też nowe zbiory departamentu sztuk islamu, jedne z najbogatszych na świecie. Inna nowa ekspozycja nazywa się "Śródziemnomorski Wschód w Imperium Rzymskim". Jest absolutną nowością w muzeologii światowej, ponieważ obejmuje sztukę i archeologię Bliskiego Wschodu w epoce rzymskiej i bizantyjskiej, czyli od ok. I wieku przed naszą erą do V wieku naszej ery, kiedy to różne kultury, religie, języki i ludy nakładały się i współegzystowały na tym obszarze. Wszystkie wielkie muzea, z Pergamońskim, British Museum czy Metropolitan w Nowym Jorku sztukę starożytną dzielą na Bliski Wschód, Egipt, Rzym, Grecję itd.

- No to znaleźliśmy się w kręgu pana fascynacji. Pracuje pan nad zwojami Biblii...
- Rękopisy znad Morza Martwego były przedmiotem moich zainteresowań, kiedy jeszcze pracowałem na Uniwersytecie Szczecińskim. Ich przedłużeniem stały się badania i publikacje w Paryżu. Oscylują wokół archeologii i paleografii biblijnej, a w sposób szczególny dotyczą rękopisów z Qumran.

- Odwiedził pan to miejsce...
- Cztery lata temu byłem nad Morzem Martwym, około 20 km na wschód od dzisiejszej Jerozolimy, jakieś pół godziny jazdy samochodem w kierunku Pustyni Judzkiej. Kilkaset metrów od brzegu znajduje sie tam wapienna ściana o czerwonawym odcieniu z mnóstwem naturalnych grot, a u jej stóp rozpościera się terasa marglowa, opadająca ku Morzu Martwemu. Zwykle wiosną, gdy pojawia się tam trochę roślinności, półkoczownicze plemię Taamire wygania w dolinę stada owiec i kóz, używając pobliskiego źródła Ain Feszcha jako wodopoju. Na owej terasie przy dolinie okresowego potoku Wadi Qumran zachowały się starożytne ruiny, jedno z najbardziej sensacyjnych odkryć archeologii biblijnej w połowie XX wieku.

- Proszę sprostować, jeśli się mylę: jest rok 1946, pasterz szuka zaginionej kozy i trafia do jednej z jaskiń. Wewnątrz dostrzega naczynie wypełnione tajemniczymi manuskryptami.
- Prawdę mówiąc, dzisiaj nikt nie może odtworzyć tego zdarzenia dokładnie, ponieważ jego bohater, Mohammed edh Dhib (Wilk), który rzeczywiście był palestyńskim beduinem, zmieniał wersje. Opowiadał m.in., że szukając zaginionego zwierzęcia, rzucił kamieniem do groty i usłyszał brzęk tłuczonej ceramiki. Następnego dnia wybrał się tam z kuzynem i obaj odkryli skórzane zwoje. Przekazali je handlarzowi antyków w Betlejem, niejakiemu Kando, który z kolei pokazał je uczonym, a następnie sprzedał jednemu z metropolitów syryjskiego Kościoła w Jerozolimie. Tak prawdopodobnie się zaczęła ta historia. Mohammed edh Dhib bardzo się wzbogacił, podobnie jak antykwariusz Kando. Obaj dzisiaj nie żyją, ale ich synowie zdeponowali w sejfach banków szwajcarskich, jak niektórzy utrzymują, jeszcze kilkadziesiąt manuskryptów.

- Badania archeologiczne w grotach rozpoczęły się w r. 1949 i trwały do 1957. W Polsce mało kto o nich słyszał.
- Brała w nich udział międzynarodowa ekipa archeologów i biblistów, w tym Polak, prof. Józef Tadeusz Milik.

- To prawda, że znał 15 języków starożytnych?
- Pod tym względem był niewątpliwie geniuszem. Kiedy wyjeżdżał z Polski na studia do Rzymu, znał kilka języków europejskich, a także języki klasyczne. W Rzymie "dorzucił" kilkanaście innych, m.in. ugarycki, sumeryjski, akadyjski, arabski i gruziński.

- Podobno przetłumaczył więcej manuskryptów niż siedmiu pozostałych członków międzynarodowej ekipy do tego powołanej, razem wziętych.
- Owszem. Moja znajomość z profesorem rozpoczęła się w 1997 r. i przerodziła się w przyjaźń, która trwała do jego śmierci w 2006.

- W ilu grotach odkryto zwoje?
- Wykopaliska prowadzono w ruinach Qumran i w pobliskich kilkudziesięciu grotach, ale tylko w jedenastu odkryto teksty, kilkadziesiąt tysięcy fragmentów biblijnych Starego Testamentu oraz literatury okołobiblijnej. Udało się zrekonstruować około 900 fragmentów tekstów biblijnych i niebiblijnych, apokryfów i literatury wspólnoty esseńskiej, jaka prawdopodobnie zamieszkiwała Qumran. Powstawały od III do I wieku p.n.e.

- Teksty biblijne były dotąd znane jedynie z tłumaczeń średniowiecznych. Odkryto jakieś różnice pomiędzy nimi a kumrańskimi?
- Badania w Qumran sprawiły, że wzbogaciła się nasza wiedza dotycząca językoznawstwa i ewolucji samego kanonu Pisma św., zaś co do przekazu... Niektóre księgi Starego Testamentu zawierają dodatkowe zdania, opis nie znanych wcześniej epizodów. Możemy jednak z całą pewnością stwierdzić, że odkrycia znad Morza Martwego potwierdziły przekaz zawarty w średniowiecznej wersji.

- Żeby rozeznać się w temacie, musiał pan także nauczyć się kilku języków?
- Za namową prof. Milika podjąłem studia doktoranckie na Sorbonie pod kierunkiem jednego z najwybitniejszych znawców aramejszczyzny i paleografii biblijnej, André Lemaire'a.
- Wiadomo, jakim językiem mówił Jezus?
- Na co dzień, jako mieszkaniec północnej Galilei, podobnie jak większość apostołów - aramejskim. Natomiast w Samarii i Judei, w centrum i na południu dzisiejszego Izraela, gdzie, jak wiemy z kart Ewangelii, wdawał się w rozmowy z Samarytanką przy studni Jakuba czy odwiedzał dom Łazarza w Betanii, posługiwał się dialektem samarytańskim lub starojudejskim.

- A podczas przesłuchania u Poncjusza Piłata?
- Być może greckim dialektem charakterystycznym dla tej epoki, nazywanym koine.

Znał grekę, która wówczas była językiem urzędowym?
- Możemy tak przypuszczać. Co prawda pochodził ze skromnej rodziny, ale wyróżniał się inteligencją.

- Podstawowy język Jezusa, aramejski, uległ zapomnieniu?
- I tak, i nie. Około 200 tys. ludzi porozumiewa się za pomocą dialektu zachodnioaramejskiego. Można go jeszcze usłyszeć w małej miejscowości na północ od Damaszku, Maalula. Za drobną opłatą tamtejszy ksiądz recytuje po aramejsku modlitwę Jezusa, Ojcze nasz..

- Oswoiliśmy się z pojedynczymi aramejskimi słowami, np. ze słowem "abba", tłumaczonym jako "ojcze"...
- ... Tymczasem jest to forma zdrobniała, coś w rodzaju "tato". Arameizmów w formie cytatów jest w Nowym Testamencie około 20. Apostoł Piotr też nosi aramejski przydomek Kefas, skała.

- Mając kontakt fizyczny z przedmiotami sprzed dwu tysięcy lat, czuje się pan bliżej Tajemnicy?
- Zawsze występuje pewien konflikt pomiędzy postawą badacza a osoby prywatnej, bez względu na to, czy ta osoba jest wierząca czy niewierząca. Wszak dotykamy spraw tyczących korzeni chrześcijaństwa, które wywodzi się z judaizmu. Natomiast niewątpliwie jest to wielka przygoda, jeśli do tej mozaiki dokłada się kolejne kamyki.

- Wciąż brakuje kamyków w związku z tzw. Zwojem Miedzianym.
- To najbardziej tajemniczy obiekt znaleziony w Qumran: trzy tablice miedziane, których tekst stanowi rodzaj indeksu wielkiego skarbu. Niestety, nikt go nie znalazł. Występują nawet kontrowersje, czy był to skarb słynnej Świątyni Jerozolimskiej, którą spalili Rzymianie w 70 r. n.e., Esseńczyków czy innych ugrupowań polityczno-religijnych tamtej epoki.

- Czyją własnością są teraz manuskrypty znad Morza Martwego?
- Zdecydowana większość znalazła się w posiadaniu Muzeum Izraela, w wydzielonej części Sanktuarium Księgi w Jerozolimie, część w dawnym Palestyńskim Muzeum Archeologicznym w Jerozolimie, zwanym również Fundacją Rockefellera, a inne drobne fragmenty w Jordanii. Tam również znajduje się oryginał Zwoju Miedzianego, bo w Luwrze eksponowana jest tylko kopia. W Muzeum Biblii w Paryżu znajdują się także fragmenty psałterza, a Biblioteka Narodowa posiada zbiór rękopisów.

- Dzień powszedni w Luwrze bardzo różni się od dnia w polskim muzeum? Lata temu w Paryżu nadzwyczaj swobodnym zachowaniem zaskoczyli mnie przedszkolacy. Niektórzy, leżąc na posadzce, wpatrywali się w obraz i usiłowali go namalować po swojemu. Takiego widoku w Polsce się nie zobaczy.
- U nas nikogo też nie zdziwi widok zawodowego kopisty, który przez kilka tygodni, a nawet miesięcy rozkłada blejtram i farby. Goście - to także wyróżnia Luwr - dwa dni w tygodniu mogą go zwiedzać do około 22.00. Od niedawna Polacy korzystają z polskiego planu muzeum. Regularnie odwiedzam Wawel, muzea Narodowe i Archeologiczne w Krakowie. Obserwuję pracowników, od strażników po kustoszy i naukowców. Nastąpił ogromny postęp w polskich muzeach. Niektóre technologią multimedialną wyprzedzają francuskie.

- Jak czuje się pan jako bliski sąsiad Mony Lisy, Wenus z Milo, Rafaela i Rembrandta?
- We wtorki Luwr zamykamy dla publiczności. Jest to czas przeznaczony na sprzątanie, konieczne naprawy, restauracje, przygotowanie wystaw, te wszystkie czynności, które są konieczne w wielkim muzeum. Ale jest to także czas pustych sal i korytarzy. Można samemu postać przed Giocondą, pochodzić po apartamentach Napoleona III czy wstąpić na dwór pałacu Sargona II. Wspaniałe uczucie. Można pokontemplować dzieła różnych epok i kultur. Czuję się wtedy bardzo szczęśliwy, że znalazłem się w tym miejscu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska