Detektoryści, czyli co znajdziesz w ziemi wykrywaczem metalu

Krzysztof Strauchamnn
Części niemieckich maszyn rozbitych nad Opolszczyzną w czasie II wojny. Andrzej swoje zbiory pokazuje tylko zaufanym.
Części niemieckich maszyn rozbitych nad Opolszczyzną w czasie II wojny. Andrzej swoje zbiory pokazuje tylko zaufanym. Krzysztof Strauchamnn
Pełni poświęcenia poszukiwacze prawdy i chciwi zbieracze fantów. Polskie pola i lasy przeczesują tysiące ludzi z wykrywaczem metalu.

Andrzej z Nysy jest wybitnym ekspertem historii lotnictwa wojennego. Bierze do ręki kawałek aluminiowej blachy wygrzebany gdzieś z ziemi i precyzyjnie określa, z jakiego typu i jakiej produkcji samolotu pochodzi, a nawet pokazuje, gdzie był zamontowany w kadłubie.

Wie, gdzie w okolicy taki myśliwiec został zestrzelony. W większości przypadków zna nazwisko pilota. Na poddaszu swojego domu Andrzej wykleił ściany i sufit setkami samolotowych odłamków. Zrekonstruował całą tablicę przyrządów z kabiny messerschmitta.

Na ok. 70 katastrof lotniczych i zestrzeleń, które miały miejsce na Opolszczyźnie w 1944 i 1945 roku, Andrzej osobiście odnalazł i zidentyfikował 24 stanowiska.

Do niektórych wracał nawet przez pięć lat, żeby wygrzebać za każdym razem coś nowego. Dla każdego miejsca prowadzi kronikę z zapisami, co gdzie odnalazł, jak przebiegała katastrofa, gdzie samolot uderzył w ziemię, gdzie odkrył resztki kombinezonu pilota.

Andrzej marzy o otwarciu prywatnego muzeum. Chciałby opowiadać młodzieży o pasjonujących znaleziskach, o lotniczych bitwach na naszym niebie.

O niemieckim asie Erichu Hartmannie (352 zwycięstwa powietrzne, najskuteczniejszy pilot w dziejach światowego lotnictwa), który także latał nad Opolszczyzną, a ze swoim szwadronem stacjonował w Wierzbiu koło Korfantowa.

Koło Włostowej jedyny raz w swojej historii stracił "bocznego", majora Gunthera Capito. Andrzej odnalazł zresztą szczątki tego zestrzelonego messerschmitta.

Mimo ogromnej wiedzy Andrzej nie pisze artykułów do lotniczych gazet ani historycznych periodyków. Swoje zbiory pokazuje tylko zaufanym.

Boi się, że policja w jakimś kawałku żelastwa zobaczy "integralną część" wojennego karabinu i zrobi mu sprawę karną za nielegalne posiadanie broni. Albo zarzuci mu posiadanie zabytków wygrzebanych z ziemi, które są własnością polskiego państwa.

Ewentualnie oskarży o prowadzenie poszukiwań z wykrywaczem metalu, co jest wykroczeniem karanym nawet więzieniem. A wtedy dorobek jego poszukiwań wyląduje w jakimś magazynie muzealnym, gdzie nikt nawet do niego nie zajrzy. Tymczasem dla Andrzeja te blachy zebrane z pól i lasów Opolszczyzny są prawdziwym skarbem.

Łatwiej złapać hobbystę niż terrorystę

Wojtek z Prudnika pierwsze żelastwo przywlókł do domu, gdy miał 15 lat. 10 lat temu przeczesywał staw w Dębowcu za pomocą silnego elektromagnesu. Znalezione resztki poniemieckich karabinów przytargał do mieszkania.

Ktoś z sąsiadów powiadomił policję. Za nielegalne posiadanie broni Wojtek dostał 6 miesięcy, w zawieszeniu na trzy lata. Wyrok go nie zniechęcił. Szuka dalej. Czyta książki historyczne, wypytuje starych ludzi o miejsca wojennych potyczek, drogi przemarszu oddziałów, miejsca stacjonowania.

- Jeszcze nie znalazłem nic takiego, co sam uznałbym za zabytek - opowiada Wojtek. - Przecież nie zgłoszę się do muzeum z poniemieckim odznaczeniem, fragmentem klamry czy garścią przedwojennych marek. Jakiś czas temu czytałem w gazecie o poszukiwaczu z Bytomia.

Odnalazł, skatalogował i fachowo odczyścił całą masę eksponatów, po czym zaniósł to grzecznie do muzeum. Dyrektor muzeum wezwał policję, bo to efekt nielegalnych poszukiwań. Takie przykłady zniechęcają poszukiwaczy, żeby cokolwiek zgłaszać oficjalnie.

Szacunkowe dane mówią, że Polacy w ostatnich latach kupili sobie kilkadziesiąt tysięcy wykrywaczy metalu. Urządzenie kosztuje około tysiąca złotych i jest powszechnie dostępne w internecie.

Opolszczyznę penetruje kilkuset poszukiwaczy - szacuje Krzysztof Spychała, archeolog z Urzędu Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Opolu. Część przyjeżdża do nas z Wrocławia albo województwa śląskiego.

Jesteśmy dość atrakcyjni. W rejonie Głubczyc i Kędzierzyna-Koźla mamy sporo pamiątek po II wojnie światowej i cenne ślady osadnictwa kultury łużyckiej, w tym znaleziska z epoki rzymskiej. Czasem poszukiwacze działają w wyspecjalizowanych grupach, ze znawcami różnych epok i rodzajów znalezisk. Nowym kierunkiem dla opolskich "detektorystów" jest czeskie pogranicze. Tamtejsze przepisy są bardziej liberalne, a po wysiedleniu Niemców sudeckich pozostało w ziemi sporo "depozytów". Domowych skarbów, zakopanych przed wyjazdem w ogrodach czy piwnicach.

- Olbrzymia armia ludzi praktycznie w każdy weekend wychodzi z wykrywaczami w teren i siłą rzeczy znajduje broń.

W środowisku tych ludzi jest bardzo dużo broni, z reguły niezdatnej do użytku - mówiła w styczniu 2010 roku do posłów z sejmowej komisji "Przyjazne Państwo" Iga Nowicka, redaktor naczelny "Przeglądu Strzeleckiego Arsenał".

- Ta broń po wykopaniu jest z powrotem chowana w piwnicach albo zakopywana. To sprzęt, który mógłby trafić na wystawę czy do muzeum, ale ludzie się boją, bo nie jest to uregulowane prawnie. Policja podczas przeszukiwań w domach kolekcjonerów znajduje kawałek komory pocisku, zdatną i integralną część broni i ludzie za pierdołę dostają wyroki 2 do 4 lat w zawiasach. Czy możecie coś zrobić, żeby tę broń zalegalizować?

Minęły dwa lata. Nie ma już komisji "Przyjazne Państwo". Problem odnalezionej broni, fantów, które mogą być uznane za zabytki, nadal pozostał.

Według artykułu 111 ustawy o zabytkach z 2003 roku: kto bez pozwolenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków poszukuje ukrytych albo porzuconych zabytków i używa do tego urządzeń elektronicznych, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny. Dla poszukiwaczy prawna definicja zabytku jest za mało precyzyjna.

To m.in. rzecz ruchoma, której zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na jej wartość historyczną, artystyczną lub naukową. Kto stwierdza, że odnaleziony kawałek blachy, wojskowa klamra czy stare talerze leżą w interesie społecznym? Decyduje muzealnik lub specjalista wskazany przez wojewódzkiego konserwatora zabytków. Jeśli znaleziony przedmiot nie ma wartości zabytkowej, znalazca może go objąć w posiadanie. Cenny zabytek staje się z mocy prawa własnością państwa. Kto ją przywłaszcza, popełnia przestępstwo zawłaszczenia (art. 284 kodeksu karnego).

- Nasza pasja jest niedozwolona w tym nienormalnym kraju - komentuje jeden z anonimowych internautów. - Poszukiwaczowi grozi rewizja w domu, sąd, utrata fantów, a jeśli złamie ustawę o broni - kryminał. "Miśki" dostają prowizję od każdego zlikwidowanego arsenału. Łatwiej im wytropić hobbystę niż terrorystę.

- Policja monitoruje fora internetowe i giełdy - przyznaje Wojtek. - Czasem szuka tylko pretekstu, żeby wejść komuś z rewizją na chatę w poszukiwaniu czegoś bardziej interesującego. W internecie można sprzedać sporo rzeczy, ale każdy, kto wystawia na aukcję przedmiot starszy niż z II wojny światowej, sam się naraża.

- Zdobycie pozwolenia na użycie wykrywacza metalu wcale nie jest takie nieosiągalne - polemizuje Krzysztof Spychała ze służb konserwatorskich. - Trzeba tylko zachować pewne zasady działania. Nikomu nie powiedzieliśmy od razu "nie".

Państwa nie stać na szukanie

Opolski konserwator zabytków rocznie wydaje kilka pozwoleń na poszukiwania z użyciem georadaru czy detektora metalu. Część z nich to badania placówek naukowych. Hobbyści proszą o zgodę sporadycznie.

Mamy jednak na Opolszczyźnie wzorowe Stowarzyszenie Miłośników Muzeum Ziemi Głubczyckiej, które kilka razy do roku prosi o zgodę na wykrywacz i zawsze ją dostaje.

- Co parę miesięcy anonimowi mężczyźni dzwonią po informację, co należy spełnić, aby otrzymać takie pozwolenie. Nigdy się jednak potem nie zgłaszają - mówi Krzysztof Spychała. Do uzyskania pozwolenia trzeba m.in. przedstawić program poszukiwań, wskazać miejsce i czas akcji, przeprowadzić na miejscu inwentaryzację znalezisk, a potem dostarczyć do urzędu sprawozdanie.

Urząd musi wiedzieć, co znaleziono, żeby wyeliminować przedmioty uznane za zabytkowe, a resztę zostawić poszukiwaczom.

Jedną z legalnych akcji poszukiwań dwa lata temu na terenie dawnych obozów jenieckich w Łambinowicach przeprowadziło poznańskie stowarzyszenie "Sakwa". Znaleziska, w większości drobne, trafiły do muzealnych zbiorów.

- Zakładam dobrą wolę tych poszukiwaczy, ale nie jestem w stanie upilnować cały czas wszystkich - przyznaje Violetta Rezler-Wasilewska, dyrektor Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych. - Lepiej jednak zgodzić się na taką formę poszukiwań, niż nie robić nic.

Dyrektor Wasilewska przyznaje, że muzeum nie jest w stanie zlecić przeczesania całego terenu dawnych obozów w poszukiwaniu pamiątek pozostających w ziemi. Zbyt duży obszar, zbyt małe fundusze.

- Na internetowych aukcjach pojawiają się przedmioty, co do których mamy pewność, że wykopano je na terenie Miejsca Pamięci Narodowej w Łambinowicach - przyznaje Violetta Rezler-Wasilewska. - Guziki, monety, klamry od pasów, czasem łyżki.

Chcielibyśmy mieć wszystko, bo dla nas to cenne pamiątki, ale kupujemy bardzo niewiele, bo nas nie stać. Zresztą na wszystko potrzebujemy dowód sprzedaży, bo musimy rozliczyć każdą złotówkę, a internauci rzadko wystawiają faktury. W tej sytuacji możemy liczyć tylko na darowizny od znalazców. I takie się zdarzają, choć niezbyt często.

Wykopał i zniknął

Jak każde masowe zjawisko społeczne, "detektoryści" mają też swoją ciemną stronę. Ludzi, którzy nie szanują nawet podstaw wewnętrznego kodeksu postępowania.

Świadomie rozkopują zarejestrowane stanowiska archeologiczne, wchodzą na prywatny teren bez zgody właściciela, po wykopach pozostawiają zryty, pełen dziur teren.

Oni szukają, żeby zarobić. Na internetowej giełdzie Allegro niemieckie odznaczenia wojenne można sprzedać w cenie od stu do nawet kilku tysięcy złotych.

Rekordową cenę 9 tysięcy uzyskało niedawno rzadkie odznaczenie nadawane przez Trzecią Rzeszę za "walkę z bandami", czyli z polskim podziemiem. Za drobniejsze kwoty można sprzedać elementy uzbrojenia, hełmy, mundury, nawet żołnierskie nieśmiertelniki.

Konserwatorzy podejrzewają, że w niektórych przypadkach dochodzi do nieformalnych sojuszy miedzy miejscowymi poszukiwaczami a specjalistami, dysponującymi szczegółową wiedzą archeologiczną. Fachowcy zlecają miejscowym poszukiwania stanowisk na szerszym terenie, a potem dzielą się łupami. Prawdopodobnie było tak w przypadku zniszczenia cmentarzyska kultury łużyckiej koło Namysłowa kilka lat temu.

- Ktoś wybrał w tym miejscu tylko elementy metalowe, szpile zapinki czy monety, a kości i skorupy garnków zostawił. Przy okazji zniszczył całą warstwę kulturową - mówi Krzysztof Spychała. - Oczywiście zgłosiliśmy to policji. Ustalono nawet miejscowego człowieka, który prawdopodobnie współpracował z kimś z Wrocławia, ale podejrzany uciekł do Niemiec. W innym przypadku ktoś przekopał teren znanego grodziska średniowiecznego Głębocko.

Dwa razy policja prosiła też służby konserwatorskie o sprawdzenie znalezisk zarekwirowanych poszukiwaczom koło Kietrza. Oprócz przedmiotów zabytkowych były tam niewybuchy z czasów II wojny światowej, które musieli zabezpieczyć saperzy.

Osoby, które znają miejsca katastrof wojennych samolotów, mogą się skontaktować z historykiem amatorem z Nysy za pośrednictwem autora tekstu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska