Diakonow: polityczny gastarbeiter

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Pod prąd pływał jako młody wioślarz i nabawił się reumatyzmu. Potem już nigdy nie szarżował - całe dorosłe życie unosił się na fali władzy.

Andrzej Diakonow mówi, że wolałby nie czytać w gazecie tekstu o sobie, bo a nuż coś wyjdzie "nie tak", nie należy przecież do polityków medialnych. Powtarza, że nie jest typem amanta, że daleko mu w tym względzie do Aleksandra Kwaśniewskiego.
- Jakby partia składała się z samych "medialnych", to byłaby taka wydmuszka - mówi. - Za tymi medialnymi zawsze musi iść drugi szereg - ludzi od roboty. I ja właśnie kroczę w PiS w tym drugim szeregu...
Andrzej Diakonow został posłem opolskim mimo tego, że niemal nikt go tutaj nie znał, a on sam nie przeprowadził zresztą ani minuty kampanii wyborczej. Opolanie zagłosowali na partię, a on miał pierwsze miejsce na liście. Kim jest poseł, który trzęsie z oddali opolską polityką?

Przerwana kariera kajakarza
Urodził się w Klembowie pod Warszawą i do dziś tam mieszka. Niegdyś była to sypialnia stolicy. Diakonow wstawał skoro świt, szedł na dworzec podmiejskiej kolejki i z tłumem mieszkańców jechał 27 kilometrów do Warszawy, do pracy. Dziś dworzec opustoszał, bo klembowianie siedzą na zasiłkach.
- Ojciec mi umarł, kiedy byłem chłopcem, pamiętam go jak przez mgłę - mówi Diakonow. - Wiem, że w latach 50. był urzędnikiem w ratuszu w Warszawie, inspektorem nadzorującym miejskie ciepłownictwo. Dużo pracował, dla mnie i brata miał czas w niedzielę. Po śmierci taty cały dom był na głowie mamy, która sobie świetnie radziła, była wiceprezesem gminnej spółdzielni "Samopomoc Chłopska".
Młody Diakonow, uczeń technikum ekonomicznego, nie popijał, nie popalał, nie biegał za spódniczkami. Całą młodzieńczą energię wyładowywał w sporcie.
- Byłem dwukrotnym kajakowym mistrzem Polski juniorów - wspomina. - Miałem szansę jechać na olimpiadę w Monachium, trenowałem jak wariat, pływaliśmy zimą po Kanale Żerańskim, przebieraliśmy się w lodowatym baraku. Ale wszystko na nic, bo dostałem gośćca mięśniowego, czyli taki rodzaj reumatyzmu.
Poseł mówi, że po zarzuceniu treningów miał masę czasu na naukę, dzięki czemu zdał z bardzo dobrym wynikiem na SGPiS, kuźnię kadr PRL i RP. Trafił tam na - jak mówi - najbardziej "rewizjonistyczną" katedrę uczelni - ekonomię społeczną. Blisko przyjaźnił się m.in. z Adamem Glapińskim, późniejszym liderem Porozumienia Centrum i ministrem, oraz Jerzym Zdrzałką, również ministrem i prezesem PZU.
- Organizowaliśmy w górach tzw. obozy młodej kadry - wspomina poseł. - Kończyło się to na ogół na popijawach. Jeździł z nami m.in. Józef Oleksy i Dariusz Rosati, którzy byli o rok wyżej. Jednym z kompanów od kieliszka był też dzisiejszy wicepremier Kołodko, który już wtedy miał bardzo ambitne plany. Grzegorz zakładał się z nami przy wódeczce, że za dziesięć lat zostanie członkiem biura politycznego. Dużo się nie pomylił...

Od partii do partii
- A pan był wtedy czerwony? - pytam posła.
- Tak bym nie powiedział - odpowiada.
- Ale w PZPR pan był?
- Taaak, tak, tak.
- To może być zaskoczenie dla niektórych członków pańskiej partii?
- Takie były czasy. U nas na uczelni obowiązywała doktryna, że nie można zostać po studiach asystentem, jeśli się nie było w partii.
- Kazali się panu zapisać?
- Tak, wyraźnie stawiali to moi promotorzy: chcemy cię w katedrze, ale musisz się zapisać.
Diakonow podkreśla, że choć studiował ekonomię na flagowej socjalistycznej uczelni, to nie miał się czego wstydzić podczas rozmów z kolegiami z Zachodu.
- Kiedy wyjechałem na stypendium do RFN, to odkryłem, że mam w porównaniu z nimi bardzo rozległą wiedzę - mówi.
- Skoro był pan wtedy na zagranicznym stypendium, to pewnie ma pan problem lustracyjny - pytam.
- Aaaa, właśnie, że nie! - ożywia się poseł. - Zaraz powiem, jak się dostałem na to stypendium. Podania składali wszyscy, ale jechać mogli wybrani, tzw. aktywiści. Ja nawet nie wiedziałem, czemu zawdzięczam wyjazd, dopiero po fakcie się dowiedziałem. Poszło o to, że Edward Gierek przyjął dwóch członków Bundestagu i uzgodnił z nimi zintensyfikowanie współpracy naukowo-badawczej. Trzeba było szybo złapać grupkę młodych i wysłać ich do Niemiec. Ja byłem ten pierwszy z brzegu, dali mi kilka dni na spakowanie się i wysłali mnie do Frankfurtu nad Menem. Bez żadnych zobowiązań!
To był pierwszy wyjazd Diakonowa za granicę. Wtedy pękły ostatnie złudzenia dotyczące wyższości gospodarki socjalistycznej. Zaskoczył go nie tylko poziom życia Niemców, ale także ich uprzejmość.
- Często chodziłem poboczem jezdni na spacery, od wioski do wioski - wspomina. - Ale musiałem przestać, bo ciągle ktoś się zatrzymywał i proponował mi podwiezienie.
Diakonow zauważył w 1976 roku, że na uczelni coś się święci, ale nie przyłączył się do naukowej konspiry. Czerwoną legitymację rzucił, jak większość znajomych, w 1980 roku. Mówi, że współtworzył na uczelni "Solidarność", ale nie było go na liście internowanych w stanie wojennym. Nie "załapał się" też na zakaz działalności dydaktycznej, co spotkało wielu kolegów. Twierdzi, że władza zablokowała mu doktorat i zmusiła do odejścia z uczelni.
Diakonow się przesiadł się jednak do taksówki, nie musiał palić w kotłowni. W latach 80. robił karierę eksperta ekonomii. Pracował m.in. w Instytucie Rynku Wewnętrznego i Konsumpcji, w Instytucie Administracji i Zarządzania, Zakładzie Nauk Zarządzania Polskiej Akademii Nauk. Gdy nadeszły nowe czasy, błyskawicznie awansował.- W październiku 1989 roku zostałem doradcą ministra finansów Leszka Balcerowicza - wspomina. - Byłem tam krótko, bo nie podobała mi się jego ówczesna polityka. Wskoczyliśmy do basenu, a nie sprawdziliśmy, czy tam jest woda.
Całe lata 90. na szczycie, choć nigdy nie w świetle jupiterów. W 1991 roku był sekretarzem stanu w Ministerstwie Gospodarki Przestrzennej i Budownictwa w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, potem kierował Ministerstwem Przemysłu w rządzie Jana Olszewskiego. Był prominentnym politykiem Porozumienia Centrum kierowanego przez braci Kaczyńskich. Za Lechem Kaczyńskim, dzisiejszym prezydentem Warszawy, poszedł do Najwyższej Izby Kontroli, gdzie spędził pięć lat.
- Nazwisko Diakonowa pojawia się w naturalny sposób, kiedy jest mowa o obsadzie kluczowych, rządowych stanowisk gospodarczych - mówi Ludwik Dorn, wiceprezes PiS. - Andrzej jest typem solidnego eksperta, bez ideologicznych skrzywień.
Od 1998 roku trafił do zarządu Ciech SA. W raporcie otwarcia rządu Leszka Millera ukazano korupcyjne mechanizmy pracy tego zarządu.
- Pewien inwestor miał wpłacić pieniądze na podwyższenie kapitału spółki, a kilku z naszych kolegów zdefraudowało je - mówi poseł, ale stanowczo zaprzecza, by miał z tym coś wspólnego.
Dorn: - Kiedy byłem szefem sztabu PiS, badałem sprawę udziału Diakonowa w tej aferze, zbierałem wycinki gazet, rozmawiałem ze związkowcami w Ciechu. Na szczęście okazało się, że Andrzej nie ma niczego na sumieniu.

Musiał tu posprzątać
Diakonow na Opolszczyznę trafił przypadkiem. Jako członek zarządu Ciech S.A. zainteresował się prywatyzacją jednej ze spółek-córek kędzierzyńskiej Blachowni.
- Była koncepcja, aby udziały w tej firmie sprzedać Niemcom - mówi. - Ja się temu sprzeciwiłem. Uważałem, że należy włączyć tę firmę do naszego holdingu. I stanęło na moim, bo spółka wyszła na prostą.
Wygrał wybory parlamentarne, choć nikt go tu nie znał. Od tego czasu przyjeżdża do Opola raz w tygodniu - co poniedziałek urzęduje w biurze przy ul. Damrota. Mówi, że zastał opolskie środowisko prawicowe potwornie skłócone. Przed wyborami samorządowymi chciał je posklejać, ale nie dał rady.
- Tutaj co drugi polityk chciałby mieć własną partię, kompletny brak podporządkowania - ocenia Diakonow. - Co drugi dzień zwoływano tu jakieś konferencje prasowe, nikt nad tym nie panował. Mnie już przestało interesować, czy podgryza mnie Janusz Kowalski i jego pretorianie, czy też może ktoś inny. Chciałem wziąć to całe towarzystwo za twarz, ale oni byli tak zamknięci, że to nie miało sensu.
W wojewódzkim PiS walczyły wtedy ostro dwie frakcje: Sławomira Kłosowskiego, byłego kuratora oświaty z rekomendacji AWS, i Janusza Kowalskiego, młodego konserwatysty. Kłosowski oddał się do dyspozycji posła, został jego zaufanym, posłowi brakowało takiego człowieka na obcym mu przecież terenie. Kowalski, jako wiceprezes wojewódzki PiS, prowadził niezależną od posła politykę, co doprowadzało Diakonowa do furii. Jednego dnia zapowiadał wyrzucenie Kowalskiego z partii, drugiego dawał mu kolejną szansę...
- Sprawą konfliktu w Opolu zajmował się komitet polityczny partii, 10-osobowe grono kierownicze PiS - mówi wiceprezes Ludwik Dorn. - Zbadaliśmy sprawę i okazało się, że Opolszczyzna jest tak skłócona, że rozwiązaniem może być tylko terapia szokowa.
Komitet polityczny przychylił się do wniosku posła Diakonowa, aby rozwiązać całą strukturę partii na Opolszczyźnie. Była to decyzja bez precedensu w historii PiS.
- Zachowanie posła Diakonowa uważam za haniebne - mówi radny Janusz Kowalski. - On w swoim prywatnym interesie rozbił partię, marnując ogromny mandat zaufania, jakim obdarzyli nas wyborcy. Teraz przyjmuje do PiS-u osoby skompromitowane, uwikłane w lokalne układy, rozmaitych spadochroniarzy. Jeśli w PiS-ie jest miejsce dla Stefańskiego, byłego burmistrza Brzegu, to ja się cieszę, że mnie tam już nie ma.
Diakonow: - Buduję partię od podstaw, na zdrowych fundamentach.
Poseł nawet nie ukrywa, że pełni ostatnio rolę głównego rozgrywającego w opolskiej radzie miasta. Stara się rozbić obóz poparcia dla prezydenta Zembaczyńskiego, gdyż ten nie chciał dopuścić posła do decyzji kadrowych w ratuszu. W czasie ostatnich sesji radni skupieni wokół Sławomira Kłosowskiego, prawej ręki posła, głosują razem z SLD przeciwko prezydentowi i podsyłają mediom informacje, mające rzekomo skompromitować prezydenta i jego otoczenie.
- Sławomir Kłosowski trzęsie się w "Wyborczej" z oburzenia, niczym Wanda Rapaczyńska, kiedy prezydent przyznaje swojemu asystentowi 1200 złotych nagrody za robotę do północy - zauważa jeden z prawicowych polityków. - Ludzie Diakonowa prowadzą wojnę totalną. Zamiast rozliczyć do końca komuchów, którzy lądują teraz miękko w urzędzie marszałkowskim, tropią rzekome afery Zembaczyńskiego.
Poseł Diakonow zauważa, że po wygranej w wyborach ekipie Zembaczyńskiego uderzyła do głowy woda sodowa.
- Myśleli, że sami sobie wszystko ułożą, zapomnieli o przedwyborczych umowach - mówi. - Zawiodłem się nie tylko na Zembaczyńskim, ale też na dwóch dżentelmenach z kierownictwa, posłach Jarmuziewiczu i Korzeniowskim. Ja już z liderami nie będę rozmawiał, skupię się na szeregowych członkach Platformy. Będę budował w radzie miasta prawicowy klub, który nie będzie kwiatkiem do prezydenckiego kożucha.
Poseł czyta ostatnio rubrykę "NTO" "Moim zdaniem", w której czytelnicy nierzadko pomstują na niego, życząc mu szybkiego powrotu tam, skąd przyjechał. Nie przejmuje się, tym bardziej, że wcale nie jest przekonany, że będzie po raz drugi kandydował na posła z Opolszczyzny.
- Jestem takim politycznym gastarbeiterem, mam tu konkretnie zadanie do wykonania - mówi. - Mam w partii taką pozycję, że mogę sam sobie wybierać okręg wyborczy. Nie wiem zresztą, czy będę ponownie kandydował. Może wykreuję tu jakiegoś polityka, któremu udzielę poparcia.
- Na przykład Sławomira Kłosowskiego? - pytam.
- To dobry przykład - odpowiada poseł.

Suplement przy wieszaku
Gabinet posła Andrzeja Diakonowa przy ul. Damrota w Opolu. Zakładam kurtkę, rozmawiamy jeszcze chwilę na stojąco o Januszu Kowalskim, za sprawą którego poseł wyszedł w ostatnich miesiącach z medialnego cienia. Diakonow przyznaje nieoczekiwanie, że Kowalski to jeden z najzdolniejszych polityków, jakich widziała Opolszczyzna.
- Samorodek, "zwierzę polityczne" - przyznaje poseł. - Gdyby on pomyślał o swojej przyszłości politycznej długofalowo, gdyby nie był tak zaślepiony i trzymałby się mnie, to zrobiłby wielką karierę. Ustawiłbym go politycznie, do Warszawy bym go pociągnął. Poszedłby ze mną, o tak, jak strzała... - poseł unosi w górę zaciśniętą pięść i zawiesza na niej wzrok.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska