Dla 5-letniego Maksa z Krasiejowa pod Opolem każdy upadek jest śmiertelnie groźny. Chłopiec ma ciężką anemię aplastyczną. Możesz mu pomóc

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Maks Wojtas z Krasiejowa od dwóch miesięcy mieszka w szpitalu. Chciałby wrócić do domu, gdzie czekają na niego stęsknione siostry i malutki braciszek.
Maks Wojtas z Krasiejowa od dwóch miesięcy mieszka w szpitalu. Chciałby wrócić do domu, gdzie czekają na niego stęsknione siostry i malutki braciszek. archiwum prywatne
Domem chłopca od dwóch miesięcy stał się szpital. Maluch miał przejść przeszczep szpiku, ale nie było dla niego dawcy. Lekarze wdrożyli kosztowne leczenie, aby ratować chłopca.

Styczeń tego roku miał być dla rodziny Wojtasów z Krasiejowa jednym z najpiękniejszych momentów w życiu. Na świecie pojawił się ich drugi syn. 5-letni Maksiu, wraz z dwiema starszymi siostrami, nie mogli doczekać się maluszka.

- Krótko przed porodem zauważyłam, że Maks ma na piszczelach siniaki. On jest żywiołowym dzieckiem, więc byłam pewna, że się uderzył - wspomina Ewa Wojtas, mama chłopca. - Z czasem wybroczyn było coraz więcej. Pojawiały się na całym ciele, m.in. na twarzy.

Pod koniec stycznia, krótko po narodzinach braciszka, 5-letni Maks poszedł na bilans, skąd błyskawicznie trafił do szpitala. Okazało się, że cierpi na ciężką małopłytkowość. - Płytek krwi było krytycznie mało. Najmniejsze uderzenie mogło spowodować krwotok wewnętrzny, który mógł mieć tragiczne skutki - mówi mama chłopca. - Syn w sumie kilkanaście razy miał podawane płytki krwi oraz krew. Teraz od ponad dwóch miesięcy jest leczony we wrocławskim Przylądku Nadziei.

Maksiu przeszedł biopsję i trepanobiopsję, które wykazały, że chłopiec cierpi na ciężką anemię aplastyczną.

- Najlepszym rozwiązaniem byłby przeszczep szpiku od rodzeństwa, ale okazało się, że nasze starsze córki (mają 10 i 12 lat - przyp. red.) nie mogą być dawcami. Badania wykluczyły też mnie i męża - mówi Ewa Wojtas. - Dlatego lekarze zdecydowali się podać Maksiowi surowicę króliczą, która ma pobudzić szpik do wytwarzania odpowiedniej ilości płytek krwi. Pierwszą dawkę dostał 18 marca, więc dopiero po świętach będzie wiadomo, czy ta terapia jest skuteczna.

Dodatkowo chłopiec dostaje lek, który pobudza namnażanie płytek krwi. Miesięczna terapia nim kosztuje od 9 do 12 tys. złotych. - Pierwsze opakowanie dostaliśmy w szpitalu, ale za kolejne prawdopodobnie będziemy musieli zapłacić. Dla nas są to nieosiągalne pieniądze, zwłaszcza, że ten lek trzeba przyjmować przez pół roku, a przecież są jeszcze kolejne leki - mówi Ewa Wojtas. - Ja jestem nauczycielką w przedszkolu, ale teraz przebywam na urlopie macierzyńskim. Mąż prowadzi małą działalność gospodarczą, żeby zapewnić nam utrzymanie. Tak dużych kosztów leczenia nie będziemy jednak w stanie udźwignąć sami.

Nieleczona choroba może prowadzić nawet do śmierci, dlatego bliscy robią wszystko, by pomóc maluchowi. Maksiu jest podopiecznym Fundacji Na ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową. Jego leczenie można wspomóc dokonując wpłaty na rachunek 11 1160 2202 0000 0001 0214 2867 z dopiskiem Maksymilian Wojtas.

Chłopcu można też przekazać 1 proc. podatku 0000086210

od 7 lat
Wideo

Jakie są najczęstsze przyczyny biegunki u dorosłych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska