Dlaczego Czesi boją się polskiej żywności?

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
- Mam wrażenie, że ktoś chce nas zniechęcić, żebyśmy jeździli do was na zakupy - przyznaje Pavel Sebela z Szumperka, który co miesiąc przyjeżdża do Głuchołaz na większe sprawunki, głównie w sklepach spożywczych. - Ja się polskiego jedzenia nie boję!
- Mam wrażenie, że ktoś chce nas zniechęcić, żebyśmy jeździli do was na zakupy - przyznaje Pavel Sebela z Szumperka, który co miesiąc przyjeżdża do Głuchołaz na większe sprawunki, głównie w sklepach spożywczych. - Ja się polskiego jedzenia nie boję! Krzysztof Strauchmann
Coraz mniej Czechów przyjeżdża do nas na zakupy. Tamtejsze media nagminnie straszą ich "polską pseudożywnością".

Jeszcze przed wybuchem najnowszej afery z koniną i dodawaniem starego mięsa do świeżych wyrobów, czeska telewizja Nova nadała reportaż ostrzegający przed "pseudożywnością" z Polski. Na liście znalazły się: ryż z zawartością trującego ołowiu, kapusta z kwasem mrówkowym, lody z chemikaliami, rzekomo bezglutenowe chrupki kukurydziane, mączka jajeczna z kadmem, ołowiem i bakteriami E coli oraz kiełbasy w fragmentami kości.

Podobnych artykułów, programów, wypowiedzi na formach w internecie są setki. W styczniu prezes Czeskiej Izby Żywności zażądał od wprowadzenia zakazu importu polskiej żywności, bo nie dajemy gwarancji zdrowej produkcji. Nic dziwnego, że coraz mniej aut z czeskimi rejestracjami widać przy przygranicznych sklepach.

Polskie jedzenie okazało się eksportowym hitem za granicą. Konkurencja skrzętnie wykorzystuje jednak każdą wpadkę, każdą aferę żywnościową, żeby popsuć renomę całej branży.

- W mojej opinii ktoś chce nas, Czechów, zniechęcić, żebyśmy do was nie przyjeżdżali na zakupy - mówi Pavel Seberla z Szumperka, który co miesiąc robi większe sprawunki w Głuchołazach. - Ja się waszych wyrobów nie boję. U nas też zdarzają się wpadki, ale o tym się nie mówi.

- Znam Czechów, dla których wszystko, co polskie, to kiepskiej jakości, ale dla mnie to nie jest problem - dodaje Bożik Pojeta z Opavy. - Kiepska jakość trafia się wszędzie. Ja przyjeżdżam do waszych sklepów, bo jest taniej.

- Od pięciu lat robię zakupy w Polsce i nie mam złych doświadczeń - dodaje Monika Fencikova z Jesenika.

Nikt nie monitoruje przygranicznego handlu, ale dla małych sklepów w miastach takich jak Paczków, Głuchołazy czy Głubczyce, Czesi to spory odsetek klientów. Kupują mięso, wędliny nawet po kilkanaście kilogramów. Przede wszystkim dlatego, że u nas jest tańsze o 30-40 procent. Ostatnio jednak Czechów przyjeżdża mniej i coraz częściej domagają się zapewnień, że towary na półkach są bez zastrzeżeń.

- Personel naszego sklepu jest coraz częściej wypytywany przez Czechów o polskie mięso - przyznaje Krzysztof Zieliński, prezes Intermarche w Głuchołazach.

- Klienci z Czech mówią, że w telewizji słyszeli o koninie w naszej wołowinie - mówi Edyta Sokołowska-Głuszek ze sklepu mięsnego w Głuchołazach. - Uspokajam, że mamy mięso zbadane przez lekarza z legalnej rzeźni i na pewno jest w porządku. Czeskie media nagłaśniają afery u nas, bo dbają o swoich producentów.

Nieufność czują też polscy producenci żywności.
- Po każdej aferze spożywczej w Polsce nasi odbiorcy żądają oświadczeń, że nie mamy nic wspólnego z podejrzaną firmą - mówi Wojciech Szpulak z opolskiej firmy Jal, eksportującej sery topione i mleko zagęszczone. - Jeśli nadal mają wątpliwości, to musimy dostarczać oficjalne dokumenty, potwierdzające brak związku z aferą.

- Od lat wysyłamy nasze produkty do Czech i na Słowację - komentuje Mariusz Nasiborski, prezes nyskiej firmy Dagny, produkującej słodycze. - Nasi partnerzy znają naszą firmę, mamy do siebie zaufanie wypracowane przez lata. Nam zamówienia stale rosną. W prywatnych rozmowach partnerzy dziwią się jednak, że głośne afery z polską żywnością kończą się wyciszeniem i rozmyciem odpowiedzialności. To powoduje znaczne nadszarpnięcie opinii o Polakach i polskich firmach. Nie ułatwia zawarcia nowych kontaktów gospodarczych. Niestety sami jesteśmy sobie winni.

Polskie urzędy też potrafią wpakować producenta w tarapaty. Przed rokiem Główny Inspektor Weterynaryjny przekazał do Brukseli listę polskich ferm jajecznych, które nie spełniły najnowszych norm Unii dotyczących wielkości klatek dla kur. Na liście znalazło się też kilka ferm z Opolszczyzny, które... normy spełniały.

- Doszło do jakiegoś błędu - opowiada szef poszkodowanej fermy. - Czesi natychmiast wstrzymali przyjmowanie naszych wyrobów. Wyjaśnianie sprawy trwało miesiąc. Chciałem nawet potem skarżyć służby weterynaryjne o odszkodowanie, ale szkoda się kopać z koniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska