Dlaczego Polacy nie wracają?

sxc.hu
W Londynie mieszka około 400 tys. Polaków.
W Londynie mieszka około 400 tys. Polaków. sxc.hu
Gołym okiem widać, że kryzys po irlandzku czy brytyjsku jest o niebo lepszy niż osławiona polska zielona wyspa. W Polsce liczą się tylko wskaźniki makroekonomiczne, natomiast kompletnie nie liczy się człowiek.

Od roku 2005 prawie stale prowadzę badania na uczelniach w krajach "starej Unii". W latach 2007-2010, kiedy dał znać o sobie ogólnoświatowy kryzys finansowy, pracowałem na Trinity College w Dublinie.

Kryzys ten szczególnie dotknął Irlandię, gdzie nałożono na obywateli nowe podatki, które zostały ukryte pod nazwą pension levy oraz income levy. Posunięcie to z dnia na dzień obcięło moje miesięczne dochody o €500, czyli jedną piątą. Wtedy, na poziomie wskaźników makroekonomicznych, Polska wyszła obronną ręką z kryzysu. Irlandzcy koledzy pytali mnie, czy z powodu zapaści gospodarczej ich kraju wyjadą z Irlandii Polacy, których w większości polubili oraz szanują za solidność i pracowitość.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale sam również nie wracałem do Polski, bo tam na żadnej uczelni nie było (i wciąż nie ma) szansy na podobną zapłatę i warunki badawcze bez konieczności dorabiania na kilku etatach.

Z kolei obserwowałem, że fala (i)migrantów (w ramach UE, chyba lepiej mówić o migracji niźli emigracji i imigracji), choć się zmniejszyła, to jednak nie ustawała. Podobne zjawisko obserwuję obecnie w Szkocji, gdzie zadomowiłem się z całą rodziną już na stałe. Z czasem w samolotach tanich linii lotniczych, które początkowo przypominały autobusy wypakowane robotnikami udającymi się na prace sezonowe, przybyło małżeństw z dwójką i trójką dzieci, co jest standardem na Wyspach. Latają w odwiedziny do krewnych w Polsce.

Nie wracają. Cała nowa generacja Polaków zostanie Polako-Brytyjczykami, Polako-Irlandczykami, Polako-Szkotami, Polako-Szwedami itd. A dziura demograficzna będzie rosła, jako że Polska wciąż nie wypracowała żadnej polityki imigracyjnej, która umożliwiłaby jej załatanie.

Ale czemu "wyjechani" Polacy nie wracają? Moja żona, z zawodu lekarz, tak ostatnio podsumowała to zjawisko: "Szkocja to macocha, ale lepsza od rodzonej matki, czyli Polski". Inni mówią, że jeśli polski sukces gospodarczy wyglądałby tak jak irlandzki lub brytyjski kryzys gospodarczy, to nie zastanawialiby się nad powrotem.

Ale czy w dzisiejszej Polsce byłoby stać młode małżeństwo na utrzymanie z dwóch pensji - na przykład kierowcy autobusu i kasjerki w Tesco - mieszkania i trojga dzieci oraz zapewnienie całej rodzinie corocznych dwutygodniowych wakacji we Włoszech lub w Hiszpanii?

Tak, to pytanie retoryczne. Dlatego Polacy, którzy wyjechali po wejściu Polski do UE w 2004 roku, nie wracają i nigdy nie wrócą.

Wyjaśnienie tego zjawiska jest dość proste. W Polsce istnieje prawne pojęcie płacy minimalnej gwarantującej biologiczne przetrwanie. W Wielkiej Brytanii to minimum wage.

Ale na Wyspach występuje jeszcze jedno pojęcie - bardziej polityczne niż prawne (bowiem nie usankcjonowane ustawą) - które nie funkcjonuje w Polsce w dyskursie intelektualno-zatrudnieniowym - a mianowicie living wage.

Zastanawiam się, czy w polskojęzycznej Wikipedii nie majstrował ktoś z polskiego Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, bowiem na odpowiednik hasła "living wage" z anglojęzycznej Wikipedii namaszczono hasło o tytule "minimum egzystencji." Ale
living wage to zupełnie coś innego, to w polskim przekładzie raczej "godziwa zapłata".

Otóż ta "wyspowa" godziwa zapłata (living wage) zapewnia zatrudnionej osobie utrzymanie siebie i dzieci (co najmniej trojga) oraz na przykład chwilowo bezrobotnego partnera na godnym poziomie.

W skład koszyka tegoż godnego poziomu bytowania wchodzi mieszkanie, żywność, ubrania, usługi zdrowotne, koszty transportu oraz rozrywka, czyli ogólnie pojęta kultura, książki, prasa, dostęp do internetu, kino, wyjścia do pubu i na obiad w restauracji, potańcówki i - co ważne - coroczne dwutygodniowe wakacje w ciepłym miejscu świata.

Zapewnienie lokum dla rodziny wedle standardów wyżej wspomnianego koszyka równa się takiemu dochodowi, z którego można swobodnie opłacić wynajem mieszkania bądź domu lub obsłużyć kredyt hipoteczny na jego zakup. Z tym, że każde dziecko powinno mieć w nim własny pokój.

Przy takiej konstrukcji relacji płacy do pracy mobilność przestrzenna jest zjawiskiem powszechnym na Wyspach i - patrząc szerzej - w obrębie świata anglojęzycznego (od Australii i Hongkongu, przez roponośne szejkanaty i RPA, po USA i Kanadę).

Odmiennie rzecz ma się w Polsce, gdzie mobilność tego typu na powszechną skalę ostatni raz występowała - co ironiczne - za komunizmu nakazowo-rozdzielczego, mniej więcej od lat pięćdziesiątych po siedemdziesiąte ubiegłego wieku.

Teraz, jak ktoś mieszka w Krasnymstawie i stracił pracę, a ma szansę na zatrudnienie w zawodzie na drugim końcu Polski, powiedzmy we Wrocławiu, to płaca, na którą może tam liczyć, na pewno nie pozwoli mu przenieść się wraz z rodziną oraz zupełnie nie wystarczy na wynajem lub zakup mieszkania.

W Polsce nie ma teraz mobilności przestrzennej tego typu. Lecz szansa na taką mobilność pojawiła się wewnątrz poszerzonej UE, na terenie niektórych, głównie starych państw członkowskich (także na Cypr lub Maltę). Dlatego młodzi, wykształceni i ambitni bez pracy i widoków na przyszłość w Polsce nie wyjeżdżają z Suchej Beskidzkiej, Głubczyc lub Szczecinka do Warszawy czy Gdańska, ale do Edynburga, Dublina,
Birmingham i Londynu, a także Oslo, Rejkiawiku, Sztokholmu, Amsterdamu i Berlina.

Oczywiście, w Wielkiej Brytanii nie jest idealnie. Dramatem jest to, że wedle statystyk za rok 2013 jedna piąta miejsc pracy nie zapewnia godziwej zapłaty. Ale jednak cztery piąte, tj. 80%, dostarcza takiej płacy i związanego z nią normalnego standardu życia.

Dodatkowo, aby dopomóc rodzinom, kiedy poziom godziwego dochodu na osobę w rodzinie spadnie poniżej minimum w związku z narodzinami dziecka lub utratą pracy przez małżonka, państwo dopłaca do czynszu albo zapewnia socjalne mieszkania i całe domy (gwarantowane przez gminę dla wszystkich potrzebujących, i to w ciągu paru tygodni lub co najwyżej miesiąca), z możliwością wykupu na własność w przyszłości.

I co może dziwić, w Szkocji nie płaci się też za lekarstwa wypisane przez lekarza. W pewnym sensie ideały socjalizmu, czyli godnego życia dla pracowników i ich rodzin, zrealizowano na kapitalistycznych Wyspach.

W Polsce godziwą płacę otrzymuje parę procent top-menedżerów oraz najwyżsi rangą urzędnicy państwowi, czyli zaledwie kilka procent obywateli. Gros mieszkańców Polski, ponad 95%, pracuje za wypłatę o wiele poniżej godziwej płacy. Dlatego aby się utrzymać, muszą podejmować kilka etatów albo po pracy (lub na bezrobotnym) wykonywać zlecenia na czarno.

Wobec powyższego nie powinno dziwić, że Polacy nie wracają z (e)migracji. Co więcej, Niemcy, Ślązacy, Żydzi i inni zmuszeni do zrzeczenia się obywatelstwa oraz wyjazdu z Polski w okresie komunizmu obecnie starają się - z coraz lepszym skutkiem - o odzyskanie polskiego obywatelstwa.

Ale również nie wracają do Polski. Polski paszport to paszport UE, który daje pełny i bezproblemowy dostęp do atrakcyjnych rynków pracy i spokojnego życia w zachodniej Europie, w Skandynawii lub Szwajcarii. Gdyby ktoś chciał, to do Krakowa będzie go stać przyjechać z sentymentalną wizytą piękną majową porą.

Wydaje się, że mierzenie sukcesu gospodarczego li tylko wskaźnikami makroekonomicznymi jest tak samo błędne jak za okresu komunizmu było mierzenie go wzrostem wydajności przemysłu ciężkiego w produkcji stali i czołgów. Wtedy nazywano to zjawisko "propagandą sukcesu" i domagano się "socjalizmu z ludzką twarzą".

I tak jak okazało się po roku 1989, że gospodarka, aby istnieć i rozwijać się, musi produkować dla ludzi ze ścisłym uwzględnieniem ich potrzeb i oczekiwań, teraz coraz wyraźniej widać, iż gospodarka nie może być prowadzona jedynie w imię dobrych wskaźników makroekonomicznych, czyli dla samej siebie. Bo to tylko taka ekonomiczna sztuka dla sztuki.

Żeby zatrzymać młodych i ambitnych, w Polsce trzeba "kapitalizmu z ludzką twarzą", a na początek zapewnienia godziwej płacy. Gdyby udało się takowy kapitalizm zaprowadzić już teraz, to dla "wyjechanych" i tak będzie to o wiele za późno, zwłaszcza gdy już założyli rodziny na Wyspach, posłali tam dzieci do szkół i zakupili domy i mieszkania. Tylko taki model gospodarki "z ludzką twarzą" - tak jak to się dzieje na Wyspach od XIX stulecia - ściągnąłby do Polski emigrantów z całego świata.

Dr hab. Tomasz Kamusella jest opolaninem, dziś pracownikiem naukowym University of St. Andrews w Szkocji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska