Długa kolejka po zdrowie

Redakcja
Zdaniem pacjentów dostęp do lekarzy specjalistów, choć po reformie służby zdrowia miał być lepszy, jest dużo gorszy.

Kiedyś chory wprawdzie nieraz odczekał swoje, ale przeważnie tego samego dnia się zarejestrował i tego samego dnia był przyjęty przez specjalistę. Teraz lekarze limitują liczbę przyjęć, zasłaniając się skromnością kontraktu. Poza tym pewne specjalności są w naszym województwie deficytowe. Z kolei kasa twierdzi, że niektóre kontrakty są i tak niewykonane. Koło się zamyka.

Bardzo dużym problemem jest dostanie się do endokrynologa. W Opolu, w zależności od przychodni, najbliższe terminy przyjęć do niego są wyznaczane dopiero na koniec lipca lub na sierpień, w Nysie też na sierpień, a w Kędzierzynie-Koźlu aż na październik.
- Mamy umowę z kasą na określoną ilość porad. Nie możemy dopuścić do takiej sytuacji, że przyjmiemy od razu wszystkich chętnych, bo kontrakt skończy się nam już w sierpniu i do końca grudnia poradnia będzie zamknięta. Na 30 maja mamy zaproszenie na renegocjację kontraktu. Jeśli kasa dokupi porady w wystarczającej ilości i za odpowiednią cenę, to my też jesteśmy w stanie zatrudnić np. drugiego endokrynologa, ale na razie w poradni jest tylko jeden - wyjaśnia dr Anatol Majcher, dyrektor ZOZ-u w Kędzierzynie-Koźlu.
W poradni kardiologicznej Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu można się zarejestrować dopiero na wrzesień.
- Pacjenci nas oblegają - twierdzi dr n. med. Władysław Pluta. - Ale dla nas kontrakt z kasą nie jest barierą. Wszystkich w krótkim czasie nie jesteśmy w stanie przyjąć dlatego, że ograniczają nas możliwości lokalowe i sprzętowe. Mamy tylko dwa gabinety. Ale gdyby uruchomić jeszcze dwa lub trzy, i tak nie rozwiąże to problemu. Dostęp do naszej poradni jest możliwy na podstawie skierowania od każdego lekarza pierwszego kontaktu. To zbyt rzadkie sito. My powinniśmy funkcjonować jako poradnia konsultacyjna dla trudniejszych przypadków. A teraz czy trzeba, czy nie trzeba, pacjenci są do nas kierowani.
Z jednej strony pacjenci narzekają, że po reformie do lekarzy specjalistów coraz trudniej się dostać. Natomiast zdaniem tych ostatnich, dzieje się tak dlatego, że tych skierowań jest zbyt dużo.
- Ta bolączka pojawiła się wraz z reformą. Tama została zerwana i ludzie ruszyli na nas. Część pacjentów wymusza skierowania od lekarzy pierwszego kontaktu. Z drugiej strony ja ich rozumiem, że chcą zasięgnąć specjalistycznej porady. To powoduje jednak, że chorzy najbardziej potrzebujący pomocy giną w tłumie i wraz z innymi muszą czekać tyle samo w kolejce - dodaje dr Pluta.
Endokrynologów czy kardiologów jest na Opolszczyźnie za mało, więc i dłużej się do nich czeka. Ale wyczekuje się też do okulistów, których podobno nie brakuje. Na tych ostatnich, dotyczy to zwłaszcza Opola, są też wieczne skargi.

Największe gromy sypią się na okulistów przyjmujących w ZOZ "Centrum" przy ul. Kościuszki (przeniesionych wraz z poradnią z ul. Chabrów). Przeprowadzka i włączenie tej poradni w strukturę zoz-u miało podobno poprawić sytuację. Tymczasem tak się nie stało, skargi pacjentów nie maleją. Obecnie najbliższy termin do okulisty, jaki wyznacza rejestracja, to lipiec lub na sierpień. Ewentualnie można przyjść rano i spróbować (jak radzi rejestratorka) się dostać. Każdy, kto tego próbował, wie jednak, że graniczy to z cudem. Bo albo nie ma już wolnych numerków, albo brakuje któregoś lekarza.
Na ten rok Opolska Regionalna Kasa Chorych wykupiła tylko na Opole 30 tysięcy porad okulistycznych, z czego 11 tysięcy przypadło poradni z ZOZ "Centrum".
- Jest to bardzo dużo - uważa Stanisław Łągiewka, dyrektor kasy. - Co drugi mieszkaniec Opola może się wybrać do okulisty. Pacjenci narzekają na długie terminy oczekiwań, tymczasem na przykład za pierwszy kwartał tego roku okuliści z ZOZ Centrum nie wywiązali się z kontraktu. Nie zrealizowali kilkuset przyjęć.

Zdaniem kasy, zasłanianie się skromnością kontraktu, jest dla niektórych lekarzy bardzo wygodne. Bo poprzez wyznaczanie długich terminów, przymusza się pacjentów, żeby przychodzili do tych samych specjalistów prywatnie.
- A potem wina za kolejki spada na kasę - dodaje jej dyrektor.
W ZOZ "Centrum" okuliści przyjęli taką zasadę, że każdy z nich przyjmuje 20 pacjentów dziennie, a 10 numerków rezerwuje sobie jako przypadki nagłe, gdy np. komuś coś wpadnie do oka. Nie zawsze jednak takie przypadki są.
- Byliśmy w tej przychodni na kontroli o godz. 13. Lekarz czytał gazetę, bo czekał już tylko na przypadki nagłe. Innych pacjentów nie chciał przyjmować, a pracował tego dnia do 15. To jest niedopuszczalne - mówi Jerzy Pilarski, dyrektor wydziału kontroli Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych.
Niektórzy lekarze chcą, żeby część pacjentów było nadal prywatnych, a część tzw. kasowych, czyli przyjmowanych bezpłatnie, w ramach kontraktu. Natomiast zamierzenie kasy jest takie, aby dla coraz większej liczby lekarzy kontrakt z kasą był tym jedynym. Bywa z tym jednak różnie.
- Pewna pacjentka zarejestrowała się wcześnie rano do ginekologa w przychodni - opowiada dalej Jerzy Pilarski. - Pan doktor stwierdził jednak, że już nie zdąży jej przyjąć w ramach normalnych godzin pracy, ale może ją zbadać w tym samym gabinecie po godz. 14, czyli już prywatnie. Zrobił to i pobrał od niej opłatę. A do kasy wysłał jednocześnie "obciążenie", żeby mu zapłacić za tę wizytę w ramach kontraktu. Gdy zaczęliśmy całą sprawę sprawdzać - lekarz tłumaczył się, że tego dnia bardzo źle się poczuł, więc nie mógł pojechać do swojego gabinetu prywatnego. Dlatego przyjmował nadal w tym samym gabinecie. Zwrócił też pobrane pieniądze.

W ubiegłym roku kontrakty na usługi specjalistyczne wyczerpywały się już po pierwszym półroczu, a najdalej w październiku. ZOZ-y i szpitale (gdy chodziło o przychodnie przyszpitalne) występowały do kasy o renegocjacje, żeby nie trzeba było nagle zamykać gabinetów. Ale z drugiej strony - robiły to niechętnie. Bo wtedy dostawały już tylko 70 proc. kwoty wyjściowej. W tym roku renegocjacje zaczęły się już w maju, do kasy, z tytułu podwyższonych składek spłynęło więcej pieniędzy, więc dyrektorzy zoz-ów mają nadzieję, że już nie będą stawiani pod ścianą i na dyktat kasy nie muszą się godzić.
- Nie jesteśmy zainteresowani renegocjacjami, jeśli miałoby to być znowu 70 procent. Na szczęście cenę można już negocjować - mówi Anatol Majcher, dyrektor ZOZ-u w Kędzierzynie-Koźlu.

Specjalistami, którzy nie narzekają na wysokość kontraktów, są reumatolodzy. W przychodni należącej do ZOZ-u w Oleśnie wystarczy rano się zarejestrować i jeszcze tego samego dnia zostać przyjętym. Podobna zasada obowiązuje w Niepublicznym ZOZ Medium w Grodkowie oraz w innych poradniach w terenie.
W Wojewódzkiej Przychodni Reumatologicznej w Opolu trzeba natomiast czekać do miesiąca.
- Ale to w zupełności wystarcza - zapewnia dr Katarzyna Suchoń, jej kierownik. - Stany nagłe i tak są przyjmowane poza kolejnością, a pozostałe osoby mają tak ustawiane leki, że na planową wizytę cztery tygodnie mogą zaczekać. Natomiast niezadowala nas wartość kontraktu. Kasa płaci za jedną poradę poniżej 30 zł, więc żeby przychodnia miała za co funkcjonować, trzeba nadrabiać ilością przyjęć.
Podobno w przychodni tej kolejki mogłyby być krótsze, gdyby pacjenci byli bardziej...zdyscyplinowani.
- Niestety, często nie przychodą oni w umówionym terminie i nawet nas o tym nie uprzedzą. Na przykład dzisiaj (21 maja - przyp. red.) na zaplanowanych 25 osób - 6 nie przyszło. A przecież w tym czasie moglibyśmy przyjąć innych chorych na ich miejsce - dodaje dr Suchoń.

Specjaliści bronią się, że tak krawiec kraje, jak mu materii staje, czyli tak działają jak im pozwala kasa. Z kolei kasa zarzuca im sztuczne mnożenie rzekomo udzielonych świadczeń.
- Na przykład z zakresu chirurgii urazowo-ortopedycznej pewna przychodnia wykazała na papierze tak dużą ilość przyjęć za pierwszy kwartał, że jeden pacjent musiał tam być badany co minutę, a wiadomo, że jest to niemożliwe - twierdzi Stanisław Łągiewka.
- Zaobserwowaliśmy też, że występuje bardzo duża powtarzalność przyjęć tego samego pacjenta. W przypadku przewlekłych chorób może to być usprawiedliwione, ale często dotyczy to błahych schorzeń. Nie możemy jednak niczego zakwestionować. Z tego powodu również wydłużają się kolejki - uważa dyrektor wydziału kontroli.
Nie ma żadnych prawidłowości, że do specjalistów łatwiej się dostać w Opolu, gdzie jest ich największe "nasycenie" niż w innych miastach województwa. Natomiast już wyraźnie widać, że bardziej dostępni są specjaliści pracujący w niepublicznych zoz-ach. Czy do okulisty, czy do alergologa, czy też do kardiologa (poza nielicznymi wyjątkami) pacjenci przyjmowani są w nich jeszcze tego samego dnia, w którym się zarejestrują. Niepubliczne zoz-y przeważnie nie kierują się limitem, gdyż mają płacone od ilości przyjęć. Natomiast w zoz-ach publicznych nadal obowiązuje zasada: czy się stoi, czy się leży...
- Mnie roczny kontrakt na odczulanie pacjentów skończył się już w lutym, a na diagnostykę w tym miesiącu. Nie przerywam jednak przyjęć, gdyż nie mogę odsyłać chorych, którzy teraz, w okresie pylenia roślin, bardzo cierpią. A wiem, że inni koledzy przyjęcia limitują, więc ich pacjenci trafiają teraz do mnie. Czekam jednak z niecierpliwością na renegocjację - wyznaje specjalista alergolog Barbara Żurek z NZOZ "Allergovita" w Opolu.
Kolejki do specjalistów przyjmujących w ramach kontraktu z kasą wydłużają się także dlatego, że wiele osób chodziło kiedyś do lekarzy prywatnie, a teraz, z braku pieniędzy, już z tej możliwości nie korzysta. W województwie nastąpił np. widoczny "odpływ" pacjentek z prywatnych gabinetów ginekologicznych.
- Kobiety coraz chętniej korzystają z porad ginekologów w poradniach, a i tym specjalistom coraz bardziej zależy na zawieraniu kontraktu z kasą. Już nie "wypędzają" oni, poza nielicznymi wyjątkami, pacjentek na popołudnie. Wprowadziliśmy tzw. cykl opieki nad ciężarną, odpowiednio opłacany, co spotkało się z dobrym przyjęciem.

Pojawił się jednak inny problem. Część pacjentów ma utrudniony dostęp do specjalisty tylko dlatego, że nie może uzyskać od lekarza podstawowej opieki zdrowotnej odp0wiedniego skierowania. Lekarze pozwolą leczyć pewne przypadki sami.
- Nie wiem, z czego to wynika, czy z poczucia wszechwiedzy, braku krytycyzmu? Nie ma lekarza, który by się znał na wszystkim. Niektórzy pacjenci trafiają do nas potem w strasznym stanie, a my musimy to naprawić - mówi specjalistka rzadkiej dziedziny, pragnąca zachować anonimowość.

Przede wszystkim chodzi o pieniądze. Lekarz POZ zatrudniony w placówce mającej kontrakt z kasą regionalną za wystawienie skierowania do specjalisty nie obciąża wprawdzie swojej przychodni, ale powinien kierowanemu pacjentowi zlecić wcześniej różne badania, a te kosztują.
- Na jednego pacjenta dostajemy z kasy 60 zł na rok. Przykładowo proste badanie moczu kosztuje ok. 6 zł, a rentgen klatki piersiowej 50 zł. Jedno takie skierowanie i jest po całej kwocie. To chyba daje do myślenia - mówi lekarka z opolskiego ZOZ.
Lekarze POZ podsyłają więc pacjentów specjalistom często bez podstawowych badań. Albo leczą sami - czasem z różnym skutkiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska