Targi nto - nowe

Dni Opolszczyzny - rozpoczynamy debatę

fot. Krzysztof Świderski
Janusz Wójcik: - Najważniejszym sukcesem jest to, że województwo jest i udało się je utrzymać, wbrew różnym likwidacyjnym zapędom.
Janusz Wójcik: - Najważniejszym sukcesem jest to, że województwo jest i udało się je utrzymać, wbrew różnym likwidacyjnym zapędom. fot. Krzysztof Świderski
Artykułem Janusza Wójcika, startujemy z redakcyjną debatą o kondycji regionu. - Opolszczyzną rządzą misie - pisze Wójcik.

Sylwetka

Sylwetka

Janusz Wójcik wymyślił i założył Obywatelski Komitet Obrony Opolszczyzny w styczniu 1998 roku. Po skutecznej obronie województwa opolskiego, w latach 1998-2002 był członkiem Rady Miasta Opola z ramienia OKOOP-u. Poza działalnością publiczną przez wiele lat zajmował się prywatyzacją jako syndyk.

Dziesięć lat temu udało się uratować województwo, bo w OKOOP-ie razem stanęli Polacy, Ślązacy i Niemcy, ludzie z Konfederacji Polski Niepodległej i postkomuniści. Dziś jest to tylko wspomnienie. Okazało się, że OKOOP zasypano o wiele za szybko. Jest mi przykro, kiedy czytam w gazetach, że posłowie z Opolszczyzny nie lobbują razem na rzecz regionu. Jak gdzieś przyjdzie Garbowski, to nie przyjdzie Kłosowski i odwrotnie. To nas odróżnia negatywnie od naszych sąsiadów z województw śląskiego czy dolnośląskiego.

W dodatku w ciągu tych dziesięciu lat nie mieliśmy szczęścia do marszałków województwa, którzy byliby wielkimi indywidualnościami. To nie jest przypadek, że wielu mieszkańców regionu nie potrafi wymienić nazwisk ludzi, którzy stali na czele regionu w minionej dekadzie. Nie było człowieka z autorytetem, na którego zaproszenie posłowie przyszliby i robili coś razem, bo wiedzieli, że po pierwsze warto, a po drugie, jak ich zabraknie, to on się odważy i pokaże w mediach, kto ma swoich wyborców w nosie, nawet płacąc za to posadą. Dziś osobą z autorytetem jest na Opolszczyźnie arcybiskup Nossol, ale trudno od niego wymagać, żeby zajmował się lobbingiem i inwestorami.

Za mało entuzjazmu
Nasze samorządy pracują, ale robią tylko to, co na dziś wynika z ustawy. Brakuje myślenia do przodu. Przykładów jest sporo. Skoro wiadomo, że za kilka lat liczba studentów zmaleje o 40 procent, to już teraz trzeba o tym myśleć, naciskać na władze uczelni, żeby dostosowywały się do tej sytuacji i łączyły w jeden silny organizm akdemicki. Ja wiem, że szkoły wyższe są samodzielne. Wiem, że pewnie będą się opierać, bo lepiej mieć cztery rektoraty niż jeden. Ale myśleć i mówić o tym trzeba, żeby powstał nacisk. Na tym powinien polegać dobrze rozumiany regionalizm, że władze mają wizję tego, co będzie dla Opolszczyzny dobre dziś i w przyszłości, i troszczą się o to. Kiedy patrzę na nasz region 10 lat po obronie województwa, mam wrażenie, że ta wizja przyszłości nie sięga u nas dalej niż tygodnia. Inny przykład. Społeczeństwo się starzeje. Będziemy mieli coraz więcej osób potrzebujących opieki i pomocy, a hospicjami i zakładami opieki zdrowotnej nadal zajmują się szlachetni hobbyści z Caritasu czy Kościoła ewangelickiego.

Samorządy nie bardzo im pomagają, bo nie widzą i nie chcą widzieć tego problemu.
Na Opolszczyźnie bardzo brakuje entuzjazmu. Pasjonaci mają tu nielekkie życie, niezależnie od poglądów politycznych. Wystarczy wymienić rektora uniwersytetu profesora Nicieję czy burmistrza Zdzieszowic Dietera Przewdzinga. I to już nie jest tylko problem władz, to jest problem naszej opolskiej społeczności. Wolimy, żeby nami rządzili porządni, ale spokojni ludzie, żeby za wiele nie mieszali, nie mieli zbyt wielu pomysłów. I ludzie według takich kryteriów wybierają władze na różnych poziomach samorządu. Jeszcze na początku lat 90. było w nich trochę miejsca dla ryzykantów, osób z ikrą i pomysłem. Potem wyborcy ich wycięli. A skutek jest taki, że rządzą nami ciepłe misie, które jak mantrę, do znudzenia umieją tylko powtarzać słowa o programach sektorowych, kluczowych i indykatywnych. Żeby było jasne, pieniądze z Unii są ważne. Trzeba z nich korzystać. Ale to nie może być jedyna forma aktywności władz w regionie. Poza Unią i jej programami też jest życie. Ale nasze samorządy nie żyją, tylko są administrowane przez urzędników wybieranych - nie wiadomo dlaczego - na kolejne kadencje. Całe szczęście, że Dni Opolszczyzny wymyśliła "Nowa Trybuna Opolska", bo dzięki temu one się odbędą za kilka tygodni. Samorząd czekałby latami na unijne pieniądze na ten cel.

Opolszczyzna pozostała, oczywiście, regionem gospodarnym i pracowitym. Ale ma to wymiar indywidualny, nie społeczny. Poszczególni Opolanie radzą sobie świetnie. Wyjeżdżają do Niemiec i Holandii, do Anglii i Irlandii i żyją coraz lepiej. Już prawie nie ma różnic między wioskami autochtonów i przybyszów. Ich mieszkańcy daliby sobie radę także wtedy, gdyby opolskiego ratusza, urzędu marszałkowskiego i wojewódzkiego wcale nie było. Ludzie nie widzą związku między samorządem, zwłaszcza wyższego szczebla, a poziomem swojego życia, więc albo nie głosują wcale, albo na tych, którzy będą w kolejnej kadencji możliwie niewidoczni.
Dobrze tylko w gminie
Trochę lepiej jest w gminach, gdzie mniejsi inwestorzy, także z Zachodu, przychodzą i tworzą miejsca pracy. Ale to, co sprawdza się na poziomie gminy, wyżej jest już za słabe. Brakuje współpracy między gminami. Praktycznie nieobecny jest Związek Gmin Śląska Opolskiego. Jakby nikomu na nim nie zależało. A większość ważnych dla regionu spraw można załatwić tylko razem. Niestety, duch OKOOP-u gdzieś uleciał. Brakuje odwagi i umiejętności ryzykowania, by zrobić coś dalej niż tylko na własnym podwórku. Gdyby wszystko można było wykonać według już opisanych metod, świat byłby lekki, łatwy i przyjemny, ale nie jest. Żeby możliwy był postęp, trzeba szukać rozwiązań niestandardowych, oryginalnych i obarczonych ryzykiem błędu, często w poprzek przepisów. U nas zaś często myśli się kategoriami: Nie będziemy ryzykować, że się poźlizgniemy, poczekamy, aż Unia da pieniądze, a jak je dostaniemy, to spróbujemy coś zrobić. Skutkiem takiego myślenia nasze tereny przy autostradzie jak straszyły pustką, tak straszą. I tego obrazu nie zmieniają pojedyncze inwestycje, np. w gminie Ujazd.

Trzeba przy tym uczciwie stwierdzić, że za 10 lat stagnacji nie wolno atakować tylko obecnych władz regionu. Ten problem powstał dużo wcześniej, na początku wieku. Jeszcze wówczas, gdy byłem syndykiem i prywatyzowałem zakłady "Peters", firmę tę chciała kupić w całości krakowska firma z branży mięsnej. Inwestor był gotowy rozebrać swoje hale z widokiem na Wawel i przenieść się do Opola. Pisałem w tej sprawie do marszałka, wojewody, prezydenta miasta i starosty, prosząc o życzliwe zainteresowanie. Krakowski inwestor zrezygnował po jednym trwającym pół godziny spotkaniu z władzami w Złotej Sali urzędu wojewódzkiego. Trzydzieści minut wystarczyło, żeby nabrać przekonania, że tak naprawdę nikt go na Opolszczyźnie nie chce. Nie zaproponowano mu żadnej ulgi czy zachęty. Nikt się nie odważył. Inwestor kupił mleczarnię pod Krakowem, maszyny po "Petersie" wyjechały na Węgry, Opolszczyźnie została w tym miejscu dyskoteka. I to jest dla mnie symbol niewykorzystanych szans w minionym dziesięcioleciu.

Opole czeka na Dutkiewicza
Zabrakło nam choćby jednego wielkiego sukcesu, który pociągnąłby za sobą następne. Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz jest dziś postacią tak znaną, że jakby się uparł, mógłby pewnie zostać prezydentem RP. Ale dziesiątki, a może setki inwestycji nie przyszły do Wrocławia jednocześnie. Jeden inwestor zapraszał i zachęcał kolejnego. Opole wciąż czeka na swojego Dutkiewicza. Miastu brak indywidualności. Większość marszałków, wojewodów, ale i naczelników wydziałów w urzędzie miasta to są ludzie pochodzący z terenu - z Kędzierzyna, Namysłowa, Brzegu czy innych miast. Energiczniejsi opolanie szukają szczęścia w Poznaniu, Warszawie czy za granicą. Stolica regionu jest senna i ten stan rzutuje na całe województwo. Nie ma chętnych, żeby iść na przebój. A bez pójścia na przebój nie byłoby także OKOOP-u. Dni Opolszczyzny będziemy obchodzić w czerwcu na pamiątkę łańcucha utworzonego w obronie województwa przez mieszkańców. Ale OKOOP zaczął się w styczniu, kiedy wcale nie było pewności, że uda się je ocalić. Była nadzieja i pewność, że warto. Dziś bardzo nam brakuje takich nastawień. Jestem dumny z tego, że wymyśliłem i założyłem OKOOP, ale jak patrzę na nasz region dziś, zaczynam się bać, czy nie oszukaliśmy wtedy ludzi.

Na szczęście nie wszystko w ciągu tych dziesięciu lat było porażką. Najważniejszym sukcesem jest to, że województwo jest i udało się je utrzymać, wbrew różnym likwidacyjnym zapędom. Po drugie, potencjał regionu nie został wykorzystany, ale on wciąż istnieje. Wystarczy go uruchomić. Wreszcie wciąż mamy swoje media z "Nową Trybuną Opolską" na czele. Wasza gazeta pozostała regionalną nie tylko z nazwy. Jest obecna w każdym powiecie, w gminie, często na sąsiedniej ulicy i to buduje lokalny patriotyzm i naszą opolską tożsamość. Wreszcie możemy się cieszyć, że nie tylko Ślązacy od pokoleń, ale i ci, którzy urodzili się na Opolszczyźnie, ale ich rodziny pochodzą z kresów lub z Polski centralnej, utożsamiają się ze swoim Heimatem. Czują się na Opolszczyźnie u siebie. To jest wielka wartość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska