Do pracy zaglądam nawet w nocy

fot. Roman Baran
Jej dziećiństwo nie było słodkie. Za to teraz...
Jej dziećiństwo nie było słodkie. Za to teraz... fot. Roman Baran
Rozmowa z Cecylią Zdebik, prezesem Przedsiębiorstwa Wyrobów Cukierniczych "Odra" w Brzegu.

Jest najmłodszą z sześciorga rodzeństwa. Do Brzegu i do PWC ODRA S.A. trafiła tuż po studiach i tutaj przeszła wszystkie szczeble kariery. Marzy, by kiedyś wybrać się do kasyna. Już raz tam była i za wygraną zafundowała znajomym kolację. Drewniana lalka przed jej gabinetem trzyma sztandarowe wyroby firmy: chałwę i galaretki w czekoladzie.

- Jaką minę mieli pracownicy, kiedy pierwszy raz zobaczyli panią na nocnej zmianie?
- Słyszałam tylko gorączkowe szepty: prezeska przyszła. I zaraz wszyscy stali przy maszynach (śmiech). Ale nie robię tak dlatego, że nie ufam swoim pracownikom. Uważam, że z najlepszego raportu nie dowiem się tego, jak smakują nasze wyroby i jak się ludziom pracuje. Dlatego dość często w odwiedzam wszystkie działy...

- ... i próbuję słodyczy?
- Próbuję. Dziś zjadłam już dwa trufle, jeden w czekoladzie, drugi bez i kąsek chałwy. No i jedną krówkę. Teraz na spotkaniach będę piła tylko kawę. Ale jeśli rano nie robię obchodu, to kupuję sobie słodkie bułeczki.

- I jak zdrówko?
- Z badań lekarskich wynika, że wszyscy tu mamy cukier w normie.

- To pewnie po pracy ma pani dość słodkiego?
- Nie, w domu też są cukierki. I zawsze, kiedy robię komuś prezent, dorzucam słodycze. Bo inaczej co to za upominek? Kupuję też wyroby konkurencji, żeby wiedzieć, co nowego wymyślili. Nawet, jeśli nie przyszłam do sklepu po cukierki, zaglądam na półkę ze słodyczami.

- Taki zawodowy nawyk?
- Straszny! Ja nawet nie jem cukierka tak, jak normalny człowiek. Najpierw patrzę na cenę, potem - na której półce leży, jakie ma opakowanie. I dopiero po tych "oględzinach" odwijam papierek. Ale nie zjadam cukierka od razu, tylko przeważnie go przełamuję, żeby zobaczyć nadzienie.

- Pani życie nie zawsze jednak było słodkie.
- Urodziłam się jako ostatnia w rodzinie. Mama ukrywała tę ciążę, bo chyba obawiała się wymówek starszych córek. Między mną, a najstarszą siostrą jest 20 lat różnicy. Po przyjeździe na wakacje najstarsza siostra zobaczyła kołyskę, w której leżałam i dopiero dowiedziała się, że ma jeszcze siostrzyczkę. Podobno zapytała, czyje to dziecko? Pocieszyła mamę, że: "myśmy się wychowali to ona również".

- W domu było biednie?
- Może nie biednie, ale bardzo skromnie. Tato pracował, a mama się nami zajmowała. Pamiętam ją, jak się krząta po kuchni. Była z nami bardzo krótko. Zmarła, gdy miałam osiem lat. Siostra, która miała już trójkę własnych dzieci, zabrała mnie do siebie. Musiałam bardzo szybko dojrzeć.

- Na czym polegała dojrzałość u 8-latki?
- Miałam już poważne, jak na ten wiek, obowiązki. Robiłam zakupy, myłam naczynia, przynosiłam też węgiel z piwnicy. O rozpieszczaniu nie było mowy.

- Siostrę traktowała pani, jak mamę?
- Bardzo szybko wrosłam w jej rodzinę, ale została dla mnie siostrą. Jeszcze jak żyli rodzice, byliśmy wychowywani tak, żeby sobie nawzajem pomagać. Każdy miał swoje obowiązki, jeden zajmował się drugim. Starsze rodzeństwo opiekowało się mną od zawsze.

- Miała pani u nich z tego powodu jakieś przywileje?
- Nie bili mnie i chyba najmniej dokuczali (śmiech).

- Zapamiętała pani z dzieciństwa jakiś słodki smak?
- Zapamiętałam i nawet wprowadziłam ten wyrób do produkcji w "Odrze". To były migdałowe landrynki. Raz w tygodniu w Gąbinie koło Płocka, gdzie się urodziłam, był targ. Mama przynosiła czasem stamtąd cukierki. Miały różne kształty, ale z rodzeństwem biliśmy się o te w kształcie serduszka. Trzeba było je wybierać z torebki. Produkowaliśmy w "Odrze" te migdałki może dwa lata, ale zaniechaliśmy produkcji bo okazało się, że wcale nie ma na nie tak wielu chętnych. Widać nie są już takie popularne jak wtedy, gdy na co dzień słodyczy nie było.

- Pani decyzje mają dużą siłę rażenia. To zamówienia na setki ton słodkości.
- Dlatego czasem mam zwyczajne wątpliwości. Chodzę i głowię się, czy dobrze zrobiłam. Myślę: idą "Leśne", trzeba więcej. A później okazuje się, że w tym czasie lepiej sprzedały się landryny.

- Takie ryzyko czasem nie męczy?
- Wprost przeciwnie! Nigdy nie kładę wszystkiego na jedną kartę. Moje decyzje są przemyślane, bo w końcu w firmie pracują ludzie, którzy mają rodziny, zaciągnięte kredyty i muszę brać za nich odpowiedzialność. Ale nie potrafiłabym siedzieć i nic nowego nie zrobić. Ciągle próbuję tego, czego jeszcze nie doświadczyłam. A jak nie ma takiej okazji, to sama ją stwarzam. Ja po prostu bardzo lubię podejmować decyzje.

- To jak hazard.
- Hazard wprost uwielbiam. Kiedyś, przy okazji spotkania handlowego na godzinkę zaplanowano wizytę w kasynie. Na grę wymieniłam sobie 100 dolarów. Wygrałam drugie tyle ale z wygranej postawiłam wszystkim kolację. Uznałam, że to niesłusznie zarobione pieniądze, więc bez żalu wydałam je na przyjemności. Nieznane zawsze mnie pociągało. Zaczęło się już na studiach ekonomicznych, gdzie grałam w brydża. Zarywałam całe noce i nie raz egzaminy wisiały na włosku. Jeśli mogłabym sobie spełnić jakieś marzenie, to byłaby całonocna gra w kasynie. Jeżeli wygram kiedyś jakieś pieniądze, oczywiście trochę większe, np. w totolotka, na pewno zagram w kasynie (śmiech).

- W domu - podobnie, jak w firmie - ostatnie słowo należy do pani?
- Hmmm. Można powiedzieć, że ja inicjuję zmiany. A decyzje są już wspólne.

- Pani mąż nie miał chyba łatwego zadania. Żeby zwrócić na siebie uwagę kogoś, kogo fascynuje nieznane, nie mógł być przewidywalny.
- Rzeczywiście, uciekał się nawet do podstępu. Raz wymógł w ten sposób spotkanie. Udawał chorego. Kolega przybiegł do mnie alarmując, że Tadeusz ma 40 stopni gorączki i majaczy. Mogłam się wtedy domyślić, że to pułapka, ale te odwiedziny były mi chyba na rękę.

- Zawsze się tak pani o wszystkich troszczy?
- Lubię dbać o ludzi. Wszyscy pracujemy dla zysku, ale do osiągnięcia wyników potrzebny jest przede wszystkim człowiek. Znam oczekiwania swoich pracowników, bo sama przeszłam wiele stanowisk. Pamiętam, czego sama wtedy oczekiwałam. Dlatego kiedy na przykład wprowadzamy nowe rozwiązania, to pracownicy sami w miarę możliwości decydują, jak ma być ustawiona maszyna, z której strony będą np. aromaty albo pod jakim kątem nachylić blat, żeby łatwiej było im pracować.

- Docenia pani ludzi i liczy się z ich zdaniem. A w gabinecie powiesiła sobie pani obraz z napisem "Jezu, ufam Tobie". Dość zaskakujące, jak na prezeskę z duszą hazardzistki.
- Bo ja chyba nie jestem typowym prezesem. Obraz Jezusa wisi nad drzwiami, naprzeciw mojego biurka, bo patrząc na niego, mam poczucie opieki. I w sytuacjach, kiedy już nic nie można, On jest. A biurko służy mi jedynie do podpisywania dokumentów, poza tym, nie lubię za nim przesiadywać.

- Być może to część tajemnicy sukcesów "Odry". Znak jakości Q, logo "Teraz Polska" to tylko niektóre z nich.
- I ja, i moi pracownicy, włożyliśmy w tę firmę część nas. Dlatego każde wyróżnienie, nawet mniej rozpoznawalne, bardzo cieszy. Przy ludziach już trochę nie wypada, ale kiedy nikt nie widzi, potrafię nawet z radości zapiszczeć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska