Do przodu każdego dnia

Anita Koszałkowska
Brat Ryszard Winiarz, kierownik schroniska im. Brata Alberta w Pępicach, nominowany w kategorii "Postawa społeczna".

- Swoje powstanie schronisko zawdzięcza rodzicom brata...
- Tak, początki były prozaiczne. Przed 23 laty pracowaliśmy z braćmi w pierwszym schronisku dla bezdomnych we Wrocławiu. I mieliśmy ogromny kłopot z jednym podopiecznym. Postanowiliśmy wysłać go do naszych rodziców, którzy mieszkali i prowadzili gospodarstwo w Pępicach. To był taki eksperyment, który się udał. Ten człowiek bardzo szybko zaczął normalnie funkcjonować, wracać do normalności. Potem do rodziców zaczęli zgłaszać się następni. Po roku było ich już siedmiu. Nie było innej rady, jak utworzyć w naszym rodzinnym domu schronisko.

- Co takiego zrobiliście, że ludzie nieprzystosowani prostowali się, a do Pępic ściągali następni.
- Po pierwsze, rodzice są osobami otwartymi. Jeśli trzeba było komuś pomóc, to oni nie dyskutowali, tylko pomagali. Zrozumieli, że skoro do Pępic przyjeżdżają bezdomni, to znaczy, że ich pobyt tu ma sens. Stworzyli taką, w pewnym sensie, komunę. Razem z nimi uprawiali ziemię, razem siadali do stołu, wspólnie się utrzymywali. Tak jest do dziś, kto może, pracuje dla schroniska.

- Schroniska, prowadzonemu, można powiedzieć, przez klan Winiarzów, bo wszyscy trzej bracia zostali zakonnikami, poma-gają Wam wasi rodzice i inne osoby świeckie.
- Wszyscy jesteśmy zakonnikami zakonu Braci Pocieszycieli. Będąc z bratem w seminarium, doszliśmy do wniosku, że trzeba zrobić coś więcej. Postanowiliśmy posługiwać bezdomnym, dołączył do nas trzeci brat. Chcieliśmy oddać się całkowicie drugiemu człowiekowi i Bogu, tak bez żadnych granic. Zresztą jeden ze ślubów, który złożyliśmy, to ślub poświęcenia się bezdomnym bez reszty do końca życia.

- I nie ma chwil, kiedy brat mówi "mam dość"?
- Są chwile zmęczenia, bo przecież każdego dnia obcujemy z cierpieniem, smutkiem, poczuciem rezygnacji. Lub chwile, gdy sami jesteśmy na siebie źli, bo w tej codzienniej walce o każdy grosz, coś się nie udaje, bo wciąż napotykamy na kłopoty. Jednak w takich sytuacjach wspominamy słowa Józefa Pazdura, biskupa wrocławskiego: "Pamiętajcie drogi powrotnej nie ma, musicie wciąż iść do przodu" i idziemy, każdego dnia.

- Nawet wtedy, gdy brakuje pieniędzy na opał, czy kończą się zapasy w spiżarni?
- Na szczęście mamy przyjaciół. To już armia 500-600 osób, których datki pozwalają nam istnieć. Utrzymujemy z nimi kontakt. Jednak największą radość dają nam sami podopieczni. Szczególnie to widać zimą, gdy docierają do naszego domu zmarznięci i brudni, niepodobni do istoty ludzkiej. I kiedy już ich umyjemy, nakarmimy i ubierzemy - to nawet taka zewnętrzna przemiana cieszy. Nie mówiąc o tej wewnętrznej. Gdy ludzie chcą, nienamawiani, się pomodlić, gdy zaczynają szukać jakiegoś sensu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska