Do serca przytul... konia. To twój przyjaciel!

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Karolina Suchan stworzyła dla Tequili boks w pomieszczeniu gospodarczym, które i tak stało puste. Wybieg znajduje się natomiast za domem - w miejscu, gdzie były nieużytki.
Karolina Suchan stworzyła dla Tequili boks w pomieszczeniu gospodarczym, które i tak stało puste. Wybieg znajduje się natomiast za domem - w miejscu, gdzie były nieużytki. Radosław Dimitrow
Na kupno konia decyduje się coraz więcej mieszkańców Opolszczyzny. Niczym dawni ułani mamy słabość do tych zwierząt. Własny rumak przy domu to mnóstwo frajdy.

Karolina Suchan z Brożca pod Krapkowicami wpadła kiedyś do domu i ogłosiła rodzicom: - Chciałabym mieć konia!

- Ale córciu. Jak to? Przecież my nawet nie mamy gospodarstwa... Poza tym taki koń to ogromna odpowiedzialność, wymaga dużego poświęcenia - tłumaczyła mama, próbując wyperswadować pomysł 14-letniej wówczas Karolinie.

Nastolatka miała wtedy małą styczność z końmi - widziała je w pensjonatach i zapamiętała jako zwierzęta, które w sposób niezwykły przywiązują się do ludzi. Jej rodzice znali je natomiast z innej - niekoniecznie dobrej strony - gdy na polach zastępowały traktory.

- Pamiętam z dzieciństwa, że gdy koń miał gorszy dzień, to szarżował i stawiał się właścicielowi - wspomina pani Ewa. - Wtedy robiło się groźnie, a w ruch szedł bat. Bałam się, że koń, który wymarzyła sobie córka, zrobi jej po prostu krzywdę.

Obawy podsycały dodatkowo historie z przeszłości. Rodzina doskonale pamiętała przypadek pewnego pracownika stajni, który przez nieuwagę został śmiertelnie stratowany.

- Ale dziś wiem, że tamte historie nijak mają się do naszej Tequili - śmieje się mama Karoliny. - To zupełnie inny koń. Jest ułożona i spokojna. Nigdy nie musieliśmy jej krzywdzić, żeby nas słuchała. To taki nasz przyjaciel rodziny.

Rodzice Karoliny ostatecznie zgodzili się kupić konia, uznali, że zajmowanie się nim będzie lepszym zajęciem niż przesiadywanie godzinami przed komputerem. Zwierzę zamieszkało przy domu, w budynku gospodarczym, który i tak od lat stał pusty.

Zaraz za domem, na pobliskiej łące, rodzina ogrodziła teren i zrobiła wybieg dla Tequili, która jest szlachetnej półkrwi. Przy okazji udało się wyciąć potężne chaszcze, które sięgały po pas.

- Własny koń to było moje marzenie od dziecka! - przyznaje Karolina.

Koń na wsi okazał się sensacją

Gdy Suchanowie kupili do domu rumaka, wieść o tym rozniosła się po wsi lotem błyskawicy. To był pierwszy koń kupiony w Brożcu od 30 lat, czyli od czasów, gdy ludzie zamienili poczciwe ślązaki na traktory. "Patrzcie! Koń!" - krzyczały dzieci z miejscowej podstawówki, gdy pierwszy raz ujrzały Tequilę. Nikt się nie spodziewał, że koń może wywołać na wsi takie zdziwienie. Później zaczęły się wycieczki pod dom Karoliny - dzieci przychodziły głaskać Tequilę, a żeby do nich podeszła - przekupywały ją marchewką.

- Tak naprawdę początki nie były łatwe - przyznaje Karolina. - Kompletnie nie znałam się ani na koniach, ani na ich ujeżdżaniu. Nie wiedziałam, ile Tequila powinna zjeść owsa i czy trzeba jej kupować dodatkowe witaminy. Do wielu spraw dochodziłam metodą prób i błędów. Zaliczyłam też kilka upadków, np. wtedy, gdy poleciałam na ziemię po tym, jak przekrzywiło mi się siodło.

Pewien starszy mężczyzna, widząc kiedyś jak nastoletnia Karolina prowadzi Tequilę, rzucił: "Dziewczyno! Ten koń cię zniszczy". Chciał jej dać do zrozumienia, żeby dała sobie spokój z końmi. Ale efekt był odwrotny.

- Karolina się zaparła i udowodniła, że jest w stanie okiełznać Tequilę - zauważa Monika Panicz z Januszkowic pod Zdzieszowicami, trener koni, a prywatnie dobra przyjaciółka Karoliny, która pomagała jej stawiać w tej "branży" pierwsze kroki.

Monika, co "dziki" ujeżdża

- Historia Karoliny nie jest odosobniona - dodaje Monika. - Coraz więcej osób decyduje się kupić własnego konia z myślą o tym, żeby w czasie wolnym pogalopować nad stawami, łąkami i w lasach. Trzymają je nie tylko w pensjonatach, ale przede wszystkim przy domach.

Monika wie, o czym mówi, bo jako trener tych zwierząt poznała już historię wielu opolskich klaczy i ogierów. Sama w środowisku koniarzy ma opinię odważnej dziewczyny, która potrafi zmusić do posłuszeństwa każdego "dzika". Z tego powodu dorobiła się nawet nietypowych przezwisk, np. "zaklinacz koni", "koniara" i "tytanowa noga".

Ta ostatnia ksywka ma akurat związek z nieprzyjemnym wypadkiem, który wydarzył się przez nieuwagę koleżanki. Koń, na którym jechała znajoma, zaczął wierzgać i kopnął Monikę w nogę, łamiąc piszczel. Od tej pory ma w nodze tytanową śrubę. Choć spędziła w gipsie kilka miesięcy, to ten incydent nie zabił w niej miłości do koni.

- Moja pasja zaczęła się, gdy byłam 9-letnią smarkulą - wspomina Monika. - Ojciec zabrał mnie do stajni, żeby pokazać mi konie. Tak mi się to spodobało, że zaczęłam tam chodzić codziennie po szkole. Wszyscy mówili "to jej przejdzie". A ja coraz bardziej się angażowałam i pomagałam przy koniach. W zamian mogłam na nich jeździć.

Raz stajenny chciał jej zrobić kawał i zaproponował, by wsiadła na konia, który nigdy nie był ujeżdżany. Liczył, że 12-letnia wtedy Monika wystraszy się "dziukusa". Tymczasem ona osiodłała go i... solidnie przegoniła. Koń na początku protestował, ale potem się uspokoił. To właśnie wtedy Monika wyrobiła sobie opinię, że "wsiada na każdego dzika".

Geisha - klacz szlachetnej półkrwi, którą Monika kupiła w 2009 roku, także nie należała do łatwych przypadków. Był to diabeł wcielony, bo Geisha nie dość, że się buntowała, to jeszcze gryzła i kopała. Wynikało to prawdopodobnie z faktu, że klaczka wychowała się bez matki - kobyła zmarła przez zaniedbanie właściciela, który pozwolił jej rodzić w pełnym słońcu, na ponad 30-stopniowym upale. Geisha była karmiona w młodości tylko z butelki, a gdy trochę podrosła - Monika zabrała ją z pensjonatu. Dziś klaczka jest posłuszna, jak żadna inna.

Mieszczuch idzie do stajni

Monika zauważa, że na kupno własnego konia decydują się nie tylko mieszkańcy wsi, ale także miastowi. Tak było choćby w przypadku Kasi Lisiak ze Strzelec Opolskich. Dziewczyna namówiła swoich rodziców, żeby kupili konia czystej krwi arabskiej. Ona zadeklarowała, że będzie się nim opiekować.

- Do dzisiaj nie wiem, skąd wzięła się moja miłość do tych zwierząt - mówi. - Miałam to chyba we krwi, bo od małego bawiłam się, że prowadzę stajnię i zawsze marzyłam o koniach.

Pierwszego rumaka rodzice Kasi trzymali w pensjonacie pod Strzelcami Opolskimi. Ale wtedy ona czuła niedosyt, bo chciała mieć konie na miejscu. Niedługo nadarzyła się okazja, by to zmienić.

- Okazało się, że blisko mojego domu stoi opuszczone gospodarstwo do wynajęcia, gdzie można urządzić stajnię - wspomina. - Rodzice wiedzieli już, co ich czeka. Po prostu wynajęli to gospodarstwo dla mnie i sprowadzili tutaj konie. Oczywiście na początku mówili, że sobie nie poradzę. Ale ja nie chciałam rezygnować z marzeń.

Kasia mówi o sobie mało pieszczotliwie, że jest z krwi i kości "mieszczuchem". Ani ona, ani jej rodzice nie prowadzili wcześniej gospodarstwa. Kasia wszystkiego musiała się nauczyć od podstaw.

- Nikt mi nie powiedział, że siano trzeba zgarnąć na kupę, a dopiero potem nabrać na widły. Nosiłam więc po kilka ździebek, aż sama zorientowałam się, że można przecież inaczej.

W przypadku wywożenia obornika było wręcz odwrotnie. Kasia ładowała taczkę do oporu, a potem na chwiejących się nogach próbowała wywieźć go ze stodoły. Tak robiła do czasu, aż zaliczyła solidną wywrotkę.

- Stary płot też naprawiłam, choć wcześniej nie potrafiłam nawet gwoździa wbić - śmieje się Kasia. - Generalnie chyba dałam radę!

Połączyła ich pasja do koni

Gospodarstwo, gdzie spędza całe dnie, w ciągu kilku ostatnich miesięcy przeszło znaczną przemianę. Dziś nie ma tam już przewracających się płotów, a trawa jest równo przystrzyżona - jak spod kosiarki. To akurat zasługa miniaturowej owcy Gieni, która wyjada chwasty.
Do niedawna Kasia musiała sama dbać o całe gospodarstwo. Do czasu, aż pewnego dnia dostała SMS-a od Michała z Lichyni.

- Słyszałem od znajomej, że tu w Strzelcach Opolskich jest jakaś dziewczyna, która bez niczyjej pomocy prowadzi stajnię z końmi - mówi Michał Poloczek. - Koniecznie chciałem ją poznać, bo ja pasjonuje się końmi od młodzieńczych lat. Też kiedyś marzyłem o prowadzeniu takiej stajni, ale jak zacząłem pracę jako kierowca ciężarówki, to przestałem mieć czas na jakiekolwiek hobby.

Kasia i Michał przez pewien czas tylko do siebie pisali. Szybko okazało się, że potrafią znaleźć wspólny język. Postanowili się spotkać, a dzisiaj są parą. W kwietniu br. Kasi udało się namówić Michała, żeby kupił własnego ogiera.

- Oboje jeździmy w tzw. westernie - tłumaczy Kasia. - To styl jazdy, który wywodzi się z USA. Uważamy też, że koń to przyjaciel człowieka, dlatego nie używamy batów.

W tym przypadku trenerem koni także była Monika.

- Konie to najwdzięczniejsze zwierzęta na świecie - przekonuje. - Są bardzo przywiązane, wyczuwają emocje, a nawet rozumieją, co właściciel chce im powiedzieć. Żeby złapać taki kontakt, wystarczy trzymać się jednej głównej zasady: konia nigdy nie należy krzywdzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska