Dobromilscy włodarze

Archiwum autora
Starosta dobromilski, wieloletni poseł na Sejm RP Jakub Pawłowski i jego żona Maria z Osuchowskich. Ze zb. córki, Zofii z Pawłowskich Budziszewskiej z Nowego Sącza.
Starosta dobromilski, wieloletni poseł na Sejm RP Jakub Pawłowski i jego żona Maria z Osuchowskich. Ze zb. córki, Zofii z Pawłowskich Budziszewskiej z Nowego Sącza. Archiwum autora
W II Rzeczypospolitej miastami niepodzielnie władali samorządowcy wyłaniani w demokratycznych wyborach. Od osobowości i talentów starostów oraz burmistrzów miast zależał dobrobyt mieszkańców. Dobromil miał szczęście do włodarzy: pracowitych, inteligentnych i wizjonerskich.

Starosta Jakub Pawłowski

Jednym z nich był starosta Jakub Pawłowski (1884-1959), pochodzący z wielodzietnej rodziny chłopskiej z Nowosądecczyzny. Dzięki solidnemu wykształceniu oraz talentom organizacyjnym należał do bardzo wpływowych działaczy ludowych. Blisko współpracował z Wincentym Witosem i był jego obrońcą, gdy po konflikcie z rządzącymi piłsudczykami przywódca PSL trafił do więzienia.

Jakub Pawłowski był w sumie 13 lat posłem na Sejm RP, a obok tego utalentowanym inżynierem, specjalistą budowy dróg i wodociągów.

Dziś jeszcze wiele dróg na Nowosądecczyźnie i w okolicach Dobromila to jego dzieło, rozrysowane wcześniej przez niego na desce kreślarskiej, był bowiem przez wiele lat kierownikiem Zarządu Powiatowego Budowy Dróg, później starostą dobromilskim, a przez pewien czas pełnił obowiązki burmistrza Dobromila. Inicjował wówczas zakładanie kółek rolniczych, patronował budowom szkół i domów ludowych.

W Dobromilu miał dom utopiony w dużym ogrodzie pełnym kwiatów - z daliami o różnych barwach i kształtach - oraz sad pełen jabłoni, grusz, wiśni i czereśni, z dużą pasieką pszczół, którymi się pasjonował. Twierdził, że jad pszczeli w małej dawce dobrze działa na serce. Był człowiekiem skromnym.

Prowadził niemal spartański tryb życia. Nigdy nie pił alkoholu i nie palił papierosów - pisał jego syn Zdzisław. Nie znosił drętwej mowy i frazesów. W swoich wystąpieniach używał dosadnych określeń i lubił posługiwać się przysłowiami.

Jakub Pawłowski uważał Dobromil za wymarzone miejsce na ziemi i pisał o nim z zachwytem: Malowniczość położenia tego miasteczka, jego klimat, architektura i aromat miodowych sadów były dla mnie synonimem Arkadii. Koiły skołatane serce. A miał powody do stresów.

W 1935 roku, po bojkocie wyborów do Sejmu sanacyjnego, zrezygnował z mandatu poselskiego i na stałe osiadł w Dobromilu, obejmując stanowisko inżyniera powiatowego. Pozostał tam do momentu wejścia Sowietów we wrześniu 1939 roku. Tuż przed wybuchem wojny doprowadził do odnowienia zabytkowego kościoła i renowacji pomnika Mickiewicza przed ratuszem.

W czasie wojny musiał się ukrywać przed okupantami. Nie złapano go, ale przeżył tragedię osobistą, bo na Sybir wywieziono jego żonę i najmłodszą córkę, Zofię, po mężu Budziszewską. I tak miały szczęście, bo po sześciu latach wydostały się stamtąd. Po wojnie Pawłowski wrócił do działalności w ruchu ludowym. Pracował w zarządach miejskich w Limanowej i Tymbarku.

Do ukochanego Dobromila nigdy już nie pojechał. Wszystko zostało za kordonem granicznym, przez który nawet mysz miałaby problem się przedostać. Wiedział, że dom i zgromadzone w nim rodzinne pamiątki rozkradziono, a w sadzie powycinano na opał dorodne drzewa.

W 1946 roku przy wyładunku z wagonu kolejowego maszyny rolniczej uległ wypadkowi, w wyniku którego amputowano mu zmiażdżoną nogę. Po 1948 roku usunął się z działalności politycznej. Miał już 64 lata, ale nie wyzbył się wigoru. Wrócił do rodzinnego Nowego Sącza i objął tam Zarząd Budowy Dróg. W 1956 roku wziął udział w słynnym "eksperymencie nowosądeckim", kiedy to za zgodą premiera Cyrankiewicza pozwolono samorządowi miejskiemu dysponować dochodami z podatków według własnej koncepcji.

Eksperyment ten przyniósł Nowemu Sączowi szybki rozwój, ale po kilku latach partyjna nomenklatura zlikwidowała go, nie pozwalając upowszechnić w całym kraju.

Jakub Pawłowski zmarł w Krakowie w 1959 roku i tam został pochowany. Z małżeństwa z Marią z Osuchowskich miał troje dzieci: Zbigniewa, Marię (osiadła w Prudniku) i Zofię (rocznik 1917) - po mężu Budziszewską, która w Nowym Sączu stworzyła archiwum rodzinne Pawłowskich.

Burmistrz Józef Giebułtowicz

Podobnie jak Pawłowski, Dobromilem zauroczony był też Józef Giebułtowicz (1877-1943) - burmistrz tego miasta w latach 1920-1928. Przyjechał tam jako młody człowiek w lipcu 1902 roku, bo - jak napisał w pamiętniku - pociągało mnie małe miasto, lubiłem ogród, kwiaty, przyrodę, a o to było łatwiej w małym mieście.

Nie był to jedyny powód tego wyboru: w Dobromilu widział szansę na dość szybki sukces finansowy. Jego matka, Paulina z Pukalskich (1851-1908) - córka administratora dóbr w Muszynie, po śmierci męża, Jana Kantego Giebułtowicza (1820-1880), zarabiała na utrzymanie dzieci (Józefa i Zofii) szyciem i haftowaniem.

Uważała, że tylko zdobycie przez syna "konkretnego" zawodu może przynieść mu dostatek. Józef Giebułtowicz ukończył więc szkołę zawodową i za przykładem swego wuja, Alfreda Pukalskiego - burmistrza Andrychowa, zajął się kupiectwem. Jednak przez całe życie się dokształcał. Gromadził książki i rękopisy, stare druki i dokumenty, eksponaty archiwalne, muzealne i archeologiczne. Stworzył również wspaniałą kolekcję znaczków polskich, zrabowaną w 1939 roku przez Niemców.

Pracowałem całe moje życie bardzo intensywnie - pisał Józef Giebułtowicz. - Wybrałem małe miasto, ażeby trochę wypocząć i jak sobie w duchu myślałem, żeby zarobić na kaszę i kwaśne mleko i spokojnie żyć z moją ukochaną Matką, która tu się przeprowadziła. (…) Chciałem mieć więcej czasu, gdyż byłem samoukiem bardzo żądnym wiedzy.

Zachłanności kupieckiej nigdy nie miałem, ceniłem handel solidny, oparty na wiedzy handlowej i znajomości towarów i fachu. Czułem, że lepszy byłby ze mnie przyrodnik niż kupiec. Cóż, kiedy moja biedna, ukochana Matka nie potrafiła do tego doprowadzić, tym bardziej że brat jej, a mój wuj, w Andrychowie prowadził już handel.

Wkrótce po przybyciu do Dobromila Józef Giebułtowicz otworzył tam swój sklep, a w 1905 roku ożenił się z dobromilanką Zofią Coppieters de Tergonde, córką bardzo ciekawej belgijsko-flamandzkiej rodziny, która około 1792 roku osiedliła się pod Sanokiem i uległa polonizacji. To jeszcze jeden dowód na fenomen atrakcyjności kultury polskiej dla cudzoziemców, którzy przybywali na Kresy i żyjąc tam w mozaice narodowościowej, decydowali się na wybór Polski jako swojej ojczyzny.

Czasem później nadgorliwi narodowcy wypominali im niepolskie pochodzenie. Pięknie napisał o tym w jednym z wierszy Niemiec z pochodzenia, polski poeta Artur Oppman, czyli Or-Ot:

Nad moją młodą, dziecięcą skronią
Latały echa rycerskich lat,
Wiał na chorągwi Orzeł z Pogonią
Od pól Grochowa, gdzie stał mój dziad;
Od pól Grochowa, z wałów Warszawy
Mam list żelazny puścizny krwawej
Za kroplę mojej niemieckiej krwi!

Bracia Tergondowie

Dobromilscy Tergondowie zapisali też piękną kartę w walce o niepodległość Polski. Dwaj bracia Zofii, Kazimierz i Józef, zginęli jednego dnia, 28 października 1914 roku, w bitwie pod Starymi Bohorodczanami jako żołnierze II Brygady Legionów.

Matka Zofii na wiadomość, że jej synowie polegli, doznała zaniku wzroku, który jednak z czasem odzyskała. Do końca życia na najmniejszy ruch za drzwiami domu kierowała oczy ku wejściu z nadzieją, że jednak wracają.

W 1934 roku na starym cmentarzu w Bohorodczanach ustawiono obelisk z napisem: "Z trudu Waszego i znoju Polska powstała, by żyć", który przetrwał do dnia dzisiejszego. Wyryto na nim nazwiska obu braci Tergondych.

Rodzice Zofii, Stefania z Mackiewiczów (1862-1916) i Klemens (1844-1909) Coppieters de Tergondowie, byli szanowanymi obywatelami Dobromila. Klemens był kasjerem rady powiatowej, a później zatrudnił się jako generalny pełnomocnik dóbr Pawła Tyszkowskiego w Huwnikach w powiecie dobromilskim.

Józef Giebułtowicz wspólnie z żoną Zofią w 1909 roku wystawili w centrum Dobromila, na skrzyżowaniu dróg, stylową kamienicę, zaprojektowaną przez przemyskiego architekta Stanisława Majerskiego, w której na parterze urządzono nowocześnie wyposażony sklep i pokój śniadankowy. Budowlę tę wyróżniał witraż nad drzwiami wejściowymi, przedstawiający zamek Herburtów.

Adam Bogdanowicz w swoich wspomnieniach napisał, że sklep Giebułtowiczów w Dobromilu wyposażony był z wielkim jak na owe czasy rozmachem, ale trochę jakby na wyrost, biorąc pod uwagę możliwości zakupowe samych dobromilan. Dziś ten budynek niewiele zmienił swój kształt zewnętrzny.

Józef Giebułtowicz od momentu zamieszkania w Dobromilu stał się jednym z najaktywniejszych obywateli. Pełnił wiele funkcji społecznych, m.in. przez kilka kadencji był prezesem "Sokoła" oraz Towarzystwa Szkoły Ludowej, a później tworzył zalążki młodego państwa polskiego.

Dzięki samokształceniu zdobył taką wiedzę, że został członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Przemyślu, a zamiłowanie do wędrówek i różnych turystycznych eskapad zadecydowało o jego członkostwie w Towarzystwie Tatrzańskim.

Tę pasję swego wuja tak opisał Adam Bogdanowicz: Inicjatorem i równocześnie głównym organizatorem konnych eskapad był zwykle wuj Józef Giebułtowicz, uwielbiający takie letnie weekendy, szczególnie gdy pogoda dopisywała, a konie nie były zajęte przy żniwach czy innych pracach polowych (…), te podróże po leśnych bezdrożach, nieraz obfitujące w prawdziwie emocjonujące przygody, kiedy to pękała obręcz koła lub oś któregoś z wozów, albo koń okulał, zgubiwszy podkowę w czasie jazdy po kamienistych, górskich drogach. (…) Mnie najbardziej imponowało wyposażenie wuja, na które składały się bardzo dokładne wojskowe mapy, busola i lorneta, co pomagało wujowi prowadzić nasze wycieczki bez błądzenia.

W listopadzie 1918 roku, kiedy Ukraińcy zajęli Dobromil, zagrożony aresztowaniem Józef Giebułtowicz musiał opuścić miasteczko. Żona nie mogła uciekać razem z nim, gdyż była w zaawansowanej ciąży.

Została więc w Dobromilu razem z czwórką małych dzieci. Niepewność o los męża oraz szykany ze strony Ukraińców: ciągłe rewizje w jej sklepie i w domu oraz oskarżenia o ukrywanie żywności sprawiały, że żyła w nieustannym zagrożeniu.

Wyczerpywało ją to psychicznie. Gdy 18 grudnia 1918 roku, po przesunięciu się frontu, Józef Giebułtowicz mógł wrócić do Dobromila, zastał żonę w połogu, skrajnie wyczerpaną. Zmarła 27 grudnia 1918 roku, a kilka dni później zmarł także ich nowo narodzony syn, Kazimierz. Dwa lata później Józef Giebułtowicz ożenił się z czterdziestojednoletnią Emilią Jaworowską (1880-1958) - córką nestora kolejarzy polskich, inż. Władysława Jaworowskiego. Dla niemłodej już kobiety poślubienie wdowca z czwórką dzieci nie było łatwą decyzją.

Jak pisze jej wnuk: być może to małżeństwo było z jej strony rodzajem poświęcenia - chodziło o opiekę nad małymi dziećmi. Ze związku z Giebułtowiczem urodził się ich jedyny syn, Wojciech (1921) - ojciec Jacka Giebułtowicza. Emilia z Jaworowskich Giebułtowiczowa uchodziła w rodzinie za niespełnioną artystkę operową: ukończyła Konserwatorium Towarzystwa Muzycznego w Krakowie, ale rodzina prawdopodobnie nie zgodziła się na jej karierę sceniczną.

Jaworowscy

Warto wspomnieć o rodzicach Emilii. Jaworowscy zostali mieszkańcami Dobromila w roku 1907, gdy Władysław Lubicz-Jaworowski (1840-1928) - radca kolejowy, zaprzysiężony mierniczy, budowniczy wielu odcinków kolei galicyjskiej (m.in. linii Tarnopol-Podwołoczyska), długoletni naczelnik kolei w Krakowie, po przejściu na emeryturę, po 41 latach służby, objął tam posadę inżyniera miejskiego i otworzył własne biuro.

Przyjechał do Dobromila, gdy miał już 67 lat, i był właściwie spełniony i doceniony zawodowo. Jako szanowny i zasłużony mieszkaniec Krakowa otrzymał składany klucz do furtki jednego z parków Krakowa, żeby mógł także po zmroku chodzić tam na spacery (klucz ten stanowi pamiątkę rodzinną i jest przechowywany przez wnuka - Jacka Giebułtowicza - i jego żonę, Dorotę).

Podeszły wiek nie przeszkadzał Jaworowskiemu w aktywności zawodowej. W 1916 roku, w wieku 76 lat, podjął się prowadzenia odbudowy zniszczonych w czasie I wojny obiektów w Dobromilu i Dolinie.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości objął jeszcze stanowisko geometry przysięgłego, ale w końcu przegrał walkę z wiekiem. Zmarł wczesną wiosną 1928 roku. Na jego pogrzeb w Dobromilu przybyły liczne delegacje Związku Polskich Inżynierów Kolejowych ze Lwowa i Krakowa.

Jego żona, Hermina Zuzanna z Szubertów (1857-1956) - z pochodzenia Austriaczka, była bardzo rodzinna. Na jej imieniny (Zuzanny) 11 sierpnia, tzw. Sierpniówkę, ściągała do Dobromila niemal cała rodzina.

Jak wspomina Adam Bogdanowicz (wnuk Herminy): W domu grano wtedy i śpiewano. Najczęściej na fortepianie grywał mój ojciec (Piotr Bogdanowicz) specjalne Chopinowskie mazurki i etiudy. Najpiękniej śpiewała ciocia Nuna (Emilia Jaworowska), która za czasów panieńskich studiowała śpiew w Krakowie. Hermina Lubicz-Jaworowska musiała opuścić Dobromil w 1945 roku - zmarła w 1956 roku w Łodzi.

Czas burmistrzowania Józefa Giebułtowicza nazwano w Dobromilu "złotym okresem". Zbudowano wtedy nad brzegiem Wyrwy stadion piłkarski oraz boisko dla Żydowskiego Klubu Sportowego (1923), zdynamizowano działalność kulturalną, zwłaszcza dzięki niezwykle prężnemu działaniu dobromilskiego "Sokoła", któremu Giebułtowicz przewodniczył.

On też wydawał karty pocztowe i widokówki z obiektami związanymi z historią Dobromila, będące dziś rarytasami dla kolekcjonerów. Jego wnukiem jest Jacek Giebułtowicz (rocznik 1959) - polonista, dziennikarz, redaktor "Buntu Młodych Duchem", kolekcjoner dobromilskich pamiątek. Z żoną, Dorotą, napisali wspólnie na podstawie dokumentów, listów, opowieści i legend, znakomicie zilustrowany "Album rodzinny" - sagę trzech polskich rodów: Giebułtowiczów, Tergonych i Stocków.

Burmistrz Władysław Puchalik

Ostatnim polskim burmistrzem Dobromila był Władysław Puchalik (1882-1940) - nauczyciel, wieloletni dyrektor gimnazjum w tym mieście. Po wkroczeniu Sowietów został aresztowany przez NKWD i zamordowany w Kijowie (znajduje się na tzw. Liście Ukraińskiej, a w katedrze Wojska Polskiego w Warszawie, w Kaplicy Katyńskiej, ma swoją tabliczkę). Jego żonę - Izabelę z domu Kocół, syna Tadeusza oraz teściową wywieziono do Kazachstanu, skąd wrócili po 1945 roku i zamieszkali w Przemyślu.

Córka Władysława Puchalika, Janina, uniknęła zsyłki. Jeszcze przed wojną, po wyjściu za mąż za inż. Leopolda Reinelta - właściciela dużej posiadłości ziemskiej w Dobromilu, przeniosła się do Poręby koło Zawiercia, gdzie jej mąż pracował w Fabryce Urządzeń Mechanicznych. Marzeniem Leopolda i Janiny Reineltów był powrót do rodzinnego Dobromila.

Za zarobione w Porębie pieniądze zakupili dużą działkę w Dobromilu, na której mieli zamiar wznieść dom oraz własną fabrykę. Zdążyli tylko, dzięki pomocy Władysława Puchalika, wznieść okazały dom.

Zajęcie przez Sowietów Dobromila przekreśliło ich marzenia. Wyjechali do Anglii, gdzie swój zakupiony dom nazwali "Dobromil Ville". Do dziś pamiątki i zdjęcia rodzinne z Dobromila przechowują ich dzieci i wnukowie.

W tradycji rodzinnej pieczołowicie przekazywana jest historia wypadku, jaki przytrafił się córce marszałka Józefa Piłsudskiego - Wandzie. Była ona z zamiłowania pilotką i w latach dwudziestych, przelatując w złych warunkach atmosferycznych dwupłatowcem nad Dobromilem, zmuszona była tam do awaryjnego lądowania, podczas którego poważnie uszkodziła dach domu Jakuba i Antoniny Reineltów. Zapamiętano, że po tym wypadku Marszałek zachował się bardzo elegancko, bo osobiście pokrył koszty związane z remontem uszkodzonego przez jego córkę dachu.

Z Dobromilem związana była też rodzina Siemaszków, spowinowacona z Reineltami i Puchalikami. Andrzej i Maria Siemaszkowie byli właścicielami sklepu na Huczku - w dzielnicy Dobromila - oraz wyjątkowo muzykalną rodziną. Mężczyźni grali na różnych instrumentach, a kobiety słynęły z pięknych głosów w dobromilskim chórze kościelnym.

Po wojnie Siemaszkowie osiedli w Głuchołazach i tam zorganizowali orkiestrę oraz uczyli wychowania muzycznego w tamtejszych szkołach. Tradycje te kontynuuje dziś w Opolu ich wnuk Henryk Kowalczyk - długoletni chórmistrz w zespole Cantores Opoliensis Legenda - oraz jego żona, Elżbieta z domu Kaszycka, organistka, i syn Michał, skrzypek w Orkiestrze Kameralnej Filharmonii Śląskiej w Katowicach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska