Targi nto - nowe

Don Corleone z Zębowic

Małgorzata Krysińska [email protected]
- Pracuję po osiemnaście - dwadzieścia godzin dziennie i wcale nie czuję się zmęczony - mówi Henryk Sawczuk.
- Pracuję po osiemnaście - dwadzieścia godzin dziennie i wcale nie czuję się zmęczony - mówi Henryk Sawczuk.
Henryk Sawczuk przełamał monopol pogotowia ratunkowego na przewozy chorych do szpitali i udowodnił, że można na tych przewozach zarobić.

Sawczuk ma 48 lat, z czego połowę przepracował w pogotowiu w Lublińcu. Najpierw jako kierowca, potem też jako kontroler techniczny oraz zaopatrzeniowiec tamtejszego Zespołu Opieki Zdrowotnej. I wreszcie, przez ostatnie pół roku pracy w pogotowiu, pełnił obowiązki kierownika kolumny transportowej. W 1999 roku, gdy publiczne zakłady opieki zdrowotnej zaczęły popadać w coraz większe problemy finansowe, postanowił wykorzystać zdobyte tam doświadczenie do rozpoczęcia pracy na własny rachunek.

- Miałem wtedy już 43 lata - wspomina. - Męczyła mnie jazda mocno już zużytymi fiatami i polonezami. Nie mogłem już patrzeć, jak reanimuje się pacjentów na noszach gdzieś w rowie, a nie mogłem przekonać swych przełożonych do kupna porządnych karetek, choćby używanych, z Zachodu. Toteż pewnego dnia pomyślałem, że to dobry moment, by je zakupić samemu i zarejestrować prywatną firmę przewozu osób do szpitali.
Nie było to łatwe. Cały transport sanitarny w kraju należał jeszcze wtedy do państwowej służby zdrowia. I przynajmniej ani na Opolszczyźnie, ani w Katowickiem i Częstochowskiem nikt przed Sawczukiem podobnej firmy nie założył. Ale wierzył, że mu się uda. Zwolnił się z pracy, zarejestrował firmę, a potem krok po kroku realizował obmyślony plan.

Sprzedał swojego osobowego mercedesa i kupił używanego volkswagena busa. W dwa tygodnie załatwił w Ministerstwie Transportu zezwolenie na pojazdy uprzywilejowane i używanie sygnałów dźwiękowych, podpisał umowę z oleskim ZOZ na przewóz pacjentów na dializy oraz umowę z lublinieckim sanepidem na przewóz pracowników na kontrole. Po upływie kilkunastu tygodni, wyjął z banku 40 tys. zł oszczędności swego życia, zaciągnął kredyt na 60 tys., sprowadził z Niemiec dwa używane, nowocześnie wyposażone ambulanse i zatrudnił 5 kierowców-sanitariuszy, byłych kolegów z pogotowia. W osiem miesięcy od czasu rozpoczęcia działalności podpisał umowę na przewóz pacjentów jeszcze z dyrektorem ZOZ w Lublińcu.
- Ponieważ nazwałem swą firmę "Vito", wkrótce zyskałem sobie przydomek "Don Corleone" - śmieje się Henryk Sawczuk. - Toteż mimo iż konkurencja z zakładu podkładała mi nogi, wkrótce pozyskałem mnóstwo nowych klientów.

Obecnie ma ich już około dwudziestu.Wśród nich: wszystkie 12 ośrodków zdrowia podstawowej opieki w Lublińcu i kilka w powiecie tarnogórskim w województwie śląskim. A także Ośrodek Zdrowia w Zębowicach, Dom Pomocy Społecznej w Dobrodzieniu oraz Zakład Opiekuńczo- Leczniczy w Dobrodzieniu. Jak oceniają szefowie tych zakładów, Sawczuk jeszcze nigdy nikogo nie zawiódł, a świadczone przez niego usługi są znacznie tańsze od usług pogotowia.
- To człowiek nie tylko świetnie zorganizowany i solidny, ale też bardzo ludzki - chwali Sawczuka Danuta Skrzeszowska, dyrektor dobrodzieńskiego ZOL. - Choć jego stawki są już i tak konkurencyjne w stosunku do oleskiego ZOZ, gdy zajdzie potrzeba, potrafi je jeszcze obniżyć lub w ogóle zrezygnować z zapłaty. W zeszłym roku, gdy nie stać nas było na opłacenie transportu prania do Olesna, to tydzień w tydzień zawoził nam je i przywoził za darmo. Ponadto bardzo elegancko potraktował też jedną z naszych pacjentek: zawiózł ją do domu we Wrocławiu za pół ceny.
- Jest zawsze dyspozycyjny, o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko go potrzebujemy, możemy na niego liczyć - wtóruje jej Andrzej Małys, dyrektor DPS w Radawiu. - To ważne. Tym bardziej, że zdarzyło się nam już kiedyś, że pogotowie wezwane przez nas w nocy, po prostu przyjazdu odmówiło.
- Jest bardzo punktualny, otwarty na zmiany w rozkładach i zawsze się można z nim dogadać - kwituje krótko Adela Kalemba, pielęgniarka oddziałowa w oleskiej stacji dializ.
W efekcie, choć Sawczuk dokupił niedawno jeszcze jednego busa, cały tabor jest na okrągło w ruchu.

- Pracuję po osiemnaście - dwadzieścia godzin dziennie, w tym często w święta - mówi Sawczuk. - Co drugi dzień wstaję o czwartej rano, by dowieźć na siódmą do stacji dializ pierwszą grupę pacjentów z całej okolicy. Ostatnią grupę odbieram stamtąd dopiero po dwudziestej trzeciej, więc zanim ich poodwożę do domów, robi się druga w nocy. Natomiast we wszystkie pozostałe dni, wstaję o szóstej trzydzieści i wracam około północy. Bo robię przecież nie tylko za kierowcę, ale także za dyspozytora, księgowego i mechanika samochodowego.
Od marca zamierza otworzyć w Lublińcu własny niepubliczny zakład opieki zdrowotnej. Planuje go nazwać "Sawmet" i zatrudnić w nim jeszcze kolejnych dwanaście osób: sześciu lekarzy, cztery pielęgniarki i dodatkowo dwóch kierowców.

- Przystąpiłem do konkursu ofert na nocną opiekę wyjazdową i opiekę lekarską ambulatoryjną - wyjaśnia. - A ponieważ już dziewięć ośrodków zdrowia podpisało oświadczenia, że powierzą mi swoich pacjentów, to jeśli tylko Narodowy Fundusz Zdrowia podpisze ze mną kontrakt, będę pracował jeszcze dłużej, bo także i w nocy.
Roboty się nigdy nie bał. Kiedy pracował w pogotowiu, to co drugą dobę - na nocnej zmianie, zaś w dzień prowadził jeszcze warsztat samochodowy.
- Dlatego i teraz zmęczony się nie czuję. Przeciwnie, mam wrażenie, że rozpocząłem nowe, o wiele bardziej satysfakcjonujące życie. Spełniam się w tym co robię, moi klienci są ze mnie zadowoleni. Buduję nowy dom, kupiłem w Lublińcu teren z budynkiem gospodarczym, na którym chcę rozwinąć działalność. Stać mnie na miłe gesty wobec biednych. Gdy zajdzie potrzeba, wożę ich za darmo. A trudno o coś równie miłego jak uśmiech, którym mi za to odpłacają.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska