Dopust z przepustem. Przydomowym mostkiem zajmie się międzyrządowa komisja

fot. Krzysztof Strauchmann
Roman Dobruk przed swoim gospodarstwem. Jedyny stąd wyjazd wiedzie przez Czechy.
Roman Dobruk przed swoim gospodarstwem. Jedyny stąd wyjazd wiedzie przez Czechy. fot. Krzysztof Strauchmann
Roman Dobruk zakopał w rowie koło domu cztery betonowe kręgi, żeby przejechać do siebie. Teraz zajmie się tym międzyrządowa komisja.

Zdenerwowałem się w październiku - opowiada Dobruk, rolnik z wioski Jarnołtów w gminie Otmuchów. - Moja matka ma 86 lat. Musiałem ją zawieźć do szpitala. Zanim dojechałem do głównej drogi przez wieś, auto mi się zakopało w błocie. Kilometr biegłem do znajomego, żeby mnie traktorem wyciągnął, a chora matka czekała w samochodzie. Wtedy sobie powiedziałem: dość!

Dom Dobruka, gdzie mieszka teraz pięć osób, w tym dziecko i synowa w ciąży, stoi samotnie, dobre 400 metrów od innych zabudowań. Za Niemców było tu osiedle Johanka, w sumie pięć domów oraz karczma. Teraz zostało jedno zabudowanie, a z reszty tylko fundamenty, które przedzieliła państwowa granica między Polską a Czechami. Równo wzdłuż granicy biegnie czeska szosa z Javornika i Vidnavy do Mikulovic koło Głuchołaz. Dobruk ma do czeskiej szosy 30 metrów od domu, wzdłuż swojego parkanu.

Mógłby przez pole przejechać autem, ale Czesi ostatnio remontowali drogę, trochę podnieśli asfalt i pogłębili przydrożny rów. Rolnik z Jarnołtowa zakopał więc w przydrożnym rowie cztery betonowe kręgi i zrobił sobie przejazd, przepust, mostek. W każdej wiosce są dziesiątki podobnych mostków z podwórzy i obejść na asfaltówki. Kiedy już wszystko było gotowe, napisał podanie do burmistrza w Otmuchowie. Słowa poparcia dopisali pod spodem sołtys i radny gminny. Poprosił uprzejmie, żeby burmistrz formalnie dogadał się z władzami sąsiedniej Vidnavy w sprawie tego zjazdu na szosę.

Jak mus, to mus
- Nie miałem innego wyjścia. Muszę mieć dojazd do domu, przecież matka choruje, a synowa 10 lutego ma termin porodu. Którędy do mnie pogotowie dojedzie albo straż pożarna na wypadek nieszczęścia? - opowiada i pokazuje rozległe widoki ze wzgórza na okolicę. Wokół wszędzie biała, zaśnieżona pustynia pól.

Według geodezyjnych map do jego zabudowań prowadzi droga rolna z centrum wsi, długa na jakieś 600 metrów. Od lat nikt z niej nie korzysta, zarosła, kompletnie nie nadaje się do jazdy samochodem. Póki jeszcze WOP i Straż Graniczna pilnowały granicy, wojacy jeździli swoimi samochodami polną drogą wzdłuż granicy. Dobruk z rodziną chodził tędy do wioski i do przystanku PKS. Auta nie mieli, najwyżej sobie buty niszczyli w błocie.
Kilka lat temu Straż Graniczna opuściła strażnicę we wsi. Od traktatu w Schengen zupełnie wynieśli się z granicy. Z nieformalnego przejazdu wzdłuż granicy już nikt nie korzysta, tylko Dobruk. Jesienią gmina podesłała tu równiarkę, ale sprzęt tylko pogorszył przejazd. Zerwał trawę i darń i zamienił wszystko w bagnisko. Tymczasem kilka metrów dalej, w Czechach, leży elegancka szosa, nawet w zimie utrzymana "na czarno", którą może dojechać do swojej wioski, bo od Schengen otworzyli tu stary przejazd.

- Koło nas też był dawniej stary mostek na czeską szosę, z poniemieckich czasów - pokazuje matka rolnika. - Ale jeszcze za komuny zaczęli tędy jeździć przemytnicy samochodami przez zieloną granicę. WOP się zdenerwował, przyjechali z ciężkim sprzętem i zniszczyli mostek.

Kiedy syn Dobruka kończył zasypywać kręgi w rowie, na szosie zatrzymał się samochód na czeskich rejestracjach. Wysiadł mężczyzna i zapytał: - Macie na to pozwolenie? - Mamy - odparł syn i ruszył do domu po ojca. Zanim wrócili, Czecha już nie było. Po jakichś dwóch tygodniach przyjechała czeska policja. Auto zostawili na szosie. Na polską stronę nie przeszli, ale zaczęli fotografować przejazd przez rów.

- Poszedłem do nich porozmawiać - opowiada dalej rolnik. - Oznajmili, że u nich za takie coś byłby mandat, ale Polaka ukarać nie mogą, więc przekażą to naszej Straży Granicznej. Powiedzieli też, że im osobiście to nie przeszkadza. Musieli interweniować, bo ktoś do nich napisał oficjalną skargę.
Faktycznie, na drugi dzień przyjechał patrol polskiej Straży Granicznej. Pochodzili, obejrzeli.

- Pośmiali się nawet z całej sytuacji - mówi Dobruk. - Powiedzieli, że gdybym sobie jeździł przez pole do czeskiej szosy, to nic by mi nie mogli zrobić. Ale że zrobiłem mostek, to może być kłopot.

Pogranicznicy uznali, że samowolą budowlaną winien się zająć nadzór budowlany, i napisali pismo do starosty. Pod koniec listopada przyszło do domu Dobruka poleconym wezwanie do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Nysie, w sprawie samowoli budowlanej polegającej na budowie mostka bez pozwolenia. Pojechał. Postraszyli go karami za samowolę. Kazali betonowe kręgi wykopać i zabrać z ziemi. Zobowiązał się, że rozbierze do końca grudnia. 6 stycznia inspektor budowlany z Nysy przyjechał na kontrolę. Na podwórko wjechał samochodem od czeskiej szosy, przez nielegalny mostek. Inaczej by się nie dało, bo śniegu tyle, że od strony wsi nawet dojścia do domu nie ma.

- Inspektor najpierw zaczął na mnie krzyczeć, czemu jeszcze tego nie zrobiłem. Na koniec przedłużył mi termin rozbiórki do końca marca, bo teraz ze względu na zimę jest to niemożliwe - opowiada mieszkaniec Jarnołtowa. - W międzyczasie był tu jeszcze ktoś od burmistrza z urzędu gminy. Też pooglądał i doradził mi, żebym zeznawał, że te kręgi były w tym miejscu, a ja je tylko odkryłem. Ale jak mam Czechom kłamać w żywe oczy, skoro oni niedawno remontowali tę drogę?
Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?
- Wystąpiliśmy do Śląskiego Oddziału Straży Granicznej w Raciborzu o stwierdzenie, czy zdarzenie w Jarnołtowie miało miejsce na terenie Polski czy Republiki Czeskiej. Tam teraz leży dużo śniegu i trudno to jednoznacznie stwierdzić na miejscu - mówi Ryszard Kulpa z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Nysie. - Ten teren jest poza naszymi mapami geodezyjnymi. Ściągnąłem z googli mapy internetowe. Moim zdaniem ten mostek znajduje się ok. 5 metrów od granicy, już po czeskiej stronie. Jeśli Straż Graniczna oficjalnie to potwierdzi, nie będziemy prowadzić żadnej sprawy, bo nie jest w naszych kompetencjach zajmowanie się samowolami w innym kraju.

- Napisaliśmy oficjalny wniosek do polsko-czeskiej międzyrządowej komisji granicznej o zgodę na używanie tego przepustu - mówi burmistrz Otmuchowa Jan Woźniak. - Czekamy na odpowiedź. Jeśli komisja wyrazi zgodę na to, to jako gmina wystąpimy do czeskich władz o pozwolenie na budowę przepustu. Takie rozwiązanie byłoby najprostsze i najrozsądniejsze. Jeśli się to nie uda, będziemy musieli zrobić tej rodzinie dojazd od strony wsi. Pół kilometra utwardzonej tłuczniem drogi transportu rolnego. To niestety spory koszt dla gminy.

- Dzwonił do nas niedawno pułkownik ze Straży Granicznej, żeby się dowiedzieć, co z tą sprawą, bo do nich też z takim pytaniem wystąpili Czesi - opowiada inspektor Kulpa z Nadzoru Budowlanego. - To on zaproponował, aby ze sprawą zwrócić się do komisji międzyrządowej. Potem powinien być przygotowany projekt zjazdu uzgodniony z zarządcą drogi i z tym można się starać w czeskim urzędzie o pozwolenie na wykonanie tych prac. Nawet nie wiem, czy polski obywatel może indywidualnie wystąpić do czeskiego urzędu o coś takiego. Moim zdaniem - nie. Na miejscu pana Dobruka rozebrałbym ten przejazd, bo jak się o sprawie dowiedzą w ministerstwie, to może się dla niego skończyć potężną grzywną albo sprawą sądową.

- Wygląda na to, że nie bardzo wiedzą, jak mnie ukarać, bo zrobiłem coś, czego nie przewidzieli w przepisach - śmieje się gorzko Roman Dobruk. Dopóki Czesi formalnie nie zalegalizują zjazdu ze swojej drogi, Polak nie może się czuć bezpiecznie. W najlepszym wypadku czeski zarządca szosy sam usunie polskie kręgi z granicznego rowu. W najgorszym - czeskie odpowiedniki nadzoru budowlanego mogą ukarać Dobruka, jak tylko pojawi się na terenie Republiki Czeskiej. A przecież się pojawi, bo musi jakoś do domu dojeżdżać.

Rolnik z Jarnołtowa nie jest pierwszy. Podobno kilka lat temu w jednej z przygranicznych miejscowości w czasie szczegółowych pomiarów geodezyjnych odkryto, że właściciel jednego z domów wybudował sobie schody z budynku już po stronie czeskiej. Jak to wyszło na jaw, Polak wyjście zburzył i zrobił sobie drugie, na polską stronę. Roman Dobruk z dojazdu przez Czechy nie chce rezygnować, bo nie ma innego.

- Nie chcę nic od nikogo, tylko zgody - zapowiada. - Sam będę ten przejazd remontował, odśnieżał. Tylko niech mi pozwolą dojeżdżać do domu, bo nie mam innego wyjścia.

Tylko w powiecie nyskim jest 9 wsi, których zabudowania dochodzą do samej granicy. Niektóre były dawniej jedną miejscowością. Prusy i Austria podzieliły je między siebie po wojnach śląskich w połowie XVIII wieku. Przez starą granicę przechodziły przed 1945 rokiem dziesiątki ścieżek, dróg lokalnych, mostków, kładek. Część z nich istnieje do dziś, zarośnięta lasem, krzewami, zapomniana. Inne można odbudować niewielkim wysiłkiem.

Tylko czy o każdym granicznym mostku musi decydować międzyrządowa komisja?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska