Dostarczała więźniom Auschwitz jedzenie i lekarstwa

fot. archiwum rodzinne
Kierownik i personel oświęcimskiego sklepu "Bata”. W środku Zofia Zużałek. Z prawej Józefa Handzlik. Obie panie do dziś utrzymują kontakt. Razem zostały też odznaczone w Pałacu Prezydenckim.
Kierownik i personel oświęcimskiego sklepu "Bata”. W środku Zofia Zużałek. Z prawej Józefa Handzlik. Obie panie do dziś utrzymują kontakt. Razem zostały też odznaczone w Pałacu Prezydenckim. fot. archiwum rodzinne
W nieludzkich czasach pomagała ludziom. Dostarczała więźniom Auschwitz jedzenie i lekarstwa. Za swoją postawę Zofia Zużałek z Niemodlina została odznaczona przez prezydenta RP.

Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski pani Zofia odbierała w Pałacu Prezydenckim razem z Józefą Handzlik (z domu Hatłas), mieszkanką Oświęcimia. W czasie wojny pracowały razem w tamtejszym sklepie obuwniczym firmy "Bata" i razem pomagały więźniom.

- Oni pracowali poza obozem, przy rozbiórce synagogi przy ulicy Joselewicza, równoległej do Rynku, a właśnie w Rynku był nasz sklep - wspomina Zofia Zużałek (wtedy Szewczyk). - Komando przychodziło do bożnicy koło ósmej. Więc my rano, zaraz po godzinie policyjnej, zanosiłyśmy tam pokrojony w kromki chleb, jakieś wędliny, marmoladę, papierosy, czasem lekarstwa albo przynajmniej cukier pomieszany ze sproszkowaną witaminą C. Wszystko tak przygotowane, by każdy z około 20 więźniów mógł znaleźć choć trochę i szybko zjeść. Potrzeba było co najmniej pięć bochenków, żeby nikomu nie zabrakło. Czasem starsza od nas Helena Stupkowa gotowała jakąś zupę albo bigos. Chleb znikał, a bańki zostawały puste i to był jedyny dowód, że pomoc nie poszła na marne. Na rozmowę z więźniami nie było szans.

Chleb za buty
Ludzi w pasiakach eskortował między innymi Franz, Niemiec z Kowla. Przychodził czasem do sklepu powiedzieć, że już zjedli. W zamian za przymknięcie oka dostawał butelkę sznapsa z oświęcimskiej gorzelni Haberfelda i pęto kiełbasy.

- Na wódkę i kiełbasę Niemcy byli bardzo łasi - opowiada pani Zofia. - Jak przywozili z obozu worki butów do naprawy - na podwórku sklepu pracowało ośmiu szewców - dorzucaliśmy tam zwykle dodatkowe drewniaki dla więźniów. Bo skórzane buty przysługiwały tylko Niemcom. Polacy, także żyjący na wolności, mieli prawo tylko do tekstylnego obuwia na drewnianej podeszwie. Ale oszukiwaliśmy Niemców. Za wódkę w fabryce w Chełmku dostałam trochę dodatkowych skórzanych butów z jakąś wadą. Sprzedawaliśmy je Niemcom na kartki. A dobrymi skórzanymi butami, można było komuś pomóc.
No bo jak inaczej kupić tyle jedzenia dla więźniów, skoro wszystko było na kartki? Pani Zofia uśmiecha się na to pytanie. - Kartki wydawano w Wirtschaftsamcie (biurze gospodarczym), gdzie naturalnie pracowały Niemki. Więc się z nimi handlowało. Myśmy im dawały buty, a one rewanżowały się na przykład kartkami na chleb, cukier czy mięso - opowiada. - Nawet papierosy szły na kartki. Ale skoro trafika była tuż obok sklepu Baty, szybko weszliśmy w konszachty z jej pracownicą. Mechanizm był podobny do dzisiejszego. Jak ktoś pracuje w sklepie i wie, że jutro od rana będzie promocja, to informuje przyjaciół, żeby przyszli i skorzystali. No, może niezupełnie jest tak samo. Nie grozi za to śmierć.

Z dokarmianiem więźniów trzeba się było ukrywać. Przed niemieckimi konfidentami, których było w Oświęcimiu mnóstwo i przed pracującymi u Baty volksdeutschkami. Gdyby się dowiedziały i doniosły komu trzeba, dziewczyny znalazłyby się za drutami obozu lub zginęłyby od kuli z policyjnego pistoletu. Jak długo się dało, pani Zofia nie opowiadała o swojej działalności nawet domownikom. Tylko jak tu ukryć przed czujnym okiem mamy przygotowywanie takiej potężnej wałówki? Za pomoc więźniom ukarano by całą rodzinę. Tajna policja węszyła wszędzie. Nawet za szmugiel 10 jajek można było trafić do obozu. I to nie była tylko teoria. Jedna z koleżanek pani Zofii zaangażowała się w nielegalny handel na dużą skalę. Wkrótce została aresztowana. Najpierw siedziała w więzieniu w Cieszynie, potem w Ravensbrueck. Pani Zofia wysyłała jej paczki i do więzienia, i do obozu.

- To jest jedyna osoba spośród tych, którym pomagałam, co do której mam pewność, że przeżyła - wspomina Zofia Zużałek. - Odwiedziła mnie jeszcze w 1945 roku. Leżałam wtedy bezpośrednio po porodzie. Pamiętam, że była bardzo elegancko ubrana i przyniosła mi kaftanik dla mojego dziecka.

Trupy wozili na wózku
Niemcy bardzo pilnowali, by postronni ludzie nie wiedzieli, co wyprawia się za drutami. Z tego powodu Szewczykowie - rodzice i dziewięcioro rodzeństwa - zostali wysiedleni z sąsiadujących z lagrem Babic i przeniesieni do oświęcimskich mieszkań żydowskiego proletariatu. Były wolne, bo ich lokatorów wywieziono do obozów koncentracyjnych w Niemczech i zgładzono.

- Warunki panowały tam straszne - wspomina pani Zofia. - Tynk sypał się nam na głowy. Walące się stropy tatuś podparł przywiezionymi z lasu brzozowymi stemplami.

Stamtąd za druty obozu nie dało się zajrzeć. Kiedy przez miasto przechodziła kolumna haeftlingów do pracy, to najpierw strażnicy przepędzali z ulic przechodniów. Ale oczu ludziom zamknąć się nie dało. Zza firanek sklepu pani Zofia prawie codziennie widziała ludzi w pasiakach idących karczować las. Przed sobą niektórzy pchali płaskie wózki. Do lasu jechały puste lub załadowane narzędziami. Z powrotem więźniowie wieźli na nich przewieszone bezwładnie i dyndające kończynami trupy kolegów.
W bezpośrednie sąsiedztwo drutów strażnicy oczywiście nie dopuszczali nikogo. Ale pani Zofia zajrzała za nie, pod osłoną ciemności, z wysokości okna na strychu. Zobaczyła widok przerażający: trzy wielkie stosy ludzkich ciał poukładanych na przemian z belkami drewna płonęły wysokim ogniem jak pochodnie.
Kiedy narażała się dla więźniów, myślała w sposób szczególny o jednym z nich. Za drutami Auschwitz znalazł się jej 22-letni kuzyn.

- Dowiedziałam się, że Stanisław pracował na zewnątrz obozu w piekarni. W drodze do fabryki w Chełmku wstąpiłam tam, by przekazać mu trochę jedzenia. Pilnujący ich żołnierz, Ślązak, znał język polski i pozwolił mi na chwilę podejść do więźnia i zostawić mu paczuszkę. Umówiliśmy się, że za jakiś czas odwiedzę go znowu - przypomina sobie Zofia Zużałek.
Obietnicy nie udało się jej spełnić. Kiedy wydało się, że więźniowie przygotowują ucieczkę i w zakamarkach pieca ukrywają cywilne ubrania, władze obozowe zarządziły dziesiątkowanie. Wśród wybranych na śmierć znalazł się także Stanisław Hałaburda. Pani Zofia nie zobaczyła go więcej.

Chcieliśmy żyć
Ze zdjęcia patrzy na nas młoda Zosia Szewczyk. Piękna dziewczyna opiera głowę na dłoniach i uśmiecha się ni to zalotnie, ni to tajemniczo. Na odwrocie zdjęcia jest data: 20 stycznia 1945 roku i dedykacja. Za zgodą właścicielki czytamy: Kochany Marysiu, wróć i nie zapomnij o mnie. Bo Zocha Cię kocha i będzie czekała choćby 10 lat. Zawsze z myślą o Tobie. Niech Cię Bóg prowadzi. Twoja szczerze Ci oddana na zawsze Zocha.

Adresatem tego wyznania był przyszły mąż pani Zofii (ślub wzięli w Krakowie w 1945 roku). Patrząc na fotografię, trudno nie spytać, dlaczego piękna młoda dziewczyna nie bała się zaryzykować śmiercią. Przecież zaczynając pracę u Baty, była nastolatką. Wszystko rwało się w niej do życia.
- Myśmy chcieli żyć i staraliśmy się żyć normalnie, mimo okupacji - mówi - i pokazuje zdjęcia młodych chłopaków i dziewczyn w strojach kąpielowych nad wodą. - Do kina Polakom chodzić nie było wolno, więc jeździliśmy się kąpać do Porąbki. A dlaczego się nie bałam? Może zwyczajnie nie myślało się o tym. Wiedzieliśmy, jak nieludzko są traktowani więźniowie, więc pomoc była zwyczajnym odruchem człowieczeństwa. Jednocześnie wiedzieliśmy, co nam grozi, i pamiętaliśmy, że jak chcemy żyć, musimy uważać.

Kto chciał wiedzieć, ten wiedział o obozie dużo. Od polskich robotników pracujących na terenie obozu pani Zofia usłyszała, że komendant Rudolf Hoess, przyglądając się mordowaniu nowo narodzonych dzieci i ich matek, miał na rękach białe rękawiczki. Jakby chciał zademonstrować swoją niewinność. Ale kiedy Hoess albo "doktor śmierć" Josef Mengele przychodzili do sklepu, nie sprawiali wrażenia sadystycznych morderców. Na niezorientowanych mogli sprawiać wrażenie zwyczajnych eleganckich oficerów. Do rozmowy z Hoessem pani Zofia nie miała okazji.
- My wolałyśmy go unikać, a on nie widział powodu, by z nami gadać. Jak zamawiał drewniaki dla więźniów albo skórzane buty dla żołnierzy, szedł bezpośrednio do kierownika sklepu.

Tak nas wychowano
Polscy robotnicy wynosili z obozu informacje o tym, co się tam działo. Przez nich przekazywano też więźniom pomoc.

- Oni mieli specjalne opaski i wchodzili na teren obozu w miarę swobodnie, bez jakiejś szczególnej kontroli - mówi. - A jak już znaleźli się w środku, to szukali okazji, by oddać więźniom jedzenie albo lekarstwa. Bardzo poszukiwana była maść na świerzb. Chorowało na nią tylu więźniów, że miałyśmy czasem wrażenie, że potrzebne są tony tego specyfiku. Przesyłałyśmy ją, korzystając z pośrednictwa polskich kolejarzy wjeżdżających na teren obozu.

Po odznaczenie pani Zofia pojechała specjalnym autokarem z Oświęcimia do Warszawy. Z koleżanką z Baty utrzymują stałe kontakty i chętnie wspominają lata młodości. Razem z nimi wśród odznaczonych znaleźli się m.in. znany aktor, były więzień August Kowalczyk i kobieta, która przechowywała go w czasie ucieczki z obozu.

- Niełatwo zachowywać się w sposób arcyprzyzwoity, uwzględniający większy dramat i większy lęk innych ludzi - mówił odznaczonym prezydent Bronisław Komorowski. - Chciałem Państwu podziękować, że w sytuacji skrajnego zagrożenia potrafiliście okazać najszlachetniejszą część ludzkiej duszy.
- Ale ja tego orderu nigdzie nosić nie będę - mówi pani Zofia. - Dlaczego? Mój brat Piotr Szewczyk, żołnierz Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich i "cichociemny" zrzucony w lutym 1943 na spadochronie do Polski miał najwyższe odznaczenie francuskie, trzy ordery norweskie od króla Hakona, a Virtuti Militari odznaczył go osobiście generał Sikorski. Nigdy żadnego z tych krzyży nie miał na sobie. Tak nas rodzice wychowali, że Polska i drugi człowiek są najważniejsi. Zresztą jako dzieci nie czuliśmy tego. Jakoś tak samo wyszło. A książkę o Piotrze, "Cichociemny z Babic", podarowałam prezydentowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska